Korea Północna zajmowała peryferyjne miejsce w polityce zagranicznej powojennej Polski. W 1950 r. zmienił to wybuch wojny na Półwyspie Koreańskim. Odbił się on silnym echem wśród sowieckich satelitów, także nad Wisłą.
74 lata temu, 25 października 1950 r. przywódca komunistycznych Chin Mao Zedong zdecydował o nieformalnym włączeniu się jego kraju do wojny toczącej się na Półwyspie Koreańskim. Na jego rozkaz na front ruszyło kilkaset tysięcy uzbrojonych „Chińskich Ochotników Ludowych”. Był to punkt zwrotny wojny. Mimo, że rządzona przez komunistów Polska nie wzięła udziału w jednym z największych konfliktów zbrojnych zimnej wojny, to jednak wpływ wydarzeń w Korei na sytuację w naszym kraju był bardzo znaczący.
Starcie na Półwyspie Koreańskim początkowo było wojną domową, stopniowo przekształciło się jednak w konflikt o zasięgu międzynarodowym. Waldemar Dziak używał określenia „dziwna wojna”. W rzeczywistości była to proxy war, czyli wojna zastępcza, w czasie której mocarstwa wzajemnie testowały swoje granice.
Wydarzenia te – mimo że odległe – miały wpływ na to, co działo się w Polsce. Masowa akcja propagandowa, sprzeczne informacje docierające z polskich mediów oraz zachodnich audycji radiowych, żywe wspomnienie II wojny światowej, straszenie wizją wybuchu wojny jądrowej – wszystko to miało konsekwencje. Latem 1950 r. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego donosiło o eskalacji niepokojów społecznych w całym kraju. Zaczęła się panika wojenna.
Wydarzenia w Korei uruchomiły skrywane traumy i lęki społeczne. Na przełomie czerwca i lipca 1950 r. ludzie reagowali histerycznie, rzucili się do sklepów po towary pierwszej potrzeby. Wskutek tego na rynku bardzo szybko wystąpiły znaczne deficyty m.in. cukru, mąki, węgla oraz mięsa, co tylko pogłębiło negatywne nastroje.
W powietrzu wisiało widmo wybuchu kolejnego globalnego konfliktu. Urząd Bezpieczeństwa każdego miesiąca odnotowywał przypadki rozprzestrzeniania się pogłosek wojennych. Maria Dąbrowska, zanotowała w swoich dziennikach pod datą 30 czerwca 1950 r.: „W poniedziałek wieczorem dowiedzieliśmy się, że w Korei wybuchła wojna. Wypadki w Korei zrobiły na nas wstrząsające wrażenie, bo to jednak wygląda na początek trzeciej wojny światowej”. Na początku listopada nie była już tak mocno przekonana o jej rychłym wybuchu: „Podobno wojna z Ameryką w Europie wisi coraz bardziej na włosku. Nie wierzę w nią, ale gdyby przyszła, nikt z nas jej nie wytrzyma”.
Nie wszyscy patrzyli na te wydarzenia z przerażeniem, niektórzy przyjęli je z nadzieją. Przebywający na emigracji w Stanach Zjednoczonych poeta Jan Lechoń był początkowo przekonany, że wojna w Korei doprowadzi do upadku potęgi Związku Sowieckiego. W lipcu 1950 r. pisał w liście do przyjaciela Mieczysława Grydzewskiego: „Rezultat tej wojny nie ulega dla mnie wątpliwości – w tym sensie, że oczywiście Rosja będzie rozpieprzona”. Grydzewski okazał się większym realistą. W jednym z listów odręcznie dopisał ironiczne pytanie: „Gdzie ta wojna, he, he?”.
Ręce precz od Korei!
Władze komunistyczne mniej były zainteresowane odczuciami społeczeństwa niż potrzebą wypełnienia sojuszniczych obowiązków. Polska (ani żadne z innych państw wschodnioeuropejskich), nie wzięła bezpośredniego udziału w konflikcie. Przynależność do bloku wschodniego obligowała jednak do udzielenia pomocy azjatyckiemu sojusznikowi. W pierwszych miesiącach konfliktu priorytetowym działaniem PZPR było przygotowanie akcji propagandowej oraz przekonanie opinii publicznej, że odległa wojna jest dla Polaków niezwykle ważna. Zgodnie z oficjalną wersją wydarzeń agresorem była Korea Południowa, komunistyczna Korea Północna prowadziła obronną kontrofensywę.
W całym kraju odbywały się inspirowane manifestacje antywojenne i antyamerykańskie. Była to część międzynarodowej akcji organizowanej pod hasłem „Ręce przecz od Korei”. Włączyły się w nią nie tylko państwa bloku sowieckiego, ale również lewicujące środowiska na Zachodzie. W Polsce największa manifestacja protestacyjna odbyła się 13 lipca 1950 r. na warszawskim Mariensztacie.
Manifestacjom towarzyszyły zbiórki pieniężne oraz zarządzane przez władze „spontaniczne” akcje społeczne. Nie było dnia, kiedy gazety nie informowały o coraz to nowych kwestach. Opisywały też konkretne organizacje związkowe oraz zakłady pracy, które wyróżniły się wysokością zbiórek. Wszystko to w duchu stalinowskiego kultu współzawodnictwa. Propaganda szła pod prąd prawdziwym odczuciom społecznym – z każdym mijającym miesiącem ludzie mieli coraz chłodniejszy stosunek do niesienia pomocy komunistycznym „sojusznikom”.
Zimą 1950 r. zorganizowano specjalną akcję zbiórki podarków dla dzieci koreańskich. Zgodnie z treścią oficjalnego sprawozdania, „składaniu podarków towarzyszyły w przeważającej większości wypowiedzi ofiarodawców, nacechowane niezwykłą serdecznością”. Rzeczywistość wyglądała jednak trochę inaczej. Poeta Jarosław Rymkiewicz, który w czasach licealnych był aktywnym członkiem Związku Młodzieży Polskiej, brał udział w tej akcji. Po latach wspominał: „[…] mogę przypomnieć zbiórkę używanych rzeczy na dzieci koreańskie, chodziliśmy po jakichś mieszkaniach, strychach, po biednych mieszkaniach robotniczych, bo ta Łódź była strasznie biedna w tamtych latach. To się łączyło z biedą, z brudem. I prośbą, i groźbą wyciągaliśmy od ludzi jakieś stare łachy, zużyte buty, podarte swetry. Oczywiście chodziliśmy w poczuciu misji dziejowej, w poczuciu, że zbierając te stare brudne rzeczy budujemy nowy, wspaniały świat. I spotykaliśmy się z otwartą nienawiścią. Patrzono na nas – nic nie mówiąc – ale wystarczyły te spojrzenia”.
„Koreańczycy oczekują pomocy”
Pierwszy transport z pomocą wyjechał z Polski pod koniec sierpnia 1950 r. Ładunek składał się z 80 tys. m drelichu w kolorze khaki, 50 tys. m surówki bawełnianej, 200 tys. kg mydła do prania, 3 tys. par obuwia skórzanego, 4 tys. m² skóry świńskiej, 2 tys. kompletów ubrań watowanych oraz leków i środków opatrunkowych. W kolejnych miesiącach skala pomocy stawała się coraz skromniejsza. W październiku tego samego roku wysłano do Korei Północnej jedynie 11 tys. m tkaniny wełnianej oraz 5 kg leków antyseptycznych.
Między państwami komunistycznymi, zaangażowanymi w organizację międzynarodowej pomocy Korei Północnej, narastała pewnego rodzaju rywalizacja. Nie wynikała ona z chęci zdobycia dominującej pozycji na tym polu, a raczej z zamiaru wykazania się odpowiednim stopniem aktywności. Przede wszystkim jednak chodziło o nieodbieganie w jej poziomie od innych państw „demokracji ludowej”. Ministerstwo Spraw Zagranicznych KRL-D zapewniało Ambasadę PRL, że nie chciałoby podawać oficjalnego zestawienia zagranicznych darów z obawy przed możliwością eskalacji „wyścigu w pomocy Korei” oraz wywołania „ambicyjnych tarć” wśród państw udzielających takiej pomocy. W praktyce jednak Pjongjang niejako sam napędzał tę wizerunkową rywalizację, organizując na przykład dostępne szerokiej publiczności wystawy podarków przesyłanych do Korei wraz z ich pełnym wykazem.
Władze powojennej Polski, która cały czas odbudowywała się ze zniszczeń, nie były w komunistycznej forpoczcie, np. ostatnie ze wszystkich państw socjalistycznych uruchomiły Szpital Polskiego Czerwonego Krzyża. Było to późną wiosną 1953 r., zaledwie kilka tygodni przed podpisaniem zawieszenia broni.
Lepiej wyglądała sytuacja, jeżeli chodzi o pomoc humanitarną w postaci opieki na sierotami wojennymi i północnokoreańską młodzieżą. W Polsce kształciła się także kilkusetosobowa grupa uczniów szkół zawodowych i technicznych. W roku akademickim 1952/1953 naukę na polskich uczelniach wyższych rozpoczęli pierwsi Koreańczycy, którzy do połowy lat pięćdziesiątych stanowili największy odsetek studentów zagranicznych na Polskich uczelniach. W latach 1951–1959 w polskich domach dziecka przebywało ponadto 1200 sierot wojennych. Warszawa przyznała także specjalne kredyty w wysokości do 25 mln rubli, których spłata została po wojnie umorzona. Oczekiwania Pjongjangu były jednak niezaspokojone.
W marcu 1951 r. attaché wojskowy, ppłk Włodzimierz Sasim, który przebywał w tym czasie w Korei Północnej, w notatce dla Zarządu II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, stwierdził wprost, że „coś tam w kraju szwankuje z pomocą dla Korei i czy przypadkowo nie jest to czyjaś złośliwa robota w naszej administracji zajmującej się tymi sprawami. Faktem jest, że taki mały kraj jak Węgry, pomagają bez przerwy, […] a u nas nic się nie przysyła”. Kończąc sprawozdanie dodał: „Koreańczycy czytają naszą prasę i robią wycinki z naszych gazet o tej pomocy i niecierpliwie czekają, a nasi dyplomaci muszą się wstydzić”. W tym samym tonie wypowiadał się rok później polski dyplomata pracujący w Chinach i Korei, Ryszard Deparasiński. Alarmował zastępczynię kierownika Wydziału Zagranicznego KC PZPR: „Nasza pomoc dla Korei jest b[ardzo] skromna i niewystarczająca. Od nas kraju 25-milionowego Koreańczycy oczekują większej pomocy”.
Udzielanie pomocy Korei Północnej kontynuowano także po podpisaniu zawieszenia broni pod koniec lipca 1953 r. O ile na początku wojny koreańskiej polscy dyplomaci donosili, że pomoc przekazywana przez Warszawę prezentowała się dość skromnie w porównaniu z innymi państwami, o tyle w okresie powojennym PRL znalazła się w czołówce rankingu, przeznaczając na ten cel 351 mln rubli.
Konflikt koreański wyzwolił w znacznej części polskiego społeczeństwa podskórnie skrywane pokłady strachu przed ponownym przeżywaniem tragizmu wojny, co latem 1950 r. znalazło gwałtowne ujście, przybierając postać trwającej kilka tygodni paniki wojennej. Innym z kolei dał złudną i chwilową nadzieję na zmianę porządku politycznego w kraju, wieszcząc rychły upadek Związku Sowieckiego, którego klęska miała rozpocząć się właśnie w Korei.
Zakończona po trzech latach wojna przyniosła rozczarowanie wszystkim zaangażowanym w nią stronom. Skutki były poważne. Pomijając wysokość pomocy humanitarnej oraz ekonomicznej, przekazywanej w owym czasie KRL-D, wojenny tygiel na Półwyspie Koreańskim doprowadził do zmiany strategii bezpieczeństwa całego bloku wschodniego, co pośrednio wpłynęło na zrewidowanie przez PZPR założeń ogłoszonego w 1950 r. planu sześcioletniego. W jej rezultacie przeprowadzono intensyfikację procesu modernizacji LWP oraz zwiększono pobór do armii. Położono także większy nacisk na inwestycje w rozwój przemysłu ciężkiego i zbrojeniowego, co odbyło się kosztem wytwórczości w przemyśle lekkim, pogłębiając niedobory na rynku towarów konsumenckich. Taki rozwój sytuacji musiał w konsekwencji doprowadzić do wzrostu niezadowolenia społecznego, którego gwałtowna eskalacja nastąpiła w 1956 r. Zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, polscy komuniści zaczęli ukrywać przed opinią publiczną prawdziwą skalę pomocy, której udzielono KRL-D przez całe lata pięćdziesiąte.
Autorka: Sylwia Szyc
Źródło: Muzeum Historii Polski
szuk/