70 lat temu, 25 lutego 1947 r. Sojusznicza Rada Kontroli Niemiec wydała uchwałę nr 46, na mocy której „państwo pruskie wraz ze swoim rządem centralnym i wszelkimi jego agendami zostaje zlikwidowane”. Mimo tej decyzji historia Prus nie skończyła się do dziś dnia – mówi PAP dr hab. Piotr Szlanta z Instytutu Historycznego UW.
PAP: W historii zdarzało się, że niektóre byty polityczne istniały na mapie, choć już dawno nie miały żadnego znaczenia. Tak było między innymi ze Świętym Cesarstwem Rzymskim Narodu Niemieckiego. Prusy istniały aż do 1947 r. Kiedy jednak tak naprawdę odeszły do przeszłości?
Dr hab. Piotr Szlanta: Można powiedzieć, że ich historia nie skończyła się do dziś, mimo formalnej decyzji o ich likwidacji 25 lutego 1947 r. oraz późniejszych prób zacierania symbolicznych śladów pruskiej przeszłości. W 1950 r. wysadzono w powietrze ruiny zamku królewskiego w Berlinie, w 1968 roku podobny los spotkał świątynię pruskości, czyli poczdamski kościół garnizonowy. Oba te budynki są obecnie odbudowywane. Symboliczne są również losy pomnika Fryderyka II Wielkiego przy głównej alei Berlina Unter den Linden wywiezionego w 1962 r. na hipodrom Pałacu Charlottenhof w Poczdamie i ustawionego znów w Berlinie u schyłku istnienia NRD. Prusy więc żyją, a w Niemczech wciąż toczy się dyskusja na temat pruskiej przeszłości kraju. Ich nazwa jest przecież wciąż obecna w nazwach takich klubów piłkarskich jak Borussia (Prusy) Dortmund czy Moenchengladbach.
Proces demontażu Prus można rozłożyć na kilka etapów. Decyzja władz alianckich była jednym z ostatnich. Początków możemy doszukiwać się paradoksalnie w momencie największego triumfu Prus, czyli w chwili proklamacji Cesarstwa Niemieckiego w styczniu 1871 r.
Można powiedzieć, że historia Prus nie skończyła się do dziś dnia, mimo formalnej decyzji o ich likwidacji 25 lutego 1947 r. oraz późniejszych prób zacierania symbolicznych śladów pruskiej przeszłości. Prusy więc żyją, a w Niemczech wciąż toczy się dyskusja na temat pruskiej przeszłości kraju.
PAP: W 1807 r. Prusy były państwem przegranym, niemal na skraju upadku, kilka lat później są już w obozie zwycięzców i zyskują nowe terytoria. Już wówczas, na długo przed zjednoczeniem Niemiec pojawiają się obawy poddanych małych niemieckich królestw i księstw przed „prusaczeniem” ich ojczyzn?
Dr hab. Piotr Szlanta: Wówczas nie było jeszcze takiego zagrożenia, ponieważ samo istnienie Prus stało pod znakiem zapytania. Wielu obserwatorów uważało, że to państwo zostanie rozebrane przez sąsiadów. W czasie negocjacji w Tylży Fryderyk Wilhelm III nie był równoprawnym uczestnikiem obrad, ale wyłącznie gościem i obserwatorem dyskusji Aleksandra I i Napoleona.
Dopiero głębokie reformy Steina i Hardenberga, a w sferze edukacji Humboldta, uczyniły z Prus nowoczesne państwo, mogące stawić czoła napoleońskiej dominacji w 1813 r. Reformy wojskowe generałów Gneisenaua i Scharnhorsta położyły fundament pod odnowienie potęgi militarnej Prus, potwierdzonej pod Lipskiem i Waterloo. Pamiętajmy, że Napoleon przegrał swoją ostatnią bitwę nie tylko z wojskami Wellingtona, ale również Gebharda Leberechta von Bluechera. Reformy i odrodzenie pruskiej mocarstwowości były kolejnymi krokami do pruskiej dominacji w Niemczech, ale trudno jeszcze wówczas mówić o zagrożeniu "sprusaczeniem", tym bardziej, że aż do 1866 r. trwał spór między Hohenzollernami i Habsburgami o prymat nad obszarem niemieckim.
PAP: Historycy rzadko akceptują determinizm, ale czy można zastanawiać się nad tym, który moment był decydujący dla zjednoczenia Niemiec przez Prusy, a nie Austrię?
Dr hab. Piotr Szlanta: Trudno wskazać jeden taki moment. Olbrzymią rolę w politycznym jednoczeniu Niemiec pod pruskim przywództwem odegrało jednak uprzednie zjednoczenie ekonomiczne. W miejsce Związku Reńskiego w 1815 r. powstał Związek Niemiecki, czyli luźna konfederacja ponad trzydziestu państw niemieckich. W 1834 r. pod egidą Prus został utworzony Związek Celny, do którego stopniowo przystąpiły kolejne państwa niemieckie, ale bez Austrii. Jeśli mamy się doszukiwać ważnego momentu przesądzającego o zjednoczeniu Niemiec w wersji małoniemieckiej - czyli z wykluczeniem Austrii - to warto pamiętać właśnie o roku 1834.
Poza tym wszystkie główne ośrodki przemysłowe Niemiec leżały na terytorium Prus. Były to Górny Śląsk, Zagłębie Ruhry i Zagłębie Saary. Czynniki gospodarcze są dla zjednoczenia Niemiec pod egidą Prus bardzo istotne, choć nie zawsze niedoceniane.
PAP: Równie ważna jest deklaracja Fryderyka Wilhelma IV, który stwierdził w 1848 r., że oferowanej przez kraje niemieckie korony zjednoczonego państwa nie będzie „podnosił z błota”. Czy to oznaczało, że Niemcy będą zjednoczone bismarckowską metodą „krwi i żelaza”?
Dr hab. Piotr Szlanta: Fryderyk Wilhelm IV nie chciał podnosić „korony z błota”, ale i jego brat – Wilhelm I, gdy otrzymał od Bismarcka w imieniu innych władców niemieckich propozycję objęcia tronu cesarskiego, również nie był nastawiony do tego pomysłu entuzjastycznie. Przyszły cesarz wręcz płakał, sądząc, że Prusy rozpłyną się teraz bezpowrotnie w wielkich Niemczech. Oczywiście zdawał sobie sprawę z konieczności zjednoczenia, ale po 1871 r. najbliżsi w kręgu rodziny i dworu wciąż tytułowali go „Waszą królewską mością”. Zwrócenie się do niego z użyciem nowego tytułu cesarskiego było uważane za nieeleganckie i nowomodne, a przez to niezgodne z tradycją.
PAP: Jego wnuk Wilhelm II takich oporów już nie miał.
Dr hab. Piotr Szlanta: Wilhelm II w pełni identyfikował się z nowym tworem i pragnął, aby Niemcy stały się mocarstwem światowym. Temu miała służyć doktryna Weltpolitik wyrażająca się rozbudową floty oraz budowaniem imperium kolonialnego w Afryce i na Dalekim Wschodzie. Niemcy dołączyły również do koncertu mocarstw decydujących o losach wielu regionów świata.
PAP: Wilhelm II był niemal uosobieniem pruskiego militaryzmu. Czy niemiecka polityka przed I wojną światową była kontynuacją dwustu lat budowania pruskiej potęgi?
Dr hab. Piotr Szlanta: Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. W jego świecie wyobrażeń mieszały się wątki współczesne i odwołania niemal do antyku, tworząc bardzo oryginalną mieszankę tego, co tradycyjne i ultrakonserwatywne z tym co nowoczesne i zwrócone ku przyszłości. Nacisk położony przez niego na budowę floty był czymś nowym w pruskiej historii. Rzeczywiście warto podkreślić, że kształtowanie się państwa pruskiego od początku było związane z ekspansją terytorialną i wojną. Na ten aspekt zwracało uwagę bardzo wielu obserwatorów, choćby Napoleon, który kiedyś stwierdził, że Prusy „wykluły się z kuli armatniej”, czy polityk rewolucji francuskiej Mirabeau, mówiący, że Prusy są jedynym krajem, w którym to nie państwo ma armię, ale armia ma państwo.
Przypomnijmy kilka faktów z dziejów Brandenburgii-Prus. W XII w. na obszarach należących wcześniej do ujarzmionych Słowian powstała Marchia Brandenburska. W kolejnych wiekach rozrastała się ona terytorialnie. W 1415 r. elektorem brandenburskim (czyli władcą biorącym udział w wyborze cesarza) został przedstawiciel dynastii Hohenzollernów, którzy w kolejnych wiekach doprowadzili to państwo do potęgi. Wystarczy przypomnieć postać Wielkiego Elektora, który siedmiokrotnie, do poziomu 30 tysięcy, zwiększył liczebność armii brandenburskiej. W 1701 r. Prusy stały się królestwem, również z przyczyn militarnych. Cesarzowi Leopoldowi I zależało na pruskim kontyngencie wojskowym, mającym pomóc antyfrancuskiej koalicji w zmaganiach nad Renem z wojskami Ludwika XIV.
W wyniku wojen śląskich do Prus przyłączono ludny i zurbanizowany Śląsk, co oznaczało dwukrotne zwiększenie liczby poddanych. Od połowy XVIII w. Prusy mogły już rozpocząć rywalizację z państwem Habsburgów o prymat w Rzeszy. Klęski w wojnie z Napoleonem pod Jeną i Auerstedt doprowadziły do upokarzającego dla Prus pokoju w Tylży, zakładającego znaczące okrojenie terytorium państwa oraz spadek do roli wasala Francji. Szybkie odzyskanie pozycji międzynarodowej nastąpiło w wyniku sukcesów militarnych pod Lipskiem i Waterloo. Wojny zjednoczeniowe były ostatnim etapem podporządkowywania sobie Niemiec i dokończenie procesu jednoczenia, który nie udał się innymi metodami w 1848 r. Jak powiedział w pruskim parlamencie ówczesny świeżo upieczony premier Prus Otto von Bismarck: „wielkie kwestie współczesności rozstrzyga się krwią i żelazem, a nie poprzez debaty parlamentarne”.
Kształtowanie się państwa pruskiego od początku było związane z ekspansją terytorialną i wojną. Na ten aspekt zwracało uwagę bardzo wielu obserwatorów, choćby Napoleon, który kiedyś stwierdził, że Prusy „wykluły się z kuli armatniej”, czy polityk rewolucji francuskiej Mirabeau, mówiący, że Prusy są jedynym krajem, w którym to nie państwo ma armię, ale armia ma państwo.
PAP: W takim państwie naród staje się zakładnikiem armii, co miało bardzo wielkie konsekwencje dla życia obywateli państwa pruskiego oraz ich mentalności.
Dr hab. Piotr Szlanta: Zjednoczenie Niemiec pod prymatem Prus pociągnęło za sobą swoistą militaryzację społeczeństwa i kult munduru. Można podawać wiele przykładów wydarzeń udowadniających, że armia miała wyjątkową rolę w funkcjonowaniu Prus. Znajdujemy się w murach Uniwersytetu Warszawskiego. Jeden z dobroczyńców tej uczelni Bogdan Hutten-Czapski, zniemczony polski ziemianin z Pomorza w swoich pamiętnikach z końca lat dwudziestych rozliczał się ze swojego życia. Jego życiorys był bardzo bogaty. Służył jako dyplomata, wojskowy, współpracownik kilku kanclerzy, w okresie I wojny światowej był bliskim współpracownikiem gubernatora Hansa von Beselera, nosił wiele odznaczeń nadawanych przez europejskich monarchów. We wspomnieniach wydanych w 1936 r. zapisał jednak, że żadne późniejsze awanse ani odznaczenia nie sprawiły mu większej przyjemności niż uzyskanie naszywek oficerskich pół wieku wcześniej.
Dla mieszczaństwa niemieckiego możliwością uzyskania zastępczej nobilitacji była służba oficera rezerwy. Po studiach, idąc na rok do wojska i płacąc za swój mundur i ekwipunek, uzyskiwało się stopień oficera rezerwy. Przeglądając nekrologi prasowe z początku XX w., można zauważyć, że bardzo często zaczynają się one stwierdzeniem, że zmarły był oficerem rezerwy. Dopiero dalej wymieniano inne jego zasługi.
Innym dowodem militaryzacji społeczeństwa była słynna afera kapitana z Koepenick. Wówczas było to małe podberlińskie miasteczko, dziś jedna z jego dzielnic. W 1906 r. Friedrich Wilhelm Voigt drobny złodziejaszek, który właśnie wyszedł z więzienia, postanowił wzbogacić się odwołując się do kultu pruskiego munduru. Na pchlim targu kupił właśnie wycofywany z armii mundur kapitana gwardii. W Koepenick na ulicy wziął pod swoje dowództwo grupę żołnierzy wracających z łaźni, zaprowadził do ratusza, który obsadził zbrojnie i odciął komunikację telefoniczną. Następnie zaaresztował burmistrza za rzekome defraudacje i kazał mu otworzyć kasę pancerną. Pobrał z niej ponad 3,5 tysiąca marek, po czym zbiegł. Dopiero wieczorem żony żołnierzy zaniepokojone nieobecnością mężów ujawniły mistyfikację. W tym czasie rzekomy kapitan zdołał zbiec. Voigt zwiódł żołnierzy i urzędników nie mając żadnego dokumentu, a jedynie naśladując zachowanie oficerów. Wkrótce został złapany i skazany na 4 lata więzienia, ale rozbawiony do łez cesarz Wilhelm II po dwóch latach amnestionował oszusta.
Innym przykładem takiego skandalu jest afera w Zabern, gdy w listopadzie 1913 r. dowódca stacjonującego w tym alzackim miasteczku pułku bezprawnie ogłosił stan wyjątkowy, aresztował około 30 osób i wyprowadził swoich żołnierzy na ulice. Jego celem było stłumienie protestów miejscowej ludności zbulwersowanej zachowaniem dwudziestoletniego porucznika z Prus Wschodnich źle traktującego swoich, wywodzących się z Alzacji i Lotaryngii, żołnierzy. Zajścia w Zabern odbiły się w Niemczech, a także poza nimi, szerokim echem. Liberalny dziennikarz Theodor Wolff pytał retorycznie, czy Niemcy są latynoską republiką, w której o obowiązującym prawie decyduje pułkownik a nie sędzia, zaś decyzje dotyczące życia i wolności obywateli zapadają w kasynie oficerskim. Sprawą zajął się Reichstag. Kanclerz Bethmann-Hollweg musiał bronić przed posłami prerogatyw wojska i cesarza, stwierdzając, że zachowanie oficera było uzasadnione. Nie przekonało to wzburzonych parlamentarzystów. Reichstag przegłosował wotum nieufności wobec kanclerza uznając jego tłumaczenia za niewystarczające. W Rzeszy nie istniała jednak parlamentarna odpowiedzialność rządu, więc został on tylko wzmocniony w oczach cesarza.
PAP: W „Ziemi obiecanej” Reymonta Moryc Welt nazywa swojego przyjaciela Maxa Bauma „głupim, sentymentalnym Niemcem”. Kiedy stereotyp Niemca zlał się z pruskimi cnotami militarnymi i przywiązaniem do porządku?
Dr hab. Piotr Szlanta: W XIX wieku Niemcy byli postrzegani jako naród poetów, filozofów, myślicieli, artystów. Dopiero pod koniec tego stulecia w wyniku sprusaczenia i zjednoczenia poprzez „krew i żelazo” ten wizerunek narodu niemieckiego zaczął ewoluować. Duży wpływ na tę zmianę miała agresywna polityka wilhelmińskich Niemiec.
Sprusaczenie Niemiec wyraża się również w liczbach. Na Prusy w nowym państwie przypadało 64 proc. terytorium i 60 proc. ludności. Stolica Królestwa Prus była zarazem stolicą Cesarstwa. Przez większą część historii II Rzeszy obowiązywała praktyka łączenia stanowisk premier Prus i kanclerza Niemiec. Z dwudziestu jeden korpusów armii osiemnaście wystawiały Prusy. Królestwo Prus bezsprzecznie dominowała w teoretycznie federacyjnym państwie niemieckim. Wzorce kultury koszarowej przesiąkały do życia społecznego.
Oczywiście nie wszyscy się z tym zgadzali. Socjaldemokratyczna Partia Niemiec, mimo obowiązywania ustaw wyjątkowych w latach 1871-1890 rosła w siłę i krytykowała pruski dryl. Kontrowersje wzbudzała również sama dominacja Prus w Niemczech i jej konsekwencje. Zjednoczenie Niemiec oznaczało likwidację kilku państw niemieckich, takich jak Królestwo Hanoweru, które stanęło po stronie Austrii w trakcie tak zwanej wojny siedmiotygodniowej w 1866 r. W parlamencie istniała Partia Niemiecko-Hanowerska, postulująca odtworzenie Królestwa Hanoweru w ramach Rzeszy. Oczywiście Prusy nie mogły zgodzić się na podważanie swojej integralności terytorialnej. Również anektowane księstwa Szlezwiku i Holsztynu nie miały odrębności w ramach Rzeszy. W obronie federalizmu i zagwarantowanych konstytucją praw Bawarii występowała powstała w 1869 r. Bawarska Partia Patriotów.
PAP: Często wymiennie stosuje się dwa określenia: zabór pruski i zabór niemiecki. Można więc paradoksalnie zapytać, w którym zaborze Polakom żyło się gorzej?
Dr hab. Piotr Szlanta: To rozróżnienie jest o tyle nieprawidłowe, że również w okresie istnienia Cesarstwa Niemieckiego ziemie polskie były częścią Prus. Prusacy często podkreślali, że kwestia polska jest wewnętrzną sprawą ich królestwa i Reichstag nie ma w tej sprawie wiele do powiedzenia. Ustawy wymierzone w polskość, takie jak ustawa wywłaszczeniowa, były przyjmowane przez pruski Landtag. Polacy bronili więc swoich interesów zarówno w Reichstagu, jak i Landtagu. Z polskiego punktu widzenia zjednoczenie Niemiec nie zmieniło zbyt wiele. Polacy wciąż pozostawali poddanymi króla pruskiego. Prawdą jest natomiast, że po 1871 r. następowało stopniowe ograniczanie praw narodowych Polaków, m.in. w sferze szkolnictwa, a władze w Berlinie postawiły na germanizację – w tym kolonizację - wschodnich kresów państwa pruskiego.
W XIX wieku Niemcy byli postrzegani jako naród poetów, filozofów, myślicieli, artystów. Dopiero pod koniec tego stulecia w wyniku sprusaczenia i zjednoczenia poprzez „krew i żelazo” ten wizerunek narodu niemieckiego zaczął ewoluować. Duży wpływ na tę zmianę miała agresywna polityka wilhelmińskich Niemiec.
PAP: Republika Weimarska to kolejny etap zlewania się pruskości z niemieckością?
Dr hab. Piotr Szlanta: Po klęsce wojennej, gdy toczyła się dyskusja na temat kształtu ustrojowego nowego państwa, postanowiono jednak zachować federacyjny charakter Niemiec. Jednym z powodów była obawa przed wzmacnianiem lokalnych separatyzmów, które mogliby wykorzystać sąsiedzi, tacy jak Polska czy Francja. Prusy wciąż stanowiły około 3/5 terytorium Republiki, jednak w przeciwieństwie do panującej w niej sytuacji cieszyły się stabilną sytuacją polityczną. Rządziła w nich szeroka koalicja partii weimarskich – od katolickiej Centrum, przez Niemiecką Partię Demokratyczną, aż po SPD. Na czele rządu pruskiego z krótkimi przerwami od 1920 do 1933 r. stał socjaldemokrata Otto Braun. Był pochodzącym z Królewca synem dróżnika, ale władzę dzierżył bardzo zdecydowanie i dążył do uchronienia Prus przed nadmiernym rozbiciem politycznym i radykalizmem tak prawicowym, jak i lewicowym. Przez przeciwników był nazywany „czerwonym carem”, ale rządzone przez niego Prusy pozostawały oazą demokracji i stabilności. Po puczu Kappa-Lüttwitza w 1920 r. dokonał czystek w podległych sobie urzędach siłowych, usuwając nielojalnych wobec republiki funkcjonariuszy.
Okazało się jednak, że demokratów w Prusach nie ma zbyt wielu. Wciąż depozytariuszem pruskich wartości, w tym monarchizmu, byli junkrzy. Już przed 1933 r. przedstawiciele junkierskich rodów współpracowali z narodowymi socjalistami i działali w NSDAP. Aż do końca istnienia republiki pozostawali oni przeciwnikami państwa nazywanego przez nich „republiką kowali i siodlarzy” ze względu na zajmowanie w niej eksponowanych stanowisk przez ludzi o tak skromnym pochodzeniu jak Braun.
Rozmowę zaczęliśmy od pytania o moment rozpoczęcia demontażu Prus. Dla Wilhelma I był to moment powołania do życia II Rzeszy. W 1932 r. uczyniony został kolejny krok. Latem tego roku, gdy kanclerzem cieszącym się poparciem prezydenta Hindenburga, ale nie parlamentu, był Franz von Papen, wprowadzono w Prusach zarząd komisaryczny. Wkrótce potem wcześniej NSDAP stała się największą partą w parlamencie pruskim. W ramach wdrażanej polityki Gleichschaltung w 1933 r. ostatnim premierem Prus został Hermann Goering.
PAP: Hitler jako człowiek z nizin i socjalista nie do końca ufał pruskiemu arystokratyzmowi?
Dr hab. Piotr Szlanta: Zgoda. Z jednej strony zdawał sobie sprawę, że z perspektywy junkrów jest parweniuszem i w dodatku Austriakiem. Niemieckie obywatelstwo formalnie otrzymał on dopiero w 1932 r., kandydując w wyborach prezydenckich. Nie będąc Prusakiem nie ufał junkrom, ale NSDAP na przykład na Mazurach uzyskiwała wysokie poparcie ponieważ zapowiadała rewolucję społeczną.
Z drugiej strony Hitler był wielkim admiratorem Wielkiego Elektora, Fryderyka Wilhelma I, Fryderyka II Wielkiego oraz - z pewnymi zastrzeżeniami - Bismarcka. Siebie przedstawiał jako kolejny element w dziejach pruskiej potęgi. Próbował więc znaleźć swoje miejsce w pruskim micie i zdyskontować go politycznie. Był to jeden z argumentów za likwidacją Prus przez aliantów w 1947 r., którzy poniekąd padli ofiarą propagandowych zabiegów Hitlera. Sam Churchill stwierdził w 1943 r., że „Prusy są korzeniem wszelkiego zła”. Późniejszy premier Clement Attlee uważał, że „likwidacja junkierstwa jako klasy zniszczy pruskiego wirusa”. F.D. Roosevelt w przemówieniu do Kongresu w 1943 r. stwierdził, że „gdy Hitler i naziści odejdą, pruska klika militarna musi odejść razem z nimi. Banda podżegaczy wojennych i militarystów musi zostać wykorzeniona z Niemiec, jeśli mamy mieć jakąkolwiek prawdziwą gwarancję przyszłego pokoju”.
Teza o ciągłości dziejów Brandenburgii, Prus i Tysiącletniej Rzeszy przekonała aliantów, co wpłynęło na ich decyzję o likwidacji Prus. Zabiegi m.in. Brauna o restytucję państwa pruskiego nie przyniosły żadnych rezultatów.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk/ ls/