Często śnią mi się stare księgi, zwłaszcza, gdy mam do rozwiązania jakiś problem techniczny, który wymaga namysłu. Bo ze starymi księgami, jest jak z pacjentem - każda jest inna i wymaga innego traktowania – mówi PAP Ewa Pietrzak konserwator dzieł sztuki z Zamku Królewskiego na Wawelu.
PAP: Skąd wzięło się u Pani zamiłowanie do starych ksiąg i co przesądziło o wyborze zawodu konserwatora?
Ewa Pietrzak: Prace konstrukcyjne zawsze mnie pociągały. W dzieciństwie bardzo lubiłam budować modele statków, rysować i malować. Intrygowała mnie też naprawa różnych sprzętów domowych, w czym, czasem natrętnie, pomagałam mojemu ojcu. Zainteresowania pozalekcyjne, plastyczne… i potem wybór studiów był już oczywisty. Księgi pojawiły się po wyborze specjalizacji. Konserwacja obiektów na papierze i skórze od razu mnie pociągała.
PAP: Ma Pani przed sobą liczącą kilkaset lat zniszczoną księgę i …
Ewa Pietrzak: Zanim przystąpię do pracy długo „obchodzę” każdą powierzoną mi księgę. Muszę ją bardzo starannie obejrzeć. Nie chodzi tylko o to, by ocenić jej stan i zdecydować, co z nią zrobić. Ważne, by poznać jej budowę, rodzaj papieru, użytego atramentu, pieczęci, barwników. Żeby nie popełnić w trakcie konserwacji żadnego błędu, nie mogę niczego przeoczyć. Czasem trwa to wiele dni i kilkakrotnie wracam do tego samego obiektu.
PAP: Stare księgi dzieli się na rękopisy, inkunabuły i starodruki.
Ewa Pietrzak: Najpierw powstawały w średniowiecznych skryptoriach rękopisy pergaminowe. Najczęściej ich tworzeniem zajmowali się mnisi. Każdy etap był precyzyjnie zaplanowany. Najpierw przycinano pergamin nożykiem, nazywało się to kwadrowaniem. Następnie wygładzano powierzchnię i liniowano kartki, na brzegach nakłuwano interlinie cyrklem, robiąc małe dziurki. Liniowano metalowym rylcem, a od XIII w. ołowianym rysikiem, albo czerwonym atramentem.
Tak przygotowaną kartę zapełniał tekstem kopista. Pismo jest tak precyzyjne, że czasem wydaje się jakby było drukowane. Przepisujący pozostawiał miejsce na ozdobne inicjały, a następnie mnich bardziej utalentowany artystycznie wykonywał iluminacje i ozdobne inicjały. Często korzystano z wzorników, ale to wcale nie umniejsza niczemu. Precyzja wykonania, delikatność linii i dobór kolorów jest zachwycająca. Powstanie jednej księgi trwało nawet kilka lat.
Pierwszy inkunabuł, czyli książka drukowana, to wydana w 1455 r. Biblia Gutenberga. W wielu krajach, m.in. w Polsce, umowną granicą między inkunabułami, a innymi starymi drukami to rok 1500. Wszystko co zostało wydane później, aż do końca XVIII wieku, nazywamy starodrukami. W Anglii, natomiast graniczną datą jest rok 1640.
Ewa Pietrzak: Pierwszy inkunabuł, czyli książka drukowana, to wydana w 1455 r. Biblia Gutenberga. W wielu krajach, m.in. w Polsce, umowną granicą między inkunabułami, a innymi starymi drukami to rok 1500. Wszystko co zostało wydane później, aż do końca XVIII wieku, nazywamy starodrukami. W Anglii, natomiast graniczną datą jest rok 1640.
PAP: Co należy ustalić zanim konserwator przystąpi do działania?
Ewa Pietrzak: Bardzo istotna jest data powstania księgi. To ona determinuje sposób pisania, rodzaj użytego papieru, zastosowane barwniki i spoiwa, sposób montażu, szycia bloku oraz rodzaj oprawy. Znając czas powstania – wiemy czego możemy się spodziewać.
PAP: Największy wróg papieru?
Ewa Pietrzak: Wilgoć. To nieprawdopodobne, w jakim tempie może zostać zniszczony pergamin i papier zalany wodą lub narażony na działanie wilgoci z powietrza. Natychmiast pojawiają się grzyby i bakterie niszczące strukturę papieru i skóry, bo pergamin to wyprawiona skóra. Powodują one nieodwracalną destrukcję. To nie tylko brzydkie przebarwienia i plamy. Mikroorganizmy wydzielają enzymy, które wywołują hydrolizę celulozy, pękanie długich łańcuchów. Za tym idzie skracanie włókien celulozowych i duże osłabienie wytrzymałości mechanicznej papieru. Analogicznie, w pergaminie najgroźniejsze są drobnoustroje, które wytwarzają enzym - kolagenazę. Powoduje on rozkład włókien kolagenowych. Miałam już do czynienia z papierem, którego nie można było wziąć w rękę, a pergamin przypominał bardziej strukturę tiulu niż skóry. W dobrych warunkach natomiast pergamin i papier przetrwają setki lat.
PAP: Od czego zaczyna się ratowanie zabytkowych ksiąg?
Ewa Pietrzak: Pierwszy etap to najczęściej dezynfekcja. Jest konieczna jeszcze zanim przystąpię do oględzin obiektu. Na kartach ksiąg mogą występować mikroorganizmy wywołujące np. choroby skóry. Dlatego nie należy lekceważyć zagrzybionych książek – mogą wywoływać alergie, astmę i trzymanie ich w domu nie jest dla nas bezpieczne. Najpopularniejszy sposób dezynfekcji to umieszczenie książek w komorze z tlenkiem etylenu. Po tym procesie książki „płukane” są czystym powietrzem. Są już bardziej ekologiczne metody, np. w Japonii wprowadza się mieszaninę olejków eterycznych, które doskonale dezynfekują zakażone obiekty. Myślę, że wkrótce ta metoda dotrze także do nas.
Gdy księga jest jeszcze w bloku, rozpoczyna się wstępne oczyszczanie na sucho z warstw brudu i kurzu, z użyciem szczoteczek, pędzelków, gumek – twardych, miękkich, w proszku oraz różnych emulsji. Potem musi zapaść decyzja: demontujemy czy nie. Wychodzę z założenia, że jeśli tylko można, należy księgę ratować, bez jej demontowania. Jednak są sytuacje, że nie można inaczej. Po demontażu każdy z elementów kolejno poddawany jest zabiegom.
PAP: Jak długo trwa konserwacja jednej księgi?
Ewa Pietrzak: Od kilku miesięcy, nawet do kilku lat. Wszystko zależy od wielkości obiektu i stanu zniszczenia.
PAP: Księga, która wymagała najwięcej pracy, a jednocześnie jej uratowanie dało satysfakcję?
Ewa Pietrzak: Ostatnio bardzo dużo radości, ale i obaw, przysporzyła mi konserwacja mającego ponad 900 lat "Benedykcjonału" z Archiwum Kapituły Katedralnej na Wawelu, z oryginalną, rzadko spotykaną "karolińską" oprawą. Konserwacja była wyzwaniem, ale na koniec - ogromna satysfakcja.
W oprawach karolińskich niezwykle ważna jest konstrukcja całej księgi. Każdy element ma tam swoje znaczenie i pełni określoną funkcję. Szycie jest inne niż XIV czy XV-wieczne, tzw. „jodełkowe”. Montaż zaczyna się nie od zszycia wszystkich kart i włożenia ich w oprawę, ale od górnej deski. Do niej montowane są zwięzy, czyli sznury, na które szyje się blok i kolejno doszywane są składki. Na koniec montowana jest druga deska będąca tylną okładziną, a końcówki zwięzów blokowane są drewnianymi kołeczkami.
Księga ma kształt prostego ściętego sześcianu, deski są niefazowane, surowe. Krawędzie kart są równe z krawędziami okładzin. Grzbiet takiej księgi jest pokryty płatem skóry, która wzmacnia szycie i konstrukcję. Dopiero na to przychodzi skóra oprawy. W przypadku oprawy „Benedykcjonału” było dużo elementów, a co za tym idzie dużo dylematów do rozwiązania.
PAP: Każda księga to jakiś wybór.
Ewa Pietrzak: Tak jak z pacjentem. Nie można działać standardowo, bo zawsze się to źle kończy. Każda księga jest inna, dodatkowo w niemal każdej są pewne naleciałości z wcześniejszych napraw. One też tworzą historię tego obiektu. Zdarzało się, że XV-wieczna księga była oprawiana na nowo już w XVI czy XVII wieku i choć oprawa nie jest oryginalna - ma 300 czy 400 lat. Takich opraw się nie wymienia, też są cennym elementem tego zabytku.
Ewa Pietrzak: Tak jak z pacjentem. Nie można działać standardowo, bo zawsze się to źle kończy. Każda księga jest inna, dodatkowo w niemal każdej są pewne naleciałości z wcześniejszych napraw. One też tworzą historię tego obiektu. Zdarzało się, że XV-wieczna księga była oprawiana na nowo już w XVI czy XVII wieku i choć oprawa nie jest oryginalna - ma 300 czy 400 lat. Takich opraw się nie wymienia, też są cennym elementem tego zabytku.
PAP: A co nam mówią stare księgi o ludziach?
Ewa Pietrzak: W V wieku wykształciła się forma księgi zwana kodeksem. Pojawiły się powierzchnie, które można zdobić. Stawały się coraz piękniejsze, a co za tym idzie i cenniejsze. XIV – XVII-wieczne księgi zawierały liczne miniatury, inicjały, oprawa była bogato zdobiona. Były bardzo cenne. Zamawiali je władcy, Kościół i ludzie bogaci, zawsze w jakimś celu. W Kościele używano mszałów, antyfonarzy lub pontyfikałów i po zniszczeniach kart dokładnie widać, które fragmenty były częściej używane.
Sam sposób zaprojektowania księgi świadczy o jej przeznaczeniu. Te w miękkiej i lekkiej oprawie były księgami podręcznymi, służącymi do pracy. Konserwowałam np. inkunabuł zawierający przepisy prawa cywilnego z 1488 roku w oprawie skórzanej, zapinanej na metalową sprzączkę. Taki XV-wieczny laptop.
To, co miało być wystawione na ołtarzu miało inną formę, było bardziej dekoracyjne. Bywało, że swój pontyfikał zamawiał jeden biskup, a jego następca zamawiał kolejny, często jeszcze bardziej zdobiony. Jeśli fundator był zasobny było to widać m.in. w liczbie miniatur, rodzaju użytych barwników, ilości złota czy ultramaryny, która wtedy była droższa od złota. Oprawa była wytworem danego warsztatu, który posługiwał się określoną liczbą wzorów albo zaprojektowana tylko do tego egzemplarza.
PAP: Gdzie w Europie wykonywano najlepsze księgi?
Ewa Pietrzak: We Włoszech i Francji. Powstawały tam perełki. Włoski pergamin, robiony ze skóry kóz czy owiec, jest niezwykle delikatny. Do XVIII wieku nawet papieru nie robiono tak cienkiego. W skryptoriach powstawały wzorniki, projekty miniatur i inicjałów, przygotowywano barwniki, mieszano atrament często według receptur tam opracowanych. Było to mistrzostwo w projektowaniu i wykonaniu. Ich precyzja zadziwia nas do dziś.
PAP: Skąd konserwatorzy znają receptury np. średniowiecznego atramentu?
Ewa Pietrzak: Wszystko zapisane jest w starych traktatach, np. u mnicha Teofila czy Ceninno Ceninniego. Notowali jakie barwniki można ze sobą mieszać i z jakim spoiwem. Jak przygotować spoiwo. Co dodać, żeby utrzeć złoto, czym je pokryć, żeby można było na nim malować. Jaki jest przepis na zrobienie atramentu.
PAP: Czy w konserwacji papieru istnieją jakieś „szkoły”?
Ewa Pietrzak: Każdy kraj ma swoją specyfikę, choć korzystamy nawzajem ze swoich doświadczeń. Na pewno inny jest sposób kształcenia studentów. U nas konserwatorzy przygotowani są bardzo wszechstronnie – historia sztuki, technologia, chemia, mikrobiologia, pracownia malarstwa, rysunku, rzeźby i zajęcia w pracowni konserwacji.
W polskiej szkole konserwacji kładziemy duży nacisk na badania – mikrobiologiczne, chemiczne i fizyczne, które mają na celu bardzo staranną ocenę stanu zachowania obiektu i użytych materiałów, a w stosowanych metodach konserwacji stawiamy na ich odwracalność, tak by po latach, jeśli zajdzie potrzeba, możliwe było przywrócenie stanu pierwotnego.
PAP: Kto dla Pani jest mistrzem w konserwacji papieru?
Ewa Pietrzak: Dla mnie ideałem jest japońska szkoła konserwacji papieru. Japończycy mają bardzo ciekawe metody i wielką precyzję wykonania. Tam konserwator przygotowuje się do zawodu 11 lat. Oprócz zajęć teoretycznych wiele godzin poświęca na praktykę. Student przechodzi kolejne stopnie wtajemniczenia w miarę zdobywania doświadczenia. Jest dopuszczany do kolejnych etapów prac.
Wschodnia tradycja produkcji papieru sięga starożytności, to jest co najmniej 13 wieków wcześniej niż w Europie. Potrafią zrobić z papierem rzeczy niezwykłe. Liczba rodzajów papierów jakie tam konserwatorzy mają do dyspozycji jest nieprawdopodobna. Dla mnie wielkim autorytetem jest pan Iwataro Kozo Oka, który ma swoją pracownię przy Muzeum Narodowym w Kyoto. Miałam okazję poznać go osobiście i pracować w jego pracowni podczas mojego stypendium.
PAP: Jakie cechy musi mieć konserwator papieru?
Ewa Pietrzak: Na pewno powinien mieć zdolności manualne. Bardzo ważne są zdolności plastyczne i zmysł estetyczny, konstrukcyjny i techniczny. Nie wystarczy pomysł na konserwację płaskiej kartki papieru, grafiki czy pastelu. Czasem samo przygotowanie opakowania do bezpiecznego przewozu obiektu to wyzwanie, np. transport pergaminowego dokumentu z 40 woskowymi pieczęciami, albo praca z blokiem księgi, która waży 25 kg, dbałość, żeby czegoś nie uszkodzić zanim się go naprawi.
PAP: Co interesuje osobę, która ratuje stare księgi?
Ewa Pietrzak: Konserwatora powinno interesować wszystko: rodzaje papieru, płótna, skóry, sznurki, tasiemki, nici, gwoździki, różne narzędzia, mikrowiertarki, igły, różnego rodzaju technologie… To dziedzina bardzo szeroka. Wymaga znajomości wielu materiałów, środków, metod i technik. Wchodząc do sklepu zawsze myszkuję za tym, co może mi się przydać do pracy. Korzystam nie tylko z materiałów produkowanych specjalnie na nasze potrzeby, typowo konserwatorskich, ale np. z tego co proponują producenci… butów… bo już teraz oferują znakomite barwniki, emulsje lub szczoteczki.
Ewa Pietrzak: Zajmowałam się częścią skórzaną płaszcza koronacyjnego. Bardzo żmudna konserwacja. Poszycie zbudowane jest z przeszło 600 skórek gronostajowych. Każda wymagała wykonania przy niej kilku zabiegów. Prace trwały prawie rok.
PAP: Oprócz starodruków konserwuje Pani także obiekty takie jak płaszcz koronacyjny Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Ewa Pietrzak: Tak. To była też niezwykła praca. Zajmowałam się częścią skórzaną płaszcza koronacyjnego. Bardzo żmudna konserwacja. Poszycie zbudowane jest z przeszło 600 skórek gronostajowych. Każda wymagała wykonania przy niej kilku zabiegów. Prace trwały prawie rok.
PAP: Co pani lubi w tej pracy?
Ewa Pietrzak: Końcowe etapy chyba są najprzyjemniejsze. Bardzo lubię jak z destruktu zaczyna wyłaniać się obiekt, którego stan zbliża się do mojej wizji „wystudiowanej” jeszcze przed rozpoczęciem pracy. Scalanie kolorystyczne elementów, dobieranie i szukanie kolorów. To, co najtrudniejsze wtedy jest już za mną i można cieszyć się efektem końcowym.
Intrygujące, choć trudne, jest wstępne „rozpracowanie” obiektu zabytkowego. Później postępujemy zgodnie z decyzją, którą podjęliśmy na początku, choć bywa, że w trakcie pracy trzeba ją skorygować, bo natrafiamy na coś nieprzewidywalnego. Bardzo często w nocy śnią mi się księgi zwłaszcza, gdy mam do rozwiązania jakiś problem techniczny, który wymaga namysłu i waham się co zrobić.
Rozmawiała Małgorzata Wosion (PAP)
wos/ ls/