Choć polskie sprawy w unijnym Trybunale są głośne, ze statystyk KE wynika, że władze w Warszawie lepiej wywiązują się z wdrażania unijnego prawa, niż wiele innych państw członkowskich. Niewykonanie orzeczenia TU zdarza się bardzo rzadko i wiąże się z karami.
O tym, że państwa członkowskie są zobowiązane wdrażać decyzje Trybunału Sprawiedliwości UE mówią traktaty unijne. Choć prawo jest jednoznaczne, nie oznacza to, że nie było przypadków, gdy któryś z krajów unijnych nie wypełnił tego obowiązku.
Jednym z przykładów jest Hiszpania, która mimo wyroku wydanego w 2014 roku nie zastosowała się do niego. Spór z Komisją Europejską dotyczył przepisów odnoszących się do świadczenia usług w portach państwowych. Władze w Madrycie nie chciały się zgodzić na liberalizację, przez co były oskarżane o utrudnianie swobody przedsiębiorczości.
Ostatecznie sędziowie w Luksemburgu przyznali rację KE. W 2017 roku Hiszpania została zmuszona do zapłaty trzech milionów euro za niewykonanie orzeczenia TU, po wniesieniu przez KE kolejnej skargi na ten kraj.
Debata na temat stosowania bądź niestosowania się do wyroków Trybunału rozgorzała w Polsce przy okazji sporu o wycinkę w Puszczy Białowieskiej. Sugestie, że Polska będzie ją prowadziła niezależnie od stanowiska sędziów w Luksemburgu wygłaszał ówczesny minister środowiska Jan Szyszko.
Teraz dyskusja ożyła na nowo po słowach wicepremiera Jarosława Gowina, który w wywiadzie dla tygodnika "Do Rzeczy" powiedział, że jeżeli TU "dopuści się precedensu i usankcjonuje zawieszenie prawa przez Sąd Najwyższy", to rząd może zignorować ewentualne orzeczenie Trybunału, „jako sprzeczne z traktatem lizbońskim oraz z całym duchem integracji europejskiej". Liderzy PO i Nowoczesnej zapowiedzieli w konsekwencji wniosek o wotum nieufności wobec ministra nauki.
Do ewentualnego wyroku w sprawie pytań prejudycjalnych Sądu Najwyższego, który mógłby zweryfikować nastawienie władz w Warszawie w tej sprawie, jest jeszcze daleko. Nawet, jeśli prezes Trybunału Sprawiedliwości UE zdecyduje, że sprawa będzie prowadzona w trybie przyspieszonym, (o co wnioskuje SN), to nie oznacza, że wyrok zapadnie w tym roku.
Tryb przyspieszony nie wyznacza, bowiem TU żadnych terminów na rozstrzygnięcie sprawy, w przeciwieństwie do trybu pilnego, w ramach, którego Trybunał rozpatruje ją w ciągu około trzech miesięcy. Ten drugi tryb zarezerwowany jest jednak tylko do szczególnych spraw. "Może być on stosowany w bardzo ograniczonych przypadkach, w sprawach, w których chodzi o opiekę rodzicielską, europejski nakaz aresztowania, czy przypadków, gdy dana osoba jest pozbawiona wolności" - tłumaczy rozmówca PAP z luksemburskiego Trybunału.
W analogicznej do polskiej, w sensie formalnym, sprawie pytania prejudycjalnego, którą złożyli sędziowie włoskiego Trybunału Konstytucyjnego, na orzeczenie trzeba było czekać ponad 10 miesięcy. I to mimo tego, że sprawa była rozpatrywana w trybie przyspieszonym.
Sprawy dotyczące sądownictwa w Polsce, czy wycinki w Puszczy Białowieskiej przyciągają uwagę opinii publicznej, ale patrząc na ogólną liczbę skarg, jakie KE składa na państwa członkowskie, Polsce daleko do tego, żeby być niechlubnym liderem.
W 2017 roku KE uruchomiła w sumie 716 nowych spraw o naruszenie prawa UE, z czego 26 wobec Polski. Najwięcej procedur wszczęto wobec Portugalii (46), Cypru (41), czy Chorwacji (33). Najmniej spraw miały Włochy (12), Holandia (12) i Litwa (14).
Polska nie należy też do grupy krajów z największą, licząc ogólnie, liczbą spraw o naruszenie unijnego prawa. Z przedstawionego w połowie roku raportu KE wynika, że na koniec minionego roku otwartych było w sumie 1559 spraw wobec wszystkich państw UE. Tutaj palmę pierwszeństwa dzierży Hiszpania (93 sprawy), za którą jest Portugalia (85 spraw) i Belgia (81 spraw). Polska z ogólną liczbą 70 spraw znalazła się na siódmym miejscu w UE.
To, że KE wszczyna postępowanie nie oznacza jeszcze, że kraj członkowski przegra sprawę. W rzeczywistości w zdecydowanej większości przypadków wcześniej dochodzi do porozumienia z władzami z danej stolicy, dzięki czemu skarga może być wycofana. Jednak brnięcie w spór przed Trybunałem z KE rzadko kiedy satysfakcjonuje kraj członkowski. W ubiegłym roku na 17 orzeczeń 17 było po myśli KE. Sędziowie np. orzekli, że Niemcy nie wywiązały się ze swoich zobowiązań zezwalając na budowę elektrowni węglowej w Moorburgu koło Hamburga. W 2016 zgodnie z oczekiwaniem KE było 80 proc. orzeczeń.
W 2016 roku TSUE zdecydował też o finansowym ukaraniu krajów, które nie zastosowały się do jego wcześniejszych decyzji. Chodziło o Grecję i Portugalię, które dostały karę odpowiednio 10 i 3 milionów euro; grzywna dla Grecji wynosiła 30 tys. euro za każdy dzień zwłoki z wdrożeniem wyroku, a dla Portugalii 8 tys. euro dziennie.
Z Brukseli Krzysztof Strzępka (PAP)
stk/ cyk/ ap/ ewes/