Zależy mi, by moje kino było pełne autentycznych emocji. By to uzyskać, przemycam do filmów jak najwięcej prawdy – mówi PAP Mark Webber, który na wrocławskim 10. American Film Festival odbierze w niedzielę Indie Star Award, przyznawaną wybitnym przedstawicielom amerykańskiej sceny niezależnej.
Mark Webber przyszedł na świat 19 lipca 1980 r. w Minneapolis w amerykańskim stanie Minnesota. Jego ojciec opuścił rodzinę, gdy Mark miał pięć lat. Chłopiec zamieszkał razem z matką w ubogiej dzielnicy Filadelfii. W pewnym momencie ich możliwości finansowe pogorszyły się na tyle, że stracili dach nad głową. Jako bezdomni spędzili na ulicy kilka miesięcy. "Moje życie było dość ponure. Szybko zacząłem uciekać do świata wyobraźni. Kino stało się dla mnie sposobem na przezwyciężenie bólu i strachu. Oglądałem serię +Indiana Jones+, +Willy’ego Wonkę i fabrykę czekolady+ i tworzyłem w myślach podobne postaci. Te filmy w dużej mierze mnie ukształtowały. Kiedy później odkryłem, że Indiana Jones to tak naprawdę Harrison Ford, uznałem, że aktorstwo to świetny pomysł na życie. Cieszę się, że mój los tak się potoczył i doszedłem w to miejsce, w którym dziś jestem, bo wiele osób w podobnej sytuacji nie osiągnęłoby tego" – powiedział PAP.
Webber zdaje sobie sprawę, że gdyby nie jego mama nie pracowałby dziś w branży filmowej. "Zawsze miała niezwykle silną osobowość. Była nastolatką, gdy mnie urodziła. Dorastałem w warunkach ekstremalnych, tak jak ona. Można powiedzieć, że razem dojrzewaliśmy. Była młodą, niezależną kobietą, która ukształtowała mnie, pokazała mi swój punkt widzenia świata. Dała mi mnóstwo miłości, ciepła, wsparcia i odwagi. Dzięki niej zyskałem poczucie, że wszystko jest możliwe" – podkreślił.
Pracę aktorską rozpoczął w 1998 r. Zagrał m.in. w "Broken Flowers" Jima Jarmuscha, "Koniec z Hollywood" Woody’ego Allena, "Scott Pilgrim kontra świat" Edgara Wrighta oraz „Moja droga Wendy” Thomasa Vinterberga. Towarzyszyło mu jednak poczucie, że chce pójść dalej. „To był naturalny proces. Miałem okazję pracować ze wspaniałymi reżyserami i scenarzystami. Obserwowałem ich pracę, nabierałem doświadczenia jako aktor. Wreszcie uznałem, że chcę mieć więcej kontroli nad postaciami. Wiedziałem, że mam historie, które chciałbym komuś opowiedzieć. Zacząłem pisać o moich doświadczeniach życiowych. Zdałem sobie sprawę, że to jest to, co sprawia mi największą przyjemność. Tak się zaczęło. Pierwszy film wyreżyserowałem w wielu dwudziestu kilku lat” – wspomniał w rozmowie z PAP.
Debiut fabularny Webbera „Wszystkie nasze choroby” (2008) opowiadał o ludziach wyrzuconych na margines społeczeństwa – artyście sprzedającym marihuanę, by się utrzymać i matce, której nie stać na leczenie chorego dziecka. Akcję filmu reżyser i scenarzysta umieścił w Filadelfii, którą doskonale pamięta z czasów dzieciństwa. Jak przyznaje, praca nad tym i kolejnymi filmami pomogła mu przepracować traumy. „Kocham kino, cały proces produkcji i fakt, że mogę opowiadać historie także wizualnie. Kiedy zaczynam pracę nad scenariuszem zawsze mam wiele konkretnych pomysłów na ujęcia, poszczególne sceny. Jednak kluczowa jest dla mnie refleksja nad kwestiami egzystencjalnymi – kim jesteśmy, skąd przyszliśmy, dokąd zmierzamy, kiedy umrzemy. To w największym stopniu napędza mnie do pracy” – wyjaśnił Webber.
„Wszystkie nasze choroby” zostały docenione podczas festiwalu SXSW w Teksasie w kategorii najlepsze zdjęcia (autorstwa Patrice’a Luciena Cocheta, który jest stałym współpracownikiem Webbera, a prywatnie jego przyjacielem). Zdobyły także Nagrodę Publiczności. W filmie wystąpili m.in. Paul Dano, Rosario Dawson i Naomie Harris. Producentem wykonawczym był Jim Jarmusch. „Jestem mu bardzo wdzięczny za wsparcie i zaufanie. To ma ogromne znaczenie dla młodego twórcy. Cieszę się, że Jim i ja pozostajemy w przyjacielskiej relacji do dziś. Uważam, że jest doskonałym przykładem twórcy kina autorskiego” – ocenił Webber, który w gronie filmowych mistrzów obok twórcy „Mystery Train” wymienia także m.in. Gaspara Noe, Ingmara Bergmana, Kena Loacha i Larsa von Triera.
Cztery lata później Webber wyreżyserował „Koniec miłości” (2012). Zagrał w nim bezrobotnego aktora borykającego się z problemami finansowymi, który samotnie wychowuje syna (w tej roli wystąpił dwuletni wówczas syn twórcy Isaac Love). Także ten film oparł na prawdziwych doświadczeniach. Scenariusz powstał niedługo po tym, jak Webber rozstał się ze swoją partnerką, matką chłopca.
Bliscy reżysera pojawiają się również w jego kolejnych filmach. W „Długo i szczęśliwie” (2014) zagrała jego żona Teresa Palmer, a w nakręconym trzy lata później „Z krwi i kości” (2017) wystąpili matka, brat i ojciec Webbera. „To było moje największe zawodowe wyzwanie do tej pory. Praca z mamą i spotkanie na planie z ojcem były szalenie angażujące emocjonalnie. Tak naprawdę dopiero wtedy między mną a nim doszło do pojednania” – wspomniał. Dodał, że mimo emocjonalnego ciężaru woli pracować z członkami rodziny i bliskimi. „Aktorzy są zbyt narcystyczni, absorbujący. Za bardzo skupiają się na tym, by podobać się publiczności (…). Mnie zależy, by moje filmy były pełne autentycznych emocji. By uzyskać ten efekt, przemycam do filmów jak najwięcej prawdy - realne doświadczenia i bliskich mi ludzi” – stwierdził.
Ostatnio Webber wyreżyserował „The Place of No Words” (2019), którego premiera odbyła się na festiwalu Tribeca. To zawierający elementy fantastyczne dramat o śmiertelnie chorym ojcu, który musi wytłumaczyć swojemu trzyletniemu synowi, że niedługo może go zabraknąć (w tych rolach Mark i jego syn Bodhi Palmer). Film będzie można obejrzeć w niedzielę we wrocławskim kinie Nowe Horyzonty. Tego samego dnia reżyser spotka się z publicznością podczas panelu Q&A i wykładu masterclass.
W niedzielę wieczorem podczas gali zamknięcia festiwalu Mark Webber odbierze Indie Star Award – wyróżnienie przyznawane wybitnym przedstawicielom amerykańskiej sceny niezależnej. W poprzednich latach laureatami tej nagrody byli m.in. David Gordon Green, Todd Solondz i Rosanna Arquette. „Jestem dumny z tej nagrody, bo cenię sobie niezależność i postrzegam siebie jako twórcę niezależnego. To słowo znaczy dla mnie bardzo wiele, ale najważniejsze jest bycie uczciwym, wiernym sobie, konsekwentne podążanie w obranym kierunku i robienie wszystkiego po swojemu. Wierzę, że wspieranie ludzi, którzy mają określoną artystyczną wizję, procentuje. Dzięki temu powstają później wspaniałe filmy, które naprawdę głęboko rezonują z widzami” – powiedział Webber.
W 2020 r. reżyser planuje przystąpić do pracy nad kolejnym filmem, jednak na razie nie chce zdradzać szczegółów. „Żyję marzeniami. Stwarzam sobie świat, w którym pracuję, uczę się, rozwijam i chcę iść dalej tą drogą. Obecnie moje jedyne marzenie to pozostać uważnym, autentycznym i świadomym” – podsumował.
10. American Film Festival potrwa do poniedziałku. Ostatniego dnia pokazane zostaną m.in. „Zeroville” Jamesa Franco o graniczącej z obsesją miłości do kina, „Brzmienie ciszy” Michaela Tyburskiego z Peterem Sarsgaardem jako stroicielem domów oraz prezentowana w Cannes czarno-biała gotycka baśń „The Lighthouse” Roberta Eggersa. Wielbiciele klasyki będą mogli obejrzeć m.in. „Swobodnego jeźdźca” Dennisa Hoppera i „Oczy szeroko zamknięte” Stanleya Kubricka. Organizatorzy festiwalu zapraszają także na seanse przebojowych produkcji ostatniego sezonu, wśród nich „Pewnego razu… w Hollywood” Quentina Tarantino, „Jokera” Todda Phillipsa oraz „Jutro albo pojutrze” Binga Liu. (PAP)
autorka: Daria Porycka
dap/ wj/