Użycie słów "polskie obozy śmierci" to zło z punktu widzenia historii i moralności - zgodzili się badacze z Polski, Niemiec i USA podczas konferencji "Wadliwe kody pamięci". MSZ podaje, że co roku podejmuje w tej sprawie ponad 100 interwencji dyplomatycznych.
Konferencję naukową dotyczącą zniekształcania "pamięci o niemieckich nazistowskich obozach koncentracyjnych w mediach za granicą", która odbyła się w piątek w Warszawie, zorganizowały Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Uniwersytet Warszawski i Szkoła Główna Handlowa.
"W walce z błędnym określeniem o +polskich obozach koncentracyjnych+ MSZ radzi sobie dobrze. Najskuteczniejsze są interwencje dyplomatyczne, ale również mobilizacja internautów, którzy mogą wymusić użycie słów zgodnych z historyczną prawdą" - ocenił Artur Nowak-Far, podsekretarz stanu ds. prawnych i traktatowych w MSZ. Dodał, że każdego roku MSZ ponad 100 razy interweniuje w sprawie "polskich obozów śmierci", które pojawiają się w zagranicznych mediach.
W ocenie wiceszefa MSZ, przeciwdziałanie zniekształcaniu pamięci o II wojnie światowej przede wszystkim wymaga społecznego konsensusu w Polsce. "Na użycie słów o +polskich obozach koncentracyjnych+ nie możemy pozwalać i musimy na nie żywo reagować. Rolą państwa, w tym MSZ, jest tego rodzaju społeczne działania wspierać" - podkreślił Nowak-Far.
Amerykański prawnik Martin Mendelsohn, który podkreślił, że świat, mimo upływu 70 lat od wojny, ma nawyk zniekształcania historii poprzez określanie stworzonych przez nazistowskie Niemcy w Polsce obozów koncentracyjnych i zagłady jako "polskich obozów koncentracyjnych". "To nawyk zły z punktu widzenia historii, logiki i moralności" - powiedział Mendelsohn.
Wiceminister zwrócił uwagę, że w niektórych przypadkach użycie słów o "polskich obozach śmierci", "polskich obozach zagłady" lub "polskich obozach koncentracyjnych" może skutkować podjęciem przez MSZ kroków prawnych. "Podchodzimy jednak do tego ostrożnie, bo to już jest postawienie sprawy na absolutnym ostrzu noża. Skuteczniejsze w tej sprawie są roszczenia wysuwane przez osoby prywatne" - tłumaczył.
Dodał, że MSZ liczy na to, że określanie kłamstw historycznych sformułowaniem "wadliwe kody pamięci" pomoże w walce z fałszowaniem historii. Zaznaczył przy tym, że walka ta jest bardzo ważna m.in. dlatego, że Polacy przez 50 lat po wojnie nie mogli swobodnie uczestniczyć w międzynarodowym dyskursie o II wojnie światowej.
Podczas konferencji badacze m.in. z Polski, Stanów Zjednoczonych Ameryki i Niemiec omawiali przyczyny i skutki używania w zagranicznych mediach nieprawdziwego sformułowania o "polskich obozach śmierci". Przedstawili związane z tym kwestie odpowiedzialności prawnej, a także analizowali ten problem z punktu widzenia psychologii, filozofii języka i językoznawstwa.
W problematykę konferencji słuchaczy wprowadził m.in. Dieter Schenk, niemiecki kryminolog i publicysta, który zapewnił, że w Niemczech słowa o "polskich obozach koncentracyjnych" to wynik językowych lapsusów. "Jeśli ktoś w Niemczech mówi o +polskich obozach koncentracyjnych+, to mamy do czynienia z przejęzyczeniem, o ile cały kontekst wypowiedzi nie wskazuje na skrajne prawicowe intencje. Dotyczy to również sytuacji, gdy zdarzy się to w mediach drukowanych, jak na przykład w Niemczech w gazetach +Bild+, +Die Welt+ oraz niemieckiej agencji prasowej DPA" - mówił Schenk.
Amerykański prawnik Martin Mendelsohn, który podkreślił, że świat, mimo upływu 70 lat od wojny, ma nawyk zniekształcania historii poprzez określanie stworzonych przez nazistowskie Niemcy w Polsce obozów koncentracyjnych i zagłady jako "polskich obozów koncentracyjnych". "To nawyk zły z punktu widzenia historii, logiki i moralności" - powiedział Mendelsohn.
W jego ocenie praktycznym rozwiązaniem tego problemu jest skłanianie zagranicznych redakcji do przyjęcia przez nie wewnętrznych wskazówek (w tzw. kodeksach stylu, z ang. stylebook), dzięki którym dziennikarze nie mogliby używać błędnych określeń. Podał przykład własnej tego rodzaju skutecznej interwencji w "The New York Times".
"Właściwi przedstawiciele rządu Polski powinni kontaktować się z poszczególnymi wydawcami i żądać od nich zmiany odpowiednich kodeksów stylu. Jestem pewien, że tego rodzaju żądania będą przyjmowane dobrze. Jeżeli tak nie będzie stworzy to podstawę do wytoczenia w USA udanego procesu o naruszenie dóbr osobistych takim wydawcom, bo przecież zostali oni powiadomieni o własnym błędzie. Jeżeli więc będą nadal publikować świadomie nieprawdę, nie będą mogli rozsądnie argumentować, że to, co robią nie ma znamion złośliwego obrażania Polski i narodu polskiego" - radził amerykański prawnik.(PAP)
nno/ ls/ mow/