Umiejscowienie kryminału w latach 80. dało mi przyzwolenie, żeby oddalić się od stylistyki filmu realistycznego; chciałem odtworzyć atmosferę tamtego czasu, uchwycić tamten lęk, mrok - mówi PAP reżyser serialu „Rojst” Jan Holoubek.
PAP: Pierwszy odcinek serialu "Rojst" w pana reżyserii pojawi się na platformie Showmax w niedzielę. Dlaczego zdecydował się pan debiutować jako reżyser, realizując właśnie serial kryminalny?
Jan Holoubek: Od jakiegoś czasu nosiłem się z zamiarem zrobienia czegoś od początku do końca swojego. A że seriale mają ostatnio dobry czas, przestały być traktowane "po macoszemu", jeśli są na wysokim poziomie ogląda je wielu ludzi. Dostrzegłem w tej formie szansę dla siebie.
"Rojst" opowiada kryminalną historię, opartą na dwóch wątkach. Jeden dotyczy morderstwa prostytutki i miejscowego działacza - kacyka partyjnego, a drugi samobójstwa dwojga młodych ludzi. Taka jest kanwa kryminalna tej historii, natomiast jest w niej również ukryte tło, potem stopniowo odsłaniane. Bardzo lubię kino gatunkowe właśnie dlatego, że daje ono szansę na zamknięcie się w estetycznych i narracyjnych ramach, równocześnie stwarzając możliwość opowiedzenia historii o czymś innym; za pomocą kryminału, komedii czy innych klasycznych gatunków można "przemycić" coś więcej.
PAP: Czy próbował pan w "Rojście" wiernie oddać ducha lat 80., czy zostały one potraktowane w nawiasie, przefiltrowane przez pryzmat pana wspomnień z tamtego okresu?
Jan Holoubek: Pierwsze 10 lat mojego życia przypadły na okres komuny. Osadziłem historię w latach 80., żeby odtworzyć atmosferę tamtego czasu, taką, jaką zapamiętałem; uchwycić nastrój, który pamiętam z dzieciństwa, lęk i mrok, które - nie wiem dlaczego - kojarzą mi się z tymi czasami.
Konstruując tę historię, od początku wiedziałem, że nie chcę jej osadzać w rzeczywistości współczesnej, ponieważ uważam ją za wyjątkowo nieciekawą i nieestetyczną. Jakiekolwiek próby uczynienia jej mroczną, zostałyby uznane za przestylizowane. Natomiast lata 80. można ująć w nawias, stworzyć klimat, który nie musi być realistyczny. Niemniej jeśli chodzi o detal scenograficzny, te lata odtworzone zostały w sposób bardzo dokładny.
PAP: Teledysk promujący "Rojsta", z nową wersją "Wszystko, czego dziś chcę" Izabeli Trojanowskiej w wykonaniu Moniki Brodki, stał się już prawdziwym przebojem; do tego momentu obejrzało go ponad sześć i pół miliona widzów. W jakim stopniu nawiązuje on klimatem do samego serialu?
Jan Holoubek: Choć to nie ja jestem autorem tego teledysku, tylko Michał Marczak, bardzo podoba mi się jego nastrój. Co prawda ten panujący w serialu jest nieco inny, ale nie umiem do końca określić, na czym ta różnica polega. Sam kawałek w interpretacji Moniki jest mroczny i doskonale spełnia funkcję promocyjną wobec serialu.
PAP: W głównych rolach w "Rojście" zobaczymy Andrzeja Seweryna i Dawida Ogrodnika, słynny już ekranowy duet, znany z "Ostatniej rodziny" Jana P. Matuszyńskiego, gdzie zagrali Zbigniewa Beksińskiego oraz jego syna, Tomasza. Skąd decyzja, żeby ponownie ich ze sobą zestawić, tym razem w relacji mistrz - uczeń?
Jan Holoubek: Rzeczywiście, jest coś takiego w ich relacji, choć młody bohater buntuje się przeciwko starszemu koledze i nie przyjmuje do wiadomości, że z boku ich relacja wygląda właśnie tak. Przy wyborze aktorów nie opierałem się na przeświadczeniu, że ponieważ wystąpili razem w dobrym filmie, na pewno uda się to powtórzyć. Nawet przez moment miałem wątpliwość, czy nie pojawią się porównania do "Ostatniej rodziny"; to świetny film i nie było sensu się z nim "boksować". Trzeba było zaproponować coś innego. Kiedy już spotkałem się na planie z Andrzejem Sewerynem i Dawidem Ogrodnikiem, byłem spokojny, że nie będziemy kontynuować "Ostatniej rodziny".
PAP: Dla aktorów możliwość pojawienie się w serialach premium jest szansą na zagranie ciekawej, rozbudowanej roli w wielowątkowej opowieści. A dla reżysera?
Jan Holoubek: Jak udowodniły produkcje zagraniczne, seriale stoją często na lepszym poziomie niż filmy fabularne, nie odstają też od nich od strony realizacyjnej. Co prawda w Polsce ten trend dopiero się rozwija, ale po raz pierwszy mamy sytuację, gdy w jednym półroczu pojawi się pięć seriali premium z dobrą obsadą, naprawdę dobrze napisanych. Myślę, że na polskim rynku zaczyna się nowa era dla tego typu produkcji, a to otwiera furtkę wielu twórcom. W "Rojście" poszliśmy tropem, którym istnieje na Zachodzie - oprócz kilku znanych aktorów zaangażowaliśmy nowych i nieopatrzonych. Pojawia się u nas dwójka bardzo młodych bohaterów, granych przez Nel Kaczmarek i Janka Cięciarę, mamy w obsadzie Marka Dyjaka, na co dzień piosenkarza, który okazał się fenomenalnym aktorem. Oprócz tego Ewelinę Starejki z Krakowa oraz Michała Kaletę z Poznania i jeszcze kilka osób, o których nie wiedziałem, że są tak świetnymi aktorami, i nie rozumiem, dlaczego się do tej pory nie zrobili filmowej kariery.
PAP: Czy w "Rojście" kobiety będą aktywnie uczestniczyć w śledztwie, czy przewidział pan dla nich role poza głównymi wątkami?
Jan Holoubek: Mam nadzieję, że udało nam się zrealizować serial, w którym kobiety mają ciekawe role do zagrania. Piętą achillesową polskiego - i nie tylko - rynku przez wiele lat było to, że kobiety grały dużo mniejsze role i pełniły trochę służebną funkcję. Nie twierdzę, że role kobiece w "Rojście" są tak samo rozbudowane, jak głównych bohaterów, ale dają aktorkom świetną szansę na coś więcej niż "świecenie buzią".
PAP: Co panu dało wieloletnie doświadczenie operatora w pracy reżyserskiej? Czy to, że do tej pory patrzył pan na film obrazem, pomogło czy utrudniało pracę?
Jan Holoubek: Myślę, że doświadczenie operatorskie bardzo mi pomogło. Przez te lata miałem szansę spotykać się na planie z bardzo dobrymi reżyserami, obserwować, jak pracują i jak myślą; to była prawdziwa szkoła. Spośród wielu ważnych dla mnie zawodowych spotkań, współpraca z Marcinem Wroną i Maćkiem Pieprzycą należą do szczególnie istotnych doświadczeń. Nie myśląc nawet o tym, że sam będę reżyserował, przyglądałem się temu. To nie jest tak, że operator jest człowiekiem "od obrazka", on jest prawą ręką reżysera. Przez wiele lat brałem udziałem w podejmowaniu bardzo ważnych decyzji we współpracy z reżyserami, w wymyślaniu koncepcji, jak film czy serial ma zostać nakręcony.
Do pracy nad "Rojstem" zatrudniłem mojego kolegę, operatora Bartka Kaczmarka, któremu na początku powiedziałem, że uważam go za wielki talent i chcę, żeby mnie zaskoczył, ale nie będę mu dyktował, jak ma świecić. Angażuję kogoś do współpracy nie po to, żeby coś mu narzucać, tylko po to, żeby coś od niego dostać - coś, czego sam nie byłbym w stanie wymyśleć. Rola reżysera polega na tym, aby otaczać się ludźmi chcącymi mu coś podarować. Ci, którzy wszystko wszystkim narzucają, marnują talent swoich współpracowników.
Większości operatorów wystarcza ich fach i nigdy nie zajmą się reżyserią. Ale ja nie do końca czułem się w tym dobrze, czułem, że muszę zrobić coś innego, wyjść poza bezpieczny teren, który znam i wiem, jak się po nim poruszać. Miałem potrzebę zaryzykowania. Dziś przeczytałem śmieszne zdanie, że większość ludzi umiera w wieku 25 lat, tylko czeka z pogrzebem do 80-tki. A ja bym tak nie chciał.
PAP: A czy to, że w ogóle zdecydował się pan zajmować sztuką, jest konsekwencją wychowania w artystycznym domu, przez rodziców-aktorów - Gustawa Holoubka i Magdalenę Zawadzką?
Jan Holoubek: Kamera od dzieciństwa była moją wielką pasją, pierwszy sprzęt dostałem w wieku 11 czy 12 lat, ale nikt na mnie niczego nie wymuszał. Fakt, że wychowałem się w takim domu i od dziecka otoczony byłem aktorami, przebywając w tym środowisku, zbliżyło mnie do podjęcia decyzji, że chcę znaleźć się w filmowym świecie. Nie wiedziałem tylko, jaką funkcję chciałbym w nim pełnić. Mając 19 lat, wydawało mi się, że jestem za młody i intelektualnie niegotowy na zdawanie na wydział reżyserski, więc dostałem się na operatorski. Zajmowałem się tą dziedziną przez wiele lat, co sprawiało mi dużą satysfakcję i radość, ale w pewnym momencie poczułem tęsknotę do tych młodzieńczych lat, kiedy kręciłem swoje filmy; stąd wziął się "Rojst".
PAP: Podobno w trakcie jednej z audycji radiowych, podczas której dyskutowano o pana dokumencie pt. "Słońce i cień", w którym przysłuchiwał się pan rozmowom swojego ojca i Tadeusza Konwickiego, zadzwonił pan do radia i powiedział, że ta sytuacja była przez pana wyreżyserowana?
Jan Holoubek: Tak, to prawda. Najpierw przez kilka miesięcy spotykałem się z ojcem i zadawałem mu różne pytania. Jego odpowiedzi nagrywałem na dyktafon. Potem to zredagowałem i podałem w formie tekstu i chciałem, żeby się go nauczył. Śmieszne, że uczył się własnych słów, ale jednak już uporządkowanych. Natomiast Tadeusz Konwicki odpowiadał na nie spontanicznie; ale w tym filmie jest bardzo niewiele improwizacji. Jego realizacja była dla mnie ważnym krokiem, bo chociaż namawiano mnie na to, to miałem obawy; zrobić film o swoim ojcu nie jest łatwo, zwłaszcza kiedy on jest taką ikoną. Dałem się namówić i wydawało mi się wtedy, że była to jednorazowa sytuacja, bo później na wiele lat wróciłem do pracy operatora. Ale fakt, że udało mi się wtedy zrobić ten film, był dla mnie pierwszym impulsem do tego, żeby teraz wrócić do reżyserii.
rozmawiała: Nadia Senkowska (PAP)
autorka: Nadia Senkowska
nak/ wj/