Lato 1925 r. Dwudziestoczteroletnia prosta dziewczyna urodzona w Nowym Jorku a wychowana w Bostonie, działaczka Bezpartyjnego Stowarzyszenia Ligi Narodów, pojawia się na międzynarodowym kongresie w Krakowie. Europa Środkowo-Wschodnia jest dla niej tyleż egzotyczna, ile pociągająca. Wizyta w Polsce na zawsze zmieni życie Dorothy Adams. Wspomnienia dziewczyny będą ciekawym obrazem tego, jak ktoś z zewnątrz widział odradzającą się Rzeczpospolitą. Nie było to jednak spojrzenie obiektywne – Dorothy zakochała się bowiem w pewnym Polaku i jego kraju.
„Kipiącym wesołością romantycznym Polakiem”, którego Amerykanka poznała w Krakowie był Jan Kostanecki, dyplomata z ekonomicznym wykształceniem, syn profesora medycyny i byłego rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz prezesa Polskiej Akademii Umiejętności. Rodzina Kostaneckich, zarówno gałąź krakowska, jak i warszawska, należała do prawdziwej inteligenckiej elity odbudowującej się Polski. Elity otwartej i bywałej w świecie – rodzina przyjmuje Dorothy z otwartymi ramionami – Amerykanka po kilkunastu miesiącach znajomości wychodzi za Jana.
Wspomnienia Adams przywodzą do przekonania, że zarówno Janowi, jak i jego rodzicom mogła podobać się niezależność dziewczyny, jej śmiałość w formułowaniu sądów i zainteresowanie sprawami międzynarodowymi. Dorothy głośno np. wypowiadała się na temat wciąż gorącej wówczas sprawy podziału pomiędzy Polskę a Niemcy Górnego Śląska. Na zachodzie Europy coraz popularniejszy stawał się pogląd, że Niemcy zostali skrzywdzeni decyzjami Traktatu Wersalskiego, a Polska, jako kraj rolniczy, biedny i zacofany, nie wykorzysta potencjału bogatych śląskich złóż węgla. Na głos wypowiadał takie twierdzenia nawet brytyjski premier Lloyd George – z którym Dorothy Adams starała się polemizować nie tylko teoretycznie: analizowała poziom wydobycia surowców po stronie niemieckiej i polskiej, przed podziałem Śląska i po nim. Porównanie wychodziło na korzyść… Polski.
W wydanej w 1944 r. w Stanach Zjednoczonych wspomnieniowej książce (amerykański tytuł brzmiał „We Stood Alone”) oczywiście dzieli się także krytycznymi uwagami: wspomina o złym wrażeniu, jakie początkowo zrobiła na niej Warszawa („dopiero w Krakowie poczułam się jak w Europie”), zdaje się dostrzegać „polityczny bałagan” i napięte rozedrganie społeczne w młodym kraju. Generalnie jednak obraz jest „subiektywnie pozytywny” i przesycony – rzec można – czułością. Adams podziwia system ochrony zdrowia i edukacji, wskazuje na skuteczny system szczepień (w USA to dopiero kwestia przyszłości)… Trafiając do elitarnych kręgów (osobiście spotkała Piłsudskiego, w salonie Kostaneckich bywali znamienici goście), nie mogła dostrzegać biedy na prowincji, problemów narodowościowych czy megalomanii urzędników i polityków.
Z czasem w rozmowach prowadzonych w domu Kostaneckich pojawia się temat wojny, już w latach trzydziestych obecnej jako widmo prześladujące państwo „ulokowane” przez opatrzność między komunistyczną Rosją a wrzącymi i kipiącymi pod pokrywką resentymentów wobec powojennego ładu Niemcami. Dzięki wspomnieniom Adams możemy przyglądać się „on live” tym myślom i refleksjom snutym przez zawodowych dyplomatów i przedstawicieli wielkomiejskiej inteligencji. Skądinąd Dorothy Adams towarzyszyła mężowi Janowi w jego misjach i służbie dyplomatycznej w Genewie i Wiedniu.
W 1934 r. urodził się ich syn. Amerykanka – mówiąca już dobrze po polsku – nada mu polskie imię, Andrzej. Będzie się czuć Polką. I będzie szczęśliwa. Te – jak kiedyś powie – najszczęśliwsze lata życia – niestety zostaną dramatycznie przerwane i nie chodzi o wybuch wojny. Wcześniej: w 1937 r. Dorothy Adams przeżyje prywatną tragedię. Jaką – nie będziemy zdradzać, zachęcając do lektury. Wystarczy dodać, że o wydarzeniach będą pisały najważniejsze ówczesne gazety.
Książka jest kolejną pozycją, która pokazuje historię przez pryzmat indywidualnych losów – taka narracja jest niepowtarzalna i niezwykle sugestywna, łączy watki osobiste, społeczne i te, które znane są z podręczników.
Dorothy Adams wyjechała z Polski w ostatniej chwili – w 1941 r. (jako Amerykanka). Nie zapomniała o przybranej ojczyźnie – do śmierci w 1965 r. wspierała amerykańską Polonię i ośrodek dla niewidomych w podwarszawskich Laskach.
Paulina Stolarek
Źródło: MHP