Naprawdę sławnym uczynił go napad... który się nie udał. 90 lat temu policja zatrzymała Stanisława Antoniego Cichockiego. Nie było to ani pierwsze, ani ostatnie aresztowanie „Szpicbródki”, ale to właśnie proces po tym zatrzymaniu, który z uwagą śledziła polska prasa, przyniósł mu przydomek „króla polskich kasiarz”. A nieudana akcja w Częstochowie stała się także inspiracją dla filmowców.
„Wszedł więc Szpicbródka na ogólną salę restauracyjną, zbliżył się do stolika, zajmowanego przez państwo mec. Fruchtów, i przeprosił na chwilkę mecenasa. W sąsiednim pokoju przedstawił się mec. Fruchtowi w sposób następujący: - +Jestem Szpicbródka – Warszawa, bliższy adres pewnie zbyteczny, gdyż jestem osobą ogólnie dobrze znaną+. Następnie poprosił adw. Fruchta o udzielenie mu pożyczki w wysokości zł. 7-miu na wykupienie biletu kolejowego, przyczem zaznaczył, że pieniądze zwróci mecenasowi z podziękowaniem w najbliższych dniach. Oczywiście – mec. Frucht nie odmówił prośbie Szpicbródki i wręczył mu pieniądze” – donosił 4 stycznia 1934 łódzki dziennik „Ilustrowana Republika” w artykule „Głośny włamywacz i złodziej w Tomaszowie. P. Szpicbródka ukazał się na widowni”.
Już sam artykuł pokazuje renomę, jaką cieszył się Szpicbódka. Jeszcze bardziej interesujące, że to był mówiąc dzisiejszym językiem fake news. Cichocki w tym czasie w Tomaszowie być nie mógł, bo siedział w więzieniu.
Postać sceniczna
Cichocki nadawał się idealnie na bohatera zbiorowej wyobraźni - zarówno z powodu prezencji, jak i wykonywanego zawodu. Kasiarze to była przestępcza elita. Można powiedzieć, że w okresie międzywojennym cieszyli się pewnego rodzaju szacunkiem - nawet policja traktowała ich inaczej niż innych przestępców. Na wielu osobach wrażenie robiły ogromne łupy, ale też staranne, wyrafinowane i wymagające sporej wiedzy i nie mniejszych nakładów finansowych plany napadów.
Kasiarzy było jednak wielu i choć wielu z nich cieszyło się renomą, to król kasiarzy był jeden. Bo Szpicbródka do fachu dołożył też własną osobowość i prezencję. „Raz tylko byłem na spacerze ze Szpicbródką Cichowskim” - opisywał pisarz i poeta Aleksander Wat - „+Król włamywaczy polskich+, piękny mężczyzna lat koło czterdziestu, mówił ślicznie po francusku, pięknie po włosku i chyba bardzo dobrze po angielsku, o manierach arystokraty, o głosie miłym, wyjątkowo bogatym w timbre, o bardzo subtelnym sposobie opowiadania. (...) Król włamywaczy polskich, a zatem i europejskich, bo polscy włamywacze byli uważani w tym czasie za najlepszych w Europie. Potem, gdy wyszedłem z widzenia i spotkałem jakiegoś znajomego MSZ-towca powiedziałem mu: +Wie pan, że powinniście jednak wysłać go na jakąś dobrą placówkę, dobrego ambasadora wam mogę polecieć, człowiek o absolutnie nieskazitelnych manierach, bardzo inteligentny, niezwykle ujmujący+”.
Nieco inaczej postrzegał Cichockiego ten, który przez wiele lat go ścigał. „Zadawałem sobie niejednokrotnie pytanie, kim był +Szpic+ w rzeczywistości. Z jego różnych powiedzeń, z jego zachowania, sposobu bycia, choćby nawet podczas przesłuchań w Urzędzie Śledczym, doszedłem do wniosku, iż +Szpic+ stworzył wokół własnej osoby jakieś wyobrażenie wielkiego przestępcy, dżentelmena włamywacza, bohatera własnej powieści kryminalnej, którą realizował w życiu” - pisał we wspomnieniach komisarz policji Henryk Lange.
Cichocki o image dbał właściwie od początku swojej „kariery”. Niemal wszędzie, gdzie bywał, brylował na salonach - tak było w 1919 r. w Odessie, gdzie wkręcił się w towarzystwo oficerów polskiego korpusu wojskowego. Dawał pieniądze na wojsko, organizował wykwintne kolacje. Przedstawiał się jako właściciel kopalni złota z Syberii lub bogaty przedsiębiorca z Ukrainy. W Warszawie też prowadził bogate życie towarzyskie. Kupił kamienicę przy Marszałkowskiej, a także kabaret „Czarny Kot”.
Na pewno ciągnęło go do bycia w świetle reflektorów. „Cichocki ma w sobie poczucie artyzmu” - pisał o nim „Expres Wieczorny Ilustrowany” w 1937 r. w artykule „Fantastyczna Kariera kasiarza Szpicbródki” -„ W amatorskim teatrze więziennym grał zawsze główne role, przeważnie wytwornych donżuanów i carskich dygnitarzy. Wygląd Cichockiego, przystojnego i eleganckiego mężczyzny, o krótko strzyżonej bródce, czynił z niego nadającego się do tych ról artystę”.
Każdy dzień podobno zaczynał Cichocki od przystrzyżenia brody u fryzjera przy Marszałkowskiej 114. „Wysoki blondyn, nieco łysiejący, z elegancko przystrzyżoną bródką, ładnie wykrojonym nosem i głęboko osadzonymi pod wysokim czołem myślącymi oczami” - tak opisywał go komisarz Lange.
Wczesne lata
Cichocki prawdopodobnie urodził się ok. 1890 r., zapewne na terenie carskiej Rosji. Ale szybko wybrał ścieżkę kariery. Już w wieku 17 lat miał brać udział w napadzie na jeden z berlińskich banków. Wiąże się go z odeską szkołą kasiarzy, ale jego mentorem i nauczycielem był inny sławny rozpruwacz kas – Wincenty Brocki, który zasłynął z okradzenia skarbca klasztoru na Jasnej Górze.
Bardzo trudno odtworzyć jego wczesną działalność. Zachowało się bardzo mało źródeł, a i te trudno określić jako wiarygodne. Dlatego większość informacji trzeba poprzedzić słowem „zapewne”. Pierwszym sławnym napadem miał być podkop pod skarbiec banku w Rostowie. Wspomina o tym komisarz Lange, choć i on, jeśli chodzi o wczesne lata Cichockiego, opierał się głównie na informacjach zasłyszanych. Podobno Cichocki i wspólnicy najpierw wynajęli piwnice, głosząc, że chcą urządzić tam piekarnię ciastek. Stamtąd pod ulicą przebili się do podziemi banku, a później do skarbca. Łup - według Langego - miał być ogromny, tak duży, że włamywacze mieli pogardzić złotem i brać tylko brylanty.
Carska policja wpadła jednak na jego trop. Nie chcąc trafić na Syberię zgodził się na współpracę - dla policji włamywał się kas pancernych kradnąc dokumenty. Według międzywojennego pisma „Tajny Detektyw” z radzieckim wtedy wywiadem współpracował do lat 30.
W Polsce - pasmo wpadek
Do Polski przybył prawdopodobnie w 1920 r., a już rok później stanął przed sądem za planowany napad na kasę Banku Przemysłowców. Na ławie oskarżonych zasiadł ze swoim mistrzem Brockim. Skazano ich na cztery lata więzienia. Więzienie go nie zmieniło. W 1926 r. był prawdopodobnie odpowiedzialny za napad na Bank Dyskontowy w Warszawie, z braku dowodów uniknął kary. Ale nie uniknął stałej obserwacji. Rok później podkopał się pod Państwowe Zakłady Graficzne, gdzie drukowano banknoty; tunel miał kilkadziesiąt metrów. Napad się nie udał, bo policja rozpracowała szajkę i aresztowała ją niemal na gorącym uczynku.
Robota była można powiedzieć koronkowa - co poświadcza komisarz Lange, który wizytował podkop. „Przez otwór w podłodze można było wejść do jamy, znajdującej się pod betonową, jednometrowej (!) grubości podłogą skarbca. W jamie leżał metrowy blok cementu, wycięty z podłogi, obok cztery lewary samochodowe do podnoszenia ciężarów oraz sześć rurek metalowych, służących do przebijania muru. Podłogę betonową skarbca podstemplowano podkładami kolejowymi, jak widać w tym celu, żeby nie zapadła się wskutek wybicia tak dużego otworu. W jednej ze ścian piwnicy natrafiliśmy na wejście do tunelu o wymiarach 75 na 75 cm. Tunel był oszalowany deskami jak korytarz kopalni”.
Cichocki znów stanął przed sądem. Gazety tak relacjonowały jego proces. „Podkomendni Szpicbródki, wynajęci do pracy w podkopie złodziejaszkowie, nie odznaczali się niczym szczególnym. Powszechną uwagę skupiał na sobie pan siedzący w samym rogu ławy oskarżonych. Można by go wziąć za wziętego lekarza, solidnego handlowca (...) może profesora? Na zapytanie sądu o zawód odpowiedział z powagą: Złodziej – włamywacz”. Sąd I instancji skazał go na 5 lat więzienia, ale apelacyjny, przychylił się do odwołania obrońców i Cichocki, który uparcie twierdził, że znalazł się w miejscu podkopu zupełnie przypadkowo, został zwolniony.
Vabank, czyli napad w Częstochowie
To musiało być coś więcej niż tylko sposób na zarabianie pieniędzy, skoro Cichocki ledwie został zwolniony, a już - mimo świadomości, że jest pod lupą policji - rozpoczął planowanie następnego skoku. Tym razem celem miał być Bank Polski w Częstochowie. W kasie wg różnych szacunków od 6 do nawet 20 mln zł.
Przygotowania do skoku trwały prawie rok. Początkowo rabusie mieli dostać się do banku od frontu, ale ostatecznie zdecydowali się na wyłom w murze. Wynajęto też mieszkanie w pobliżu banku. Plan zakładał też unieszkodliwienie instalacji alarmowej, w tym celu kupiony został identyczne urządzenie i wynajęto specjalistę, któremu udało im się unieszkodliwić system za pomocą specjalnej blaszki.
Koszty przygotowań były jednak tak wysokie, że przestępcom zabrakło pieniędzy. By je zdobyć zorganizowali napad na jubilera w Warszawie.
I to właśnie był moment, gdy koronkowy plan się posypał. Policja zarządziła szerokie poszukiwania i po kolei zatrzymywała rabusiów. Dotarła też do Cichockiego, który co prawda nie brał udziału w napadzie, ale zwyczajowo był w takich sytuacjach sprawdzany.
I pewnie by się wywinął, gdyby nie owa blaszka w kształcie ósemki. Niewielka opakowana w kopertę, którą znaleziono przy nim podczas przeszukania. A ponieważ w mieszkaniu, w którym się ukrywał znaleziono też podejrzane plany ... to Cichocki trafił do aresztu.
Śledztwo było popisową akcją policji. Po nitce do kłębka poskładała cały plan. Wreszcie trafiła do częstochowskiego mieszkania, w którym znaleziono dziurę w ścianie, butle z tlenem, kilka skrzynek wypełnionych gruzem. Drugi koniec tunelu kończył się przy ścianie archiwum banku, z którego łatwo było się dostać do skarbca.
Jeśli komuś blaszka, rozbrajanie alarmu, napad na jubilera, właściciel kabaretu, napad na bank - przypomina znaną historię... to słusznie. Na kanwie tych właśnie planów Juliusz Machulski napisał scenariusz do „Vabank”. Tyle tylko, że filmowy Kwinto okazał się skuteczniejszy od Szpicbródki.
Podczas procesu Szpicbródka użył sprawdzonej taktyki - twierdził, że nie znał szczegółów, że był tylko szeregowym uczestnikiem. „Do ostatniej chwili ukrywano przede mną, że chodzi tu o Bank Polski, kiedy się o tem dowiedziałem postanowiłem zrezygnować z +pracy+” - twierdził, a na koniec zaapelował: „Nie proszę sąd o litość, ale o sprawiedliwość”. Sądu jednak nie przekonał. 13 września 1932 r. Cichocki został skazany na 6 lat. Proces cieszył się ogromnym zainteresowaniem mediów i ugruntował sławę Szpicbródki. Na rozprawę apelacyjną przyjechał jako „król kasiarzy”.
Długo w areszcie nie przebywał. W jaki sposób wydostał się z więzienia tego dokładnie nie wiadomo, według różnych przekazów albo przekupił strażników lub też wyszedł na przepustkę i uciekł. Możliwe, że obie wersje są prawdziwe.
Wpadł niemal równie szybko jak uciekł - próbując okraść Bank Kredytowy w Pabianicach. Ostatecznie po odwołaniach i apelacjach Cichocki wyszedł w kwietniu 1936 r., by niecały rok później znów zostać zatrzymany na kolejnej próbie napadu. Do więzienia trafił w 1937 r.; we wrześniu 1939 r. wszystkich przestępców uwolniono.
Dalsze informacje o jego życiu trzeba opatrzyć słowem podobno. Według komisarza Lange trafił do ZSRR, którą opuścił wraz z armią Andersa. Potem podobno był w Iranie, a następnie miał przenieść się do Afryki. Potem ślad się urywa.
Łukasz Starowieyski
Źródło: MHP