Mazowiecki konserwator zabytków wymierzył karę w wysokości 500 tys. zł za prowadzenie bez pozwolenia robót budowlanych w budynku przy ulicy Jasnej 1 zwanym „Domem pod Orłami” – przekazuje biuro konserwatora.
Profesor Jakub Lewicki Mazowiecki, Wojewódzki Mazowiecki Konserwator Zabytków, ukarał właściciela "za prowadzenie bez pozwolenia konserwatorskiego robót budowlanych w tzw. sali operacji".
Jak informuje konserwator, "budynek potocznie zwany +Domem pod Orłami+ przy ul. Jasnej 1 w Warszawie, został wpisany do rejestru zabytków decyzją z dnia 20.11.1968 r. pod numerem A-675".
"Posiadacz obiektu bez pozwolenia organu ochrony zabytków dokonał demontażu lad wraz z cokołami kamiennymi, wykładziny, parkietu oraz wylał wylewkę samopoziomująca. Prowadzone prace budowlane doprowadziły do bezpowrotnej utraty oryginalnej substancji zabytkowej obiektu posiadającego dużą wartość historyczną. Na przeprowadzone prace było wymagane pozwolenie konserwatorskie. Od decyzji zostało złożone odwołanie" - zaznaczył konserwator.
"Dom pod Orłami" przy ulicy Jasnej został wybudowany w latach 1912-1917 dla Banku Towarzystw Spółdzielczych. Autorem orłów wieńczących narożniki był Józef Zygmunt Otto. Budynek został doszczętnie zniszczony podczas walk Powstania Warszawskiego. Odbudowany został w latach 1948-50. Wejście przeniesiono z narożnika pod prawym orłem na środek fasady, a także w tym samym narożniku zbudowano klatkę schodową - wcześniej znajdowały się tam pokoje.
O tym budynku zrobiło się już głośno w okresie PRL-u z powodu najsłynniejszego napadu przed mieszczącym się w nim banku.
22 grudnia 1964 r. około godz. 18.30 pod budynek przy ul. Jasnej podjechał samochód marki Warszawa. W samochodzie znajdowali się kasjerka z pobliskiego Centralnego Domu Towarowego (obecny Smyk) oraz dwaj wartownicy. Gdy cała trójka wysiadła z samochodu na miejscu nagle pojawił się tajemniczy mężczyzna. Wyciągnął pistolet i strzelił w kierunku jednego z wartowników. Zabrał worek z pieniędzmi i zaczął uciekać. W tym samym czasie inny mężczyzna strzelił do drugiego wartownika. Zrabowane pieniądze (ponad 1,3 mln zł) złodzieje przekazali trzeciemu wspólnikowi, który odjechał samochodem.
Nigdy nie udało się ustalić, kto był sprawcą brutalnego napadu. Sprawa uległa przedawnieniu w 1994 roku.(PAP)
Autorka: Marta Stańczyk
mas/ jann/