Współczesne rozmowy o tych wydarzeniach sprawiały, że po latach emocje powracały – wywiad z laureatką Nagrody Historycznej m.st. Warszawy im. Kazimierza Moczarskiego, dr Anną Wylegałą, autorką książki „Był dwór, nie ma dworu. Reforma rolna w Polsce”.
PAP: Jak powstała idea książki o reformie rolnej?
Dr Anna Wylegała: Zajęłam się tematem, ponieważ miałam wrażenie, że jest on słabo zbadany. Po 1989 r. było wiele tematów, które wcześniej zaniedbano i dopiero wówczas można było się nimi zająć. Był np. temat deportacji ludności polskiej na Syberię lub zagadnienie kolektywizacji, natomiast o reformie rolnej 1944-45 pisano niewiele. Zawsze interesowałam się pamięcią społeczną. Miałam liczne kontakty z mieszkańcami współczesnej wsi, który pamiętali reformę rolną, było to dla nich ważne wydarzenie, niezbadane jeszcze przez historyków. Książka o pamięci stała się książką, która łączy rekonstrukcję przeszłości z badaniami pamięci społecznej.
PAP: W jaki sposób zbierała pani materiały do książki?
A.W.: Książka "Był dwór, nie ma dworu. Reforma rolna w Polsce" ma potrójną bazę źródłową. Przede wszystkim są to klasyczne źródła archiwalne - kwerenda w archiwum. Po drugie, czytałam dokumenty osobiste, relacje, listy, dzienniki i pamiętniki z tamtego okresu. Dość istotnym źródłem były pamiętniki chłopskie pisane na konkursy o reformie rolnej w latach PRL. Trzecim źródłem były relacje - historia mówiona. Rozmawiałam z mieszkańcami współczesnej wsi, nie tylko ze świadkami reformy, ale także z młodszymi osobami, które mówiły o tym, jaki był przekaz pamięci.
PAP: W jakim stopniu pamięć o reformie rolnej przetrwała wśród mieszkańców wsi?
A.W.: Rozmawiałam z osobami, które w 1944-45 roku były co najwyżej nastolatkami. Najstarsi rozmówcy urodzili się w latach 20.Często były to osoby, które w tym czasie były dziećmi. Pamięć była przekazywana w rodzinie i jest nadal żywa. Osoby, które miały wówczas kilka lat, dobrze zapamiętały rodzinne opowieści przekazywane przez rodziców i dziadków. Ludzie pamiętają też liczne szczegóły: kto i ile ziemi otrzymał, komu ziemi nie dano, kto został pokrzywdzony i kto ją dzielił. Ta pamięć jest bardzo szczegółowa. Najwięcej emocji wzbudzały sytuacje, gdy ktoś dużo zyskał lub stracił. Chłopi, którzy nabyli ziemię z reformy rolnej i dzięki temu poprawił się ich status, bardzo to pamiętają. Ale pamiętają także ogromny trud związany z zagospodarowaniem tej ziemi. Bo trzeba pamiętać, że państwo nie dawało ziemi za darmo, tylko sprzedawało ją ze zniżką, a chłopi sami musieli ją zagospodarować, zbudować dom, kupić konia, krowę, narzędzia itd. To był "ciężki kawałek chleba" i o tym pamięta się na wsi do dziś.
PAP: Czy rozmawiała pani z przedstawicielami ziemiaństwa, którzy podczas reformy utracili ziemię?
A.W.: Tak, ziemiaństwo bez wątpienia straciło podczas reformy rolnej nie tylko ziemię powyżej 50 hektarów, ale także domy i wszystko, co się z nim wiązało - wspomnienia, pamiątki. To był ich ogromny dramat. Utracili także pozycję społeczną. Rozmawiałam z przedstawicielami tych rodzin ziemiańskich, które posiadały majątki w miejscowościach, w których prowadziłam badania. Jeśli przeprowadzałam wywiady na wsi, to starałam się także odnaleźć potomka miejscowej rodziny ziemiańskiej, która posiadała tam majątek przed wojną, i to najczęściej się mi udawało. Dodam, że ziemiaństwo wytworzyło znacznie więcej źródeł pisanych, zapisków, wspomnień i pamiętników niż chłopi.
PAP: Co najbardziej zaskoczyło panią podczas zbierania materiałów do książki?
A.W.: Zaskoczył mnie niejednoznaczny stosunek do reformy rolnej na wsi. Panuje stereotyp, że reforma rolna przekazała ziemię chłopom i to był akt chłopskiej emancypacji i można sobie wyobrazić, że pamięć o reformie będzie jednoznacznie pozytywna. Tymczasem okazało się, że tak nie jest. Po pierwsze: nie wszyscy chłopi otrzymali ziemię, więc zawsze byli tacy, którzy uważali, że powinni, a nie dostali. Byli też zamożni chłopi, którzy krytykowali idee reformy. Reforma rolna miała też wymiar mocno konfliktowy. O ziemię chłopi się spierali, kłócili. Współczesne rozmowy o tych wydarzeniach sprawiały, że po latach emocje powracały i nie zawsze były to emocje pozytywne.
PAP: Coraz częściej książki historyczne piszą osoby, które nie są historykami. Pani jest adiunktem na Wydziale Socjologii. Skąd więc to zamiłowanie do historii?
A.W.: Moje zainteresowanie historią wiąże się z socjologicznymi badaniami nad pamięcią. Doktorat napisałam o pamięci społecznej. Przeprowadzałam wywiady z najstarszymi mieszkańcami małej miejscowości i to w naturalny sposób sprawiło, że zaczęła mnie interesować przeszłość. Aby napisać książkę o reformie rolnej, musiałam nauczyć się warsztatu historyka od zera. Socjolog potrafi rozmawiać z ludźmi, potrafi analizować te wywiady i zauważa, gdzie zaczyna się pamięć społeczna, a kończy pamięć indywidualna. Ma do tego odpowiednie narzędzia, ale nie potrafi czytać archiwaliów. Musiałam "obrobić lekcję", którą koledzy historycy odrobili wcześniej, w trakcie studiów. Na początku swojej pracy nad reformą rolną uczyłam się czytać źródła historyczne, pracować z archiwaliami. Prace nad książką trwały siedem lat, jednak równolegle pracowałam nad innymi projektami.
Anna Wylegała (ur. 1982) – doktor socjologii, adiunkt w Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk. Autorka książek "Przesiedlenia a pamięć. Studium (nie)pamięci społecznej na przykładzie ukraińskiej Galicji i polskich Ziem Odzyskanych” oraz "Był dwór, nie ma dworu", za którą otrzymała Nagrodę im. Tomasza Strzembosza, Nagrodę im. Jerzego Giedroycia, Nagrodę Historyczną m.st. Warszawy im. Kazimierza Moczarskiego, Nagrodę KLIO (II stopnia), wyróżnienie w kategorii „Książka historyczna” w ramach Międzynarodowej Nagrody im. Witolda Pileckiego oraz nominację do Nagrody Historycznej Polityki.(PAP)
autor: Maciej Replewicz
mr/ dki/