Na morzu bałtyckim zatonął polski prom „Jan Heweliusz”. Zginęło 54 osoby, 9 uratowano. N/z: wrak promu. PAP/CAF-EPA
Mimo upływu ponad 30 lat katastrofa promu „Jan Heweliusz” nadal budzi emocje. Zastępca dyrektora Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku dr Marcin Westphal przypomniał w rozmowie z PAP, że jednostka wypłynęła w morze w złym stanie technicznym i przy ekstremalnych warunkach pogodowych.
PAP: Jakie okoliczności doprowadziły do zatonięcia „Heweliusza”?
Dr Marcin Westphal: Przyczyn było wiele. Przede wszystkim jednostka nie była w pełni sprawna. Jeszcze przed tragedią uszkodzona została furta rufowa promu – nieszczelna do dnia katastrofy. To na pewno osłabiło konstrukcję.
Od początku swojej służby „Heweliusz” borykał się z awariami i wypadkami – odnotowano ich co najmniej 28. Ich przyczynami były zarówno błędy konstrukcyjne, które m.in. powodowały problemy z utrzymaniem stabilności, jak i czynnik ludzki. Po pożarze pokładu samochodowego zalano go 60 tonami betonu, co podniosło środek ciężkości i sprawiło, że statek był niestabilny, zwłaszcza przy silnym falowaniu.
Od początku swojej służby „Heweliusz” borykał się z awariami i wypadkami – odnotowano ich co najmniej 28. Ich przyczynami były zarówno błędy konstrukcyjne, które m.in. powodowały problemy z utrzymaniem stabilności, jak i czynnik ludzki.
14 stycznia 1993 roku panowały wyjątkowo trudne warunki – sztorm o sile 12 stopni w skali Beauforta. Prom miał wysokie burty i kadłub, które działały jak żagle, łapiąc podmuchy wiatru. W dodatku system balastowy nie reagował prawidłowo. W pewnym momencie zadziałał asymetrycznie – bardziej obciążając jedną burtę. Gdy w tę samą stronę uderzył wiatr, statek przechylił się i przewrócił do góry dnem około godziny 5 rano.
PAP: Czy załoga mogła się przyczynić do katastrofy?
M.W.: Zarzuca się kapitanowi Andrzejowi Ułasiewiczowi, że płynął zbyt wolno, mimo iż inni kapitanowie ostrzegali go, by zwiększył prędkość. Dlaczego nie zrobił tego ani on, ani oficer wachtowy – tego nie wiemy. Nie obudzono też kapitana w kluczowym momencie. Izby Morskie w Szczecinie i Gdyni nie wskazały jednoznacznej winy, ale podkreśliły, że jednostka nie powinna w ogóle wypływać w takim stanie technicznym.
PAP: Co z teoriami, że na pokładzie mogła być broń?
M.W.: To jedna z krążących hipotez – że w trzech wagonach z Rumunii mogła być przemycana broń. Nigdy tego nie potwierdzono. Nie ma żadnych dowodów, by miało to jakikolwiek związek z tragedią.
PAP: Czy armator ponosi część winy?
M.W.: Zdecydowanie tak. Spółka Euroafrica oszczędzała na remontach, chcąc maksymalizować zyski. Po rozszczelnieniu furty rufowej statek powinien trafić do doku, tymczasem naprawy prowadzono prowizorycznie, między rejsami. To był błąd. „Heweliusz” wypłynął w takim stanie technicznym, w jakim nie powinien.
13 stycznia wypłynął ze Świnoujścia z opóźnieniem, bo jeszcze w porcie naprawiano furtę. Kapitan próbował nadgonić czas w trudnych warunkach, a potem zwolnił – dlaczego, nie wiadomo. Ale presja armatora, by płynąć mimo usterek, była realna.
PAP: Skąd więc wciąż tyle emocji wokół „Heweliusza”?
M.W.: Bo to tragedia owiana tajemnicą. Mimo że minęły lata, wciąż nie ma jednoznacznych odpowiedzi. To był też okres transformacji w Polsce – wiele rzeczy schodziło wtedy na drugi plan. Brak jasnych wniosków, liczne teorie spiskowe i duża liczba ofiar sprawiają, że historia „Heweliusza” nadal budzi emocje.
PAP: Czy ta katastrofa czegoś nas nauczyła?
M.W.: Tak. Choć niektórzy twierdzą inaczej, wyciągnięto wnioski. Przykładem jest skafander pana Grzegorza Sudwoja – jednego z ocalałych. Był niefunkcjonalny, trudno go było zapiąć w ciemności i zimnie, ale uratował mu życie, izolując od wody. Dzisiejsze skafandry są lepiej zaprojektowane – łatwiejsze w użyciu, z nowymi materiałami i rękawicami.
Ulepszono też procedury bezpieczeństwa i wyposażenie ratownicze. Nasza Morska Służba Poszukiwania i Ratownictwa (SAR) dysponuje dziś sprzętem pozwalającym działać w ekstremalnych warunkach. Nowe jednostki ratownicze są praktycznie niezatapialne.
PAP: Jakie pamiątki po „Heweliuszu” znajdują się w Narodowym Muzeum Morskim w Gdańsku?
M.W.: Najważniejszy eksponat to właśnie skafander pana Sudwoja oraz osobiste przedmioty, które miał przy sobie: zegarek, breloczek do kluczy, przybory do szycia. Wypadły mu podczas ewakuacji, ale niemieccy nurkowie odnaleźli je przy wraku i zwrócili właścicielowi. Gdy przekazywał je muzeum, w saszetce wciąż był morski piasek. To niezwykle symboliczne przedmioty, które personalizują historię tragedii.
PAP: Czy po premierze serialu o „Heweliuszu” spodziewacie się większego zainteresowania muzeum?
M.W.: Mamy taką nadzieję. Przygotowaliśmy specjalne uzupełnienie ekspozycji – wśród eksponatów znalazł się model promu, który „zagrał” w serialu. Ekipa filmowa wypożyczyła go z naszego muzeum, więc mamy w tej produkcji swój mały udział. Cieszy nas, że historia „Heweliusza” trafia do szerokiej publiczności – może to zachęci ludzi, by poznać ją bliżej.
Nasze muzeum jest depozytariuszem pamięci o ofiarach tragedii morskich. Przed budynkiem stoi pomnik z kotwicą pomocniczą z „Jana Heweliusza”. Co roku w rocznicę katastrofy składamy tam kwiaty i zapalamy znicze. Chcemy, by pamięć o tamtych wydarzeniach nie zginęła, a wspomnienia ocalałych zostały utrwalone dla przyszłych pokoleń.
Rozmawiał Piotr Mirowicz (PAP)
Prom kolejowo-samochodowy „Jan Heweliusz” został zbudowany w 1977 r. w stoczni Trosvik w Norwegii. Prom przed zatonięciem miał kilkadziesiąt wypadków, a w 1986 r. na jego pokładzie wybuchł pożar. W czasie katastrofy armatorem jednostki była Euroafrica, spółka córka Polskich Linii Oceanicznych. Zatonięcie „Heweliusza” było największą katastrofą w historii polskiej żeglugi, która wydarzyła się w czasie pokoju. Doszło do niego 14 stycznia 1993 r. w pobliżu niemieckiej wyspy Rugia. Zginęło 55 osób: 35 pasażerów (w tym dwoje dzieci) i 20 członków załogi. Odnaleziono 39 ciał. Uratowano dziewięciu członków załogi. Wrak spoczywa na głębokości około 25 metrów.
W środę na platformie Netflix zostanie zaprezentowany premierowy odcinek serialu „Heweliusz” powstałego na podstawie scenariusza Kaspra Bajona w reżyserii Jana Holoubka. To fikcyjna historia inspirowana licznymi wątkami i wspomnieniami zaczerpniętymi ze źródeł dotyczących tragedii. W rolach głównych zobaczymy m.in. Borysa Szyca, Michała Żurawskiego, Konrada Eleryka, Justynę Wasilewską, Magdalenę Różczkę i Jacka Komana.
pm/ dki/ miś/