„Bezsenność w czasie karnawału”, ostatnia książka Janusza Głowackiego, to zapiski pisarza z ostatnich miesięcy życia. Nawiązująca formą do tomu "Z głowy" książka zbiera wspomnienia z najważniejszych dla autora miast - Warszawy i Nowego Jorku.
"Bezsenność w czasie karnawału" to prozatorskie zapiski Głowackiego, nad którymi pracował równolegle z tworzeniem scenariusza do filmu "Zimna wojna" Pawła Pawlikowskiego. Janusz Głowacki zmarł 19 sierpnia 2017 roku. Jego ostatnią książkę przygotowała do druku wdowa po artyście, Olena Leonenko-Głowacka.
"Bezsenność w czasie karnawału" przypomina książkę Głowackiego z roku 2004 zatytułowaną "Z głowy" - obie zbudowane są przede wszystkim ze wspomnień i anegdot, obie prowadzą czytelnika przez bliskie autorowi miejsca - warszawską ulicę Bednarską, gdzie mieszkał, Trakt Królewski, którędy prowadziła stała trasa jego spacerów, kawiarnię w hotelu Bristol, gdzie zwykł raczyć się kawą. Na przestrzeni lat, kiedy Głowacki obserwował ten kawałek świata, być może najbardziej doniosłą zmianą okazały się organizowane przez Pałacem Prezydenckim miesięcznice smoleńskie. To wobec ich uczestników Głowacki określa się ideologicznie, jako stroniący od demonstracji wieczny indywidualista i sceptyk mentalnie impregnowany na wszelkie ideologie, zwłaszcza narodowe. Z premedytacją Głowacki przechadza się po Krakowskim Przedmieściu w dniach miesięcznic - to dla niego okazja do obserwowania społeczeństwa, ale też samego siebie na tle innych ludzi. Gdy pisał scenariusz filmu o Lechu Wałęsie dla Andrzeja Wajdy pod Pałacem Prezydenckim podobno wołano za nim "zdrajca", co pisarz odnotowuje nie bez satysfakcji, uznając za dowód na bycie osobą rozpoznawalną.
Głowacki pisze: "Teraz tak: ja się w tej opowieści będę nazywał Janusz Głowacki. Na to się przed chwilą zdecydowałem i to jest odważna decyzja. Bo mogłem sobie napisać, że ten, co to pisze, się nazywa inaczej, Max F. na przykład albo Tyberiusz Włosiak, czy się tchórzliwie schować jak Stendhal za jakiegoś nieszczęsnego Juliana Sorela. W takim wypadku moje bluźnierstwa, głupoty, świństwa oraz zboczenia idą na tamtego albo są w najgorszym razie porozrzucane na kilku. A tak to na mój rachunek. Czyli to jest właśnie bardzo odważna i uczciwa decyzja, taką się podejmuje raz w życiu i tylko jeżeli się jest absolutnie niezłomnym i najgłębiej wierzącym. A taki właśnie jestem i nie mam co do tego żadnych wątpliwości".
Obszerny blok wspomnień to reminiscencje dawnych imprez i spotkań. Głowacki, jeszcze przed debiutem literackim, który zapewniał wstęp do SPATiF-u, pijał w Partumiarni czyli winiarni "U Pięknej Jadzi" na przeciwko pomnika Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu. Nazwy lokalu wzięły się od stałych bywalców - Andrzeja Partuma, "poety, malarza filozofującego i happeningowca" - jak pisze Głowacki, oraz szefowej - Jadźki o "płonących oczach" i "nogach pięknie owłosionych, jak u sarenki", w której autor był beznadziejnie zakochany. Tanie wino pijali tam też studenci ASP, ale też gwiazdy polskiej literatury, jak Stanisław Grochowiak, Ireneusz Iredyński i Jan Himilsbach.
Ważne rozmowy o literaturze toczyły się też w miejscach mniej oczywistych, jak publiczny szalet na placu Trzech Krzyży zwany Blaszanką, ówczesna mekka homoseksualistów, czy też Cmentarz Powązkowski, gdzie, jak mawiał cytowany przez Głowackiego Himilsbach, można było "zrobić flaszkę, znaleźć jakiś ładnie przystrzyżony grób, usiąść i się napić". "Parę razy to ze Zdzisiem Maklakiewiczem, czyli we trójkę, zrobiliśmy" - wspomina z rozczuleniem Głowacki.
Ważnym wątkiem notatek są prostytutki - ich losy, wpływ na historię literatury oraz życie osobiste autora. Czytelnik spotka tu bohaterki wcześniejszych tekstów Głowackiego - Drabinę, Patelnię, Szufladę, Czar Starówki i Paskudę, które w latach 70. nadawały ton imprezom w Bristolu. Zwykły one zatrzymywać się na chwilę u kwiaciarki rezydującej w okolicach pomnika Prusa, gdzie i Głowacki zachodził w bezsenne noce. Kwiaciarka Ala przez lata utrzymywała całe towarzystwo w przekonaniu, że jej udziałem było życie niezwykle wprost dramatyczne, a jako pensjonariuszka niemieckiego domu publicznego podczas okupacji przeżyła wielką miłość do klienta-dżentelmena. Dopiero po jej śmierci okazało się, że tak naprawdę prowadziła przykładny żywot żony i matki w Falenicy, co, jak zauważa Głowacki, też było na swój sposób dramatyczne.
Innym motywem powracającym w zapiskach jest wielka epidemia dżumy z 1346 roku, która pochłonęła jedną trzecią mieszkańców Europy. Głowacki miewa sny o tym kataklizmie, wróżka z Manhattanu zapewniła go, że w jednym z poprzednich wcieleń grzebał ciała ofiar Czarnej Śmierci we Florencji. Dżuma najwyraźniej działała Głowackiemu na wyobraźnię - to jedna z sytuacji, w których, jego zdaniem, ujawnia się prawdziwa ludzka natura, do głosu dochodzą egoizm, bezwzględność i pazerność. Głowacki z satysfakcją odnotowuje też takie ciekawostki, że Czarna Śmierć właściwie ominęła Polskę, broni też szczurów, które, choć niewątpliwie przyczyniają się do roznoszenia dżumy, mają jednak imponująco bogate życie społeczne.
Ja zwykle we wspomnieniach Głowackiego w "Bezsenności czasie karnawału" musiały znaleźć się opowieści balansujące na granicy niedyskrecji. Okazuje się, że to Elżbieta Czyżewska rozbiła jego związek z malarką Bożeną Wahl. Gdy Czyżewska przyjechała na kilka dni z USA do Warszawy, jakiś odrzucony przez nią kochanek czaił się pod drzwiami jej pokoju w hotelu Europejskim. Uznał on, że Głowacki coś za długo u siedzi u pięknej aktorki, więc "popędził na Kaniowską, gdzie mieszkałem z Bożeną Wahl i zakapował. Jak wróciłem na Żoliborz, przed drzwiami stała, jak w filmach, walizka ze spakowanymi rzeczami, więc wróciłem do Europejskiego" - wspomina Głowacki.
Janusz Głowacki urodził się 13 września 1938 r. w Poznaniu. Studiował historię na Uniwersytecie Warszawskim, ale przeniósł się na wydział aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Wyrzucony za "brak zdolności i cynizm", jak oceniał po latach w autobiograficznej książce "Z głowy", wrócił na UW i w 1961 r. ukończył filologię polską. "Pewnie taki charakter; Grecy uważali, że charakter to przeznaczenie. Podobno już jako chłopiec uśmiechałem się krzywo. Przez to uznano mnie w szkole za cynika i nawet nie namawiano, żebym się zapisał do Związku Młodzieży Polskiej" - wspominał Głowacki w 2004 r., w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej".
Swój pierwszy tekst prozatorski - opowiadanie "Na plaży", które określał jako "historię o kimś, kto się utopił, ale wesoło napisaną" - opublikował w 1960 r. w "Almanachu Młodych". Cztery lata później znalazł się w zespole redakcyjnym "Kultury". Tam, w latach 1964-81, ukazywały się jego felietony i opowiadania, które złożyły się potem na m.in. zbiory: "W nocy gorzej widać", "Wirówka nonsensu", "My Sweet Raskolnikow". W opowiadaniach Głowacki opisywał świat ówczesnych elit, artystyczną śmietankę, bywalców literackich kawiarni. Materiał literacki zbierał, bywając m.in. w sławnym SPATiF-ie, Hybrydach i pobliskim barze Przechodnim. Pijał z Hłaską, Andrzejewskim i Himilsbachem.
W latach 60. i 70. stał się postacią popularną i powszechnie rozpoznawalną, bohaterem licznych anegdot towarzyskich. Odnosił także sukcesy w świecie filmu. Swoją relację z X Muzą zacieśniał najpierw na planie filmu Kazimierza Karabasza "Rok Franka W.", potem - w 1969 roku - Andrzej Wajda sfilmował jego nowelę "Polowanie na muchy". Rok później na ekrany wszedł "Rejs", jeden z najoryginalniejszych i najzabawniejszych filmów polskich, do którego Głowacki napisał scenariusz wraz z reżyserem Markiem Piwowskim.
W sierpniu 1980 roku, w czasie strajku w Stoczni Gdańskiej, który doprowadził do utworzenia "Solidarności", Głowacki spędził kilka tygodni wśród uczestników protestu. Efektem tych doświadczeń była powieść "Moc truchleje", napisana z punktu widzenia prostego robotnika, który nieświadomie zostaje uwikłany we współpracę ze służbami specjalnymi. Na początku grudnia 1981 r. Głowacki wyjechał z Polski na premierę "Kopciucha" w londyńskim Royal Courts Theatre. "Do Londynu wyjechałem na tydzień. A tu stan wojenny i się zostałem na emigranta. Potem Nowy Jork, bo jak już emigrować, to tam. Do Polski przyjechałem po ośmiu latach. Potem wróciłem do USA i tak się huśtam nad oceanem" - wspominał Głowacki.
W USA znalazł się po czterdziestce, bez pieniędzy, bez zawodu i z marną angielszczyzną. W książce "Z głowy" wspomina, jak całymi miesiącami krążył po biurach producentów i redakcjach z maszynopisami i plikiem londyńskich recenzji w ręku.
"Nic nie robi tak dobrze pisarzowi jak upokorzenie, nie jest łatwo przyznać się do klęski i do tego, że nikt nas nie chce" - wspominał Głowacki początki kariery w Nowym Jorku. Złą passę udało mu się przełamać dzięki dramatowi "Polowanie na karaluchy", o parze polskich emigrantów przegadujących bezsenne noce w najbiedniejszej części Manhattanu, wyreżyserowanym przez Arthura Penna w Manhattan Theatre Club w 1986 roku. Sztuka zebrała znakomite recenzje i do dziś jest wystawiana w teatrach całego świata.
Powodzenie zyskały także kolejne dramaty Głowackiego: "Antygona w Nowym Jorku" (1992) o trójce bezdomnych - Polaku, Rosjaninie i Portorykance przeżywających chwile nadziei i rozpaczy w nowojorskim Tompkins Square Park, czy nawiązująca do Czechowa "Czwarta siostra" (2001). Pisarz wydał też kolejne tomy prozy: "Ostatni cieć" (2001), "Jak być kochanym" (2005), "Good night Dżerzi" (2010).
"Bezsenność w czasie karnawału" ukazała się nakładem wydawnictwa W.A.B. (PAP)
autor: Agata Szwedowicz
aszw/ pat/