Dwie procesje Bożego Ciała, dwa incydenty w dwóch różnych miastach i zupełnie inne wyroki, które sporo mówią o ewolucji tolerancji w I Rzeczypospolitej. W 1564 r. procesję Bożego Ciała przerwał w Lublinie Erazm Otwinowski. W 1611 r. w Wilnie – Włoch Franco de Franco. Jeden przeżył, drugi został skazany na śmierć. Co różniło te dwa wydarzenia?
Wiedzę o tym, jak wyglądały oba wydarzenia, w dużej mierze czerpiemy z kanonicznego dzieła „Dzieje reformacji w Polsce” autorstwa XVII wiecznego historyka Stanisława Lubienieckiego, który spisał historię ruchów protestanckich w Rzeczypospolitej. Robił to jednak wiele lat później, sam nie będąc świadkiem opisywanych zdarzeń, toteż do niektórych informacji należy podchodzić ostrożnie.
1564
Procesja z Najświętszym Sakramentem szła dostojnie ulicami Lublina. W tym samym czasie w domu pani Ostrowskiej przebywał młody, dobrze zapowiadający się dyplomata Erazm Otwinowski – kalwinista.
Trudno dziś orzec, jakie motywy kierowały jego działaniem. Może wpłynęło na niego doświadczenie niewoli, z której niedawno wrócił, albo po prostu miał gorący temperament. Ważne jest to, że kiedy procesja ze słowami „Non est panis sed Deus” podeszła pod okna pani Ostrowskiej, Otwinowski rozmawiał z ministrem zboru lubelskiego. Ten zaś miał mu powiedzieć „Niestety nie ma takich, co by stłumili to bałwochwalstwo”. Wtedy Otwinowski przerwał rozmowę i wybiegł na ulicę wprost na procesję.
Dopadł księdza idącego z Najświętszego Sakramentem i zaatakował go. Krzyczał, że już mu mówił, aby nie grzeszył bałwochwalstwem. Rozkazał mu recytować „Ojcze nasz”. Ten widząc, że sytuacja jest poważna, oddał monstrancję innemu kapłanowi i zaczął wypowiadać słowa modlitwy. Kiedy doszedł do „któryś jest w niebiesiech”, Otwinowski miał zawołać: „Bóg jest w niebiesiech, a nie w chlebie i w twojém pudełku”, po czym wyrwał monstrancję, rzucił ją na ziemię i podeptał.
Pewnie skonsternowanie wiernych postępkiem Otwinowskiego chwilę trwało, skoro zgromadzeni, wzburzeni jawną profanacją, nic mu nie zrobili. Zabiliby na miejscu młodego poetę i dyplomatę, gdyby ten, korzystając z wywołanego przez siebie szoku, nie zbiegł do domu niejakiego Piotra Suchodolskiego, a następnie nie uciekł z miasta.
1611
Zostawmy wydarzenia z roku 1564 i przenieśmy się do Wilna o blisko pięćdziesiąt lat później. Ranga wydarzenia była olbrzymia – ulicami szła procesja Bożego Ciała, w której uczestniczyli nuncjusz apostolski Francesco Simonetta oraz Piotr Skarga – pierwszy kaznodzieja Rzeczypospolitej i zarazem zaciekły przeciwnik protestantów.
Do jednego z ołtarzy podszedł Włoch Franco de Franco, młodzieniec dwudziestoletni, i czekał, aż procesja się zbliży. Z samego rana w zborze kalwińskim słuchał radykalnego kazania Andrzeja Chrząstowskiego. Może to go natchnęło do działania, dziś już nikt tego nie dojdzie.
Kiedy procesja zbliżała się do ołtarza, Franco de Franco krzyknął: „Wy niebożęta zaślepieni, wielkie bałwochwalstwo czynicie, gdy opłatkowi cześć oddawacie i śpiewacie o nim […] Bogu chwałę oddawajcie, który jest w niebiosach, a bałwochwalstwa zaniechajcie ani boskiej chwały rzeczom ziemskim nie dawajcie!”.
Miał pecha, w procesji brali udział także królowa Konstancja oraz najpewniej (jak podaje Henryk Wisner) dwaj królewicze Władysław i Kazimierz. Franco de Franco zaprotestował w obecności majestatu królewskiego. Wzbudziło to gniew, a nawet wściekłość. Wierni katoliccy rzucili się na Włocha – został pobity, schwytany i osadzony w areszcie.
Dwa procesy i dwa różne wyroki
Obydwie sprawy (Otwinowskiego i Franco) w histografii polskiej były ze sobą często zestawiane.
Wiadomość o śmiałym czynie Otwinowskiego szybko trafiła do biskupa Stanisława Hozjusza, jednego z największych przeciwników reformacji w Rzeczypospolitej, człowieka wpływowego, który zaraz napisał do króla, aby ten wyciągnął konsekwencje, zarzucając jednocześnie biskupowi lubelskiemu Padniewskiemu udawanie, że nic ważnego się nie wydarzyło. Król nie wiedział, co zrobić – nie miał zamiaru stawać po żadnej ze stron konfliktu. W końcu obrony młodego poety podjął się sam Mikołaj Rej.
Niestety, nie zachowały się akta procesu, dysponujemy jedynie przedstawieniem argumentacji Rejowej przez Lubienieckiego. Rej całą sprawę miał podczas rozprawy sądowej obrócić w żart, twierdząc, że wprawdzie Otwinowski powinien zapłacić księdzu za szkodę, ale kara, która go czeka z ręki Boskiej, należy do Boga. Rację jednak należy przyznać Stanisławowi Kotowi, który znając relacje z procesów tego typu, uważa, że musiał on przebiegać gwałtownie. Erazm Otwinowski od śmierci się wyłgał. I chyba się wstydził, bo nie wracał nigdy później do swojego śmiałego postępku. Mimo to żywionych przekonań nie porzucił, a nawet je zradykalizował, bo umarł nie jako kalwin, lecz arianin.
Jeśli nawet obrona Reja brzmiała inaczej, niż podaje Lubieniecki, to reprezentuje ona ciekawy sposób myślenia. Tolerancję rozumiano jako dawanie prawa do błądzenia, nie akceptację inności jako takiej. Tolerancja staropolska nie była uznaniem, że wszystkie wyznania są tak samo prawdziwe, lecz raczej pozwoleniem na stanowisko sprzeczne z moim, z licznymi konsekwencjami takiego podejścia.
Mniej szczęścia miał, jak określali go liczni historycy, niespełna rozumu Włoch Franco de Franco. Kiedy już tłum go złapał i obił, kiedy trafił on do więzienia, długo debatowano, co z nim zrobić. Tłum domagał się krwi, tego samego żądał jezuita Piotr Skarga, który poczuł się chyba osobiście urażony tym, że jakiś Włoch w Wilnie podważa autorytet Kościoła. Do zajścia doszło w dodatku w obecności królewskiej małżonki, co nadawało mu poważną rangę.
Po kilku tygodniach rozpoczęła się sądowa przepychanka, bo trudno było znaleźć sąd, który chciał się podjąć sprawy – powołano więc ciało złożone między innymi z senatorów, którzy towarzyszyli królowej.
30 czerwca 1611 r. kat wyrwał Franco de Franco język, po czym jego ciało poćwiartowano. Szczątki wystawiono na widok publiczny. Chociaż według prawa powinien był spłonąć na stosie, to – jak dowiódł Henryk Wisner – stracono go za zakłócanie porządku publicznego w miejscu przebywania rodziny królewskiej.
Tolerancja czy nietolerancja?
Wiele pisano o okresie złotej wolności w Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Jak się mają do tego przedstawione wydarzenia? Historia Otwinowskiego przypadła na lata królowania ostatniego z Jagiellonów – czas dialogu między wyznaniami i dopiero rodzącej się kontrreformacji katolickiej. Zygmunt August należał do władców wyrozumiałych i otwartych na dialog. Protestanci natomiast stanowili grupę stosunkowo wpływową. Wreszcie sam Erazm Otwinowski był osobą może nie bardzo znaną, ale na pewnie nie anonimową.
Niecałe dziesięć lat po incydencie lubelskim została uchwalona konfederacja warszawska – dokument, który uznaje się za kulminacyjny przejaw staropolskiej tolerancji.
Zapisano w nim znamienne słowa: „poprzysiąc: pokój pospolity między rozerwanemi i różnemi ludźmi w wierze i w nabożeństwie zachowywać i nas za granice koronne nigdy nie ciągnąć żadnem obyczajem ani prośbą królewską swą, ani solucione quinque marcarum super hastam, ani ruszenia pospolitego bez uchwały sejmowej czynić”.
W rzeczywistości konfederacja warszawska zatwierdzała status quo. Do tego – jak wykazuje w swojej publikacji profesor Jolanta Choińska-Mika – jej obowiązywanie poddawano próbie w każdym kolejnym bezkrólewiu, a jej uznanie zbudowano na kruchym konsensusie, który nieuchronne zmierzał do rewizji.
W XVII w. sytuacja dynamicznie się zmieniała. Skrzydła w Polsce rozwinęli jezuici, a kontrreformacja nabrała tempa. Sytuacja katolików i protestantów ulegała zmianom. Chociaż szlachta, zwłaszcza średniozamożna, cały czas była protestancka, to krajem rządził katolik –monarcha otoczony przez jezuitów – forpocztę kontrreformacji.
Sam Franco de Franco nie był Erazmem Otwinowskim – szlachcicem i dyplomatą, lecz prostym plebejuszem włoskim. Janusz Tazbir słusznie podkreślił, że swój atak przeprowadził on w iście samobójczych okolicznościach – w obecności samego Piotra Skargi, pierwszego szermierza kontrreformacji, oraz królowej. W pewnym sensie był to policzek dla całego Kościoła katolickiego.
Proces Włocha ujawnił jedną ciekawą kwestię, która od dawna jest punktem spornym między badaczami. Czy zawarte w konfederacji warszawskiej zapisy o tolerancji dotyczyły jedynie szlachty, czy też wszystkich mieszkańców Rzeczypospolitej? Sprawa plebejusza Franco ciągnęła się długo i była rozpatrywana i na sejmie, i w kancelarii królewskiej, co oznacza, że w jakiejś mierze plebejusze też byli uwzględnieni w zapisach o tolerancji.
Proces Franco i jego śmierć jest wyraźną zapowiedzią zmian. Na początku XVII w. kontrreformacja przejęła inicjatywę, protestanci zostali zepchnięci do defensywy, a wolność religijna zaczynała przeżywać kryzys.
Paweł Rzewuski
Źródło: Muzeum Historii Polski
szuk/