50 lat temu, 20 marca 1968 r. w Białym Jarze w Karkonoszach zeszła lawina, która zasypała 24 turystów, 19 z nich zginęło. To była największa i najtragiczniejsza w historii Polski katastrofa górska.
Zimna z 1967/1968 była w Karkonoszach śnieżna, wietrzna i ze zmiennymi temperaturami. Taka aura powodowała, że na krawędzi Białego Jaru narastały gigantyczne masy śniegu.
„Zbigniew Pawłowski, ówczesny kierownik wyciągu na Kopę w Karpaczu mówił mi, wspominając kilkanaście lat temu te wydarzenia, że tej zimy tragedia wisiała w powietrzu. On 17 marca przestrzegał kilkunastoosobową grupę turystów przed wyjściem w góry. Nie posłuchali i zostali zasypani, wówczas udało się ich uratować, ale to co wydarzyło się trzy dni później, to był szok nawet dla najbardziej zahartowanych ludzi gór” - powiedział PAP red. Andrzej Szymura, który niemal 50 lat był dziennikarzem Polskiej Agencji Prasowej i relacjonował akcję ratowniczą w Białym Jarze.
Szymura pierwszą wiadomość o zejściu lawiny otrzymał właśnie od Pawłowskiego. „20 marca w dolnośląskim oddziale PAP zadzwonił telefon. Zbigniew Pawłowski, który był też ratownikom GOPR, powiedział - panie Andrzeju w Białym Jarze zeszła lawina, zasypując grupę radzieckich turystów oraz Niemców i Polaków, akcja ratownicza trwa” - wspominał Szymura. PAP wówczas, jak podkreślił Szymura, jako pierwsza poinformowała o zejściu lawiny.
Trzy godziny później red. Szymura był już w jednym z hoteli w Karpaczu, gdzie zorganizowano sztab akcji ratunkowej. Korespondent PAP dobrze znał ten teren, od kilku już lat wówczas był instruktorem narciarskim PZN.
„To co zobaczyłem w Białym Jarze porażało, nie widziałem nigdy tak gigantycznych mas śniegu” - mówił Szymura. Lawina miała prawie kilometr długości, ok. 80 metrów szerokości, a jej czoło było wysokie na 20-25 m. Zwały śniegu miały około 3-4 metrów głębokości.
W akcji ratowniczej brało udział kilkaset osób, w tym polscy i czechosłowaccy ratownicy górscy, żołnierze Wojsk Ochrony Pogranicza oraz wielu mieszkańców Karpacza. Kierownikiem technicznym akcji ratunkowej był ówczesny szef sudeckiej grupy GOPR Stanisław Kieżuń. „Dymiły polowe wojskowe kuchnie, w głębokim śniegu drążono tunele, metr po metrze. Wiedziono jednak to, co paraliżowało ratowników, że szukano już tylko śmiertelnych ofiar” - wspominał redaktor PAP.
Szymura relacjonował akcję ratowniczą z Białego Jaru przez 10 dni. „Na hasło lawina telefonistki łączyły nas wówczas błyskawicznie, a w hotelu w Karpaczu do dyspozycji PAP był dalekopis” - wspominał
Akcja ratownicza zakończyła się 5 kwietnia, wówczas wydobyto spod śniegu ostatnią ofiarę. Lawina zasypała 24 turystów, pięciu wydostało się spod śniegu o własnych siłach lub zostało wyciągniętych przez ratowników, którzy pierwsi przybyli na miejsce tragedii ze schronisk – Strzecha Akademicka oraz Samotnia.
Pod śniegiem zginęło 19 osób, w tym 11 kobiet – 12 obywateli ówczesnego Związku Radzieckiego, czterech z ówczesnej NRD, w tym małżeństwo przebywające w Karkonoszach w podróży poślubnej, oraz troje Polaków.
Na miejscu tragedii w Białym Jarze postawiono wkrótce duży, kamienny obelisk ku czci ofiar. W 1974 r. zmiotła go z powierzchni ziemi kolejna gigantyczna lawina śnieżna.
Karkonosze z ich najwyższym szczytem - Śnieżką (1603 m n.p.m.) - nie są wprawdzie górami o imponującej wysokości, ale pomimo to mogą być niebezpieczne tak latem, jak i zimą. Ratownicy przestrzegają, że częste wichury i mgły, strome żleby i urwiska, a zimą lawiny śnieżne stanowią tu dla turystów i narciarzy zagrożenie. (PAP)
autor: Piotr Doczekalski
pdo/ je/