
150 lat temu urodził się Paul Landowski. Był synem polskiego emigranta, uczestnika powstania styczniowego. Zanim zasłynął jako autor rzeźby Chrystusa z Rio, wywołał skandal w szacownej galerii sztuki w Rzymie.
Historycy nie są zgodni co do dokładnej daty urodzin artysty. Podają 1 i 4 czerwca 1875 r. Zdaniem niektórych badaczy ta druga data wzięła się stąd, że 4 czerwca Paula Landowskiego wpisano do ksiąg urodzin, ale na świat przyszedł 1 czerwca.
Odkładając na bok niejasności związane z datą urodzenia, warto skupić się na rodzinie, która odegrała kluczową rolę w jego wychowaniu i kształtowaniu wartości. Paul Landowski był najmłodszym z sześciorga dzieci Edwarda Landowskiego i Julie Vieuxtemp. Jego ojciec był lekarzem wojskowym, a co najważniejsze - powstańcem styczniowym, który po klęsce tego zrywu udał się wraz z rodziną najpierw do Szwajcarii, a potem do Francji.
Uznanie świata medycznego przyniosły mu badania prowadzone w Algierze i założenie jednego z pierwszych na świecie sanatoriów. Matką Paula była Julie, córka nadwornego skrzypka cara Mikołaja I, który miał w repertuarze m.in. wariacje na temat Moniuszkowskiej „Halki”. Niestety najwcześniejsze lata przyszłego rzeźbiarza naznaczone były smutkiem. Najpierw, wedle rodzinnej legendy, Paul miał w wieku pięciu lat zachorować i tymczasowo stracić wzrok. Dzięki lekarskim znajomościom Landowskiego-seniora udało się go wyleczyć, ale zaraz spotkał go następny cios: w odstępie zaledwie kilku dni zmarli oboje jego rodzice. Przyczyną była najprawdopodobniej gruźlica.
Paulem i jego rodzeństwem zaopiekował się stryj, Paweł Landowski, również lekarz i były zesłaniec, po którym rzeźbiarz otrzymał imię. Przejmując wychowanie bratanka, stryj starał się zaszczepiać w nim patriotyczne wartości i przywiązanie do polskich korzeni. Paul wprawiał się też w rysowaniu, muzyce, ale i w sporcie - fascynował go głównie boks. Co ciekawe, bokserska pasja przyniosła mu w 1928 roku złoty medal na Olimpiadzie w Amsterdamie. Nie brał jednak udziału w zawodach sportowych, lecz w towarzyszących im specjalnych konkursach artystycznych, w których zdobył najwyższy olimpijski laur za rzeźbę zatytułowaną „Bokser”.
Landowski miał wszechstronne wykształcenie: najpierw Collège Rollin, potem Académie Julian w Paryżu, a w 1895 r. został przyjęty do École des Beaux-Arts. Studia zakończył spektakularnie – w 1900 r. otrzymał Prix de Rome za rzeźbę „Dawid walczący z Goliatem”. Uwagę krytyków przyciągało nie tylko samo mistrzowskie wykonanie, ale i doskonałe odwzorowanie ludzkich proporcji. Znajomość tajników budowy ciała zawdzięczał z jednej strony wychowaniu w środowisku lekarskim, z drugiej – niezwykłemu epizodowi w studenckim życiu.
Jako początkujący artysta wywołał skandal w szacownej galerii w Villi Medici w Rzymie, do której dostęp mieli jedynie najlepsi studenci francuskiej Akademii Sztuk Pięknych. W 1902 r. Landowski wysłał tam rzeźbę o obrazoburczym tytule „Bayadère sacrée” (Święta bajadera). Figura przedstawiała roznegliżowaną, egzotyczną tancerkę. Nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy rzeźbiarza, gdyby nie wstawił się za nim Anatole France, pisarz i obrońca wolności sztuki.
Landowski dorabiał, opracowując medyczne ilustracje dla Louisa-Huberta Farabeufa (1841-1910), znanego francuskiego anatoma i chirurga z przełomu wieków XIX i XX. Wprowadził on rewolucyjne, jak na tamte czasy, techniki, a niektóre jego narzędzia operacyjne, np. haki Farabeufa, są używane do dzisiaj. Landowski, chcąc jak najlepiej sprostać oczekiwaniom pracodawcy, spędzał długie godziny na wykładach w akademii medycznej, zwłaszcza zaś chętnie brał udział w sekcjach zwłok. Aktor Eugène Stoliaroff (1899-1986), który już w latach dwudziestych pozował mu do jednej z prac, wspominał, że dzięki tamtym anatomicznym doświadczeniom Landowski miał „niesamowitą umiejętność natychmiastowego przełożenie najmniejszego mięśnia i najmniejszego wgłębienia ludzkiego ciała na glinę”.
Od 1900 r. był już Landowski wziętym rzeźbiarzem. Oprócz międzynarodowych zleceń (jego rzeźby stoją we Francji, Szwajcarii, Algierii, a nawet Chinach) uczestniczył w wystawach tzw. paryskiego Salonu u boku m.in. samego Augusta Rodina. Realizował setki dzieł, w tym potężne alegorie, pomniki narodowe, rzeźby publiczne i sepulkralne. Na szczególną uwagę zasługują choćby: dramatyczna grupa „Les Fantômes”, wzniesiona ku czci poległych w bitwie pod Verdun, pomnik Louisa Pasteura przy paryskim Instytucie Pasteura, klasycyzujące alegorie „Medycyna niosąca pomoc rannym” czy „Zwycięstwo” na Pont de l’Alma, a także monumentalna kompozycja „Le Temple de l’Homme” (Świątynia człowieka) w Boulogne-Billancourt.
Jednak największy rozgłos przyniósł mu projekt pomnika Chrystusa Odkupiciela w Rio de Janeiro. W 1923 r. brazylijski inżynier Heitor da Silva Costa udał się do Francji w poszukiwaniu rzeźbiarza zdolnego zrealizować jego projekt. Landowskim zgodził się na współpracę pod warunkiem zachowania pełnej swobody artystycznej. Stworzył wiele modeli i szkiców, stopniowo odchodząc od pierwotnych założeń Brazylijczyka. Ostatecznie zaprojektował postać Chrystusa z rozpostartymi ramionami, ubraną w długą tunikę z charakterystycznymi fałdami w stylu art déco.
W jego pracowni we Francji powstały głowa i dłonie posągu, które przetransportowano do Brazylii. W realizacji rzeźby uczestniczyli również inżynier Albert Caquot, odpowiedzialny za konstrukcję wewnętrzną, i rumuński rzeźbiarz Gheorghe Leonida, który odpowiadał za twarz Chrystusa. Powstała figura, która jest nie tylko piękna, ale i imponująco wielka. 30-metrowy posąg, umiejscowiony na 8-metrowym cokole, stoi na szczycie góry Corcovado, wznoszącej się 710 m n.p.m. Głowa mierzy 3,75 m i waży ok. 30 ton, dłonie mają po 3,20 m długości i każda waży ok. 8 ton. Odległość między rozpostartymi ramionami to aż 28 metrów. Tunika figury ma 8,5 m szerokości u podstawy. Cała konstrukcja waży 1145 ton.
Pomnik, dzięki swojemu położeniu, dominuje nad panoramą Rio de Janeiro i jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli Brazylii. 7 lipca 2007 r. ogłoszono go trzecim z tzw. siedmiu nowych cudów świata, zaraz po chińskim Wielkim Murze i ruinach Petry w Jordanii.
Pomnik został uroczyście odsłonięty 12 października 1931 r. Dodatkową atrakcją miało być podświetlenie figury, wykonane przez samego Guglielmo Marconiego, jednego z twórców radioodbiornika. Jednak niesprzyjające warunki pogodowe częściowo pokrzyżowały te plany. Mimo to prasa uznała prezentację „nowego strażnika Rio” za „wspaniałą datę dla brazylijskich katolików”. Brytyjski „Times” opisał dzieło jako „znakomity przykład rzeźby art déco w skali monumentalnej”, a przedstawienie Chrystusa z rozpostartymi ramionami porównywano do „gestu otwarcia na świat i dialogu międzykontynentalnego”. Natomiast czasopisma amerykańskie skupiały się głównie na kwestiach inżynieryjno-technicznych i podkreślały konstrukcję, jako „triumf nowoczesnej inżynierii i uniwersalnego przesłania pokoju”.
Landowski był nie tylko artystą rzeźbiarzem. Za udział w bitwie nad Somną, nazywanej „największą bitwą I wojny światowej” (artysta miał wtedy już 41 lat), został odznaczony francuskim krzyżem kawalerskim. Natomiast w czasie II wojny światowej zgodził się współpracować z Niemieckim Biurem Propagandy w zamian za obietnicę masowego uwolnienia więźniów-studentów. Była to dla niego niezwykle trudna decyzja, bowiem w latach 1943-1944 zginęło na froncie dwoje jego dzieci: córka Nadine i syn Jean. Później toczyło się przeciwko niemu śledztwo w sprawie tej współpracy, ale został uniewinniony z zarzutów kolaboracji z hitlerowcami.
Landowski nie mówił głośno o swoich związkach z krajem przodków, ale wiadomo, że Polska była dla niego ważna i jej losami żywo się interesował. Już we wrześniu 1939 r. zapisał: „Polacy mieli zbyt duże zaufanie do siebie, rzucili się w bitwy o granice, w których zostali przeważeni…”. A po zakończeniu działań zbrojnych zanotował: „Nie mogę zapomnieć początku wojny, gdy Rosja zachowywała się względem Polski tak jak Włochy względem nas”.
Paul Landowski zmarł 31 marca 1961 r. Zdawać by się mogło, że twórca ponad 200 realizacji, w tym samym Paryżu – 47, powinien być nie tylko pochowany, ale i zapamiętany wedle zasług. Tak się jednak nie stało. Jego przyjaciel, pisarz Jules Romains, skwitował to gorzko: „Nie sądzę, aby publiczność nadała temu wydarzeniu należną mu wagę ani abyśmy jej wystarczająco pomogli”. Po czym dodawał, że zdaje sobie sprawę, iż „śmierć największego rzeźbiarza naszych czasów […] jest daleka od bycia tak wartą uwagi, jak skręcona kostka mistrza piłki nożnej lub najnowszy romans gwiazdy”.
Przewodniczący Ligi Praw Człowieka w latach 1953-1958 Émile Kahn opisywał Landowskiego jako twórcę, który nie zapomina, że sam jest człowiekiem, i swoją sztukę kieruje do tych, którzy „tak jak on, zmagali się, cierpieli i mieli nadzieję”. Jego bohaterowie, choć o pięknych ciałach, antycznie muskularni i nomen-omen posągowi, byli „zwróceni twarzami ku życiu”. Na koniec Kahn zapytywał, czy taki twórczy manifest Landowskiego – potomka powstańca styczniowego, artysty, nauczyciela, zagorzałego humanisty i społecznika – nie jest prawdziwym heroizmem „w czasach, gdy tak wiele nieszczęść znajduje tchórzliwe pobłażanie, czy to nie jest po prostu przypomnienie, aby szanować ludzkość?”. (PAP)
autor: Marta Panas-Goworska
mpg/ jkrz/