Wieś tworzą kobiety, bo mężczyźni są w pracy za granicą albo jadą za chlebem do miasta. Wieś jest kobietą – mówi PAP Aleksandra Zbroja, która wraz z Agnieszką Pajączkowską napisała książkę „A co wyście myślały. Spotkania z kobietami z mazowieckich wsi”.
Polska Agencja Prasowa: Skąd pomysł, żeby w 2017 r. wsiąść w samochód i spisywać historie kobiet z mazowieckich wsi?
Aleksandra Zbroja: Zorientowałyśmy się, że kobiety ze wsi rzadko pojawiają się w prasie, radiu, telewizji. Zastanawiałyśmy się, co sądzą o sprawach, o których było wtedy głośno: o polityce historycznej i społecznej, 500 plus, "czarnych protestach", które były przedstawiane w mediach jako ruch przede wszystkim miejski. Najpierw postanowiłyśmy wyruszyć w drogę, wzdłuż granicy wschodniej, na Podlasie, Lubelszczyznę i Warmię i Mazury z projektem reporterskim. Wróciłyśmy stamtąd z trzema reportażami, potem idea ta przerodziła się w pomysł na książkę z Mazowsza. Warto dodać, że to nie jest książka tylko o mazowieckiej wsi, miałyśmy nadzieję, że Mazowsze opowie nam coś o całej Polsce.
PAP: Mazowsze jest regionem reprezentatywnym dla całej Polski?
Aleksandra Zbroja: Miałyśmy poczucie, że poprzez bliskość do stolicy łatwiej nam będzie przyjrzeć się relacji wsi z miastem i miasta z wsią. Liczyłyśmy, że wybierając Mazowsze, unikniemy pułapek pisania o wsi. Na przykład trudno uczynić z tej wsi miejsce egzotyczne lub postawić tu znak równości między wiejskością i kulturą ludową, bo ona występuje w tym regionie jedynie gdzieniegdzie i nie jest mazowieckim znakiem rozpoznawczym. Na Mazowszu mówi się po polsku i rzadko gwarą, wierzy po katolicku, buduje nijak, czyli że wszędzie widać tzw. "kostki mazowieckie" - dla nas to była idealna sceneria do rozmów.
PAP: W jaki sposób szukałyście bohaterek do książki? Zatrzymywałyście się w wybranej wsi i zaczynałyście rozmowę z przypadkową osobą?
Aleksandra Zbroja: Tak, dokładnie tak to wyglądało. Wsiadłyśmy w samochód i ruszyłyśmy trochę w nieznane. Przed podróżą kupiłyśmy papierową mapę Mazowsza i to była kluczowa decyzja, ponieważ nawigacja zawracała nas cały czas na główne drogi, a my chciałyśmy jeździć właśnie tymi pobocznymi. Spotykałyśmy kobiety przy pracy, przed domem, pod sklepem czy na rowerze, zatrzymywałyśmy samochód i zaczynałyśmy z nimi rozmawiać. Czasami jedna kobieta odsyłała nas do następnej, a takim punktem, przy którym wyjątkowo często się zatrzymywałyśmy był sklep. To takie centralne miejsce w wielu wsiach, czasami zatrzymywałyśmy się także pod kościołami. Co istotne, my nie znałyśmy tych kobiet wcześniej, nie robiłyśmy researchu, nie wiedziałyśmy, jakimi historiami się podzielą.
PAP: Jakie były reakcje kobiet? Wiem z doświadczenia, że ciężko jest zatrzymać przypadkową osobę na ulicy i zacząć z nią rozmawiać o jej życiu i ważnych dla niej sprawach.
Aleksandra Zbroja: Większość bohaterek zgadzała się, żeby z nami porozmawiać, chociaż w książce uwzględniłyśmy też przypadki, w których usłyszałyśmy odmowę. Kobiety chętnie dzieliły się swoimi historiami. Często temu dzieleniu się historią towarzyszyła, w przypadku starszych kobiet, nostalgiczna opowiastka o tym, że kiedyś to się na wsi właśnie tak rozmawiało. Były ławeczki, na których siadało się z sąsiadką i gadało o wszystkim, że kładło się kocyk w przydrożnym rowie i cała wieś się tam schodziła i rozmawiała, że chodziło się do kościoła 10 km i w trakcie tej drogi przegadywało się wszystko, co się wydarzyło w ciągu tygodnia itd.
PAP: Czy to się zmieniło?
Aleksandra Zbroja: W opowieściach, które przytaczamy często przewija się informacja o narastającej nieufności, o tym, że teraz na wsi każdy się zamyka we własnym domu i siedzi przed telewizorem. To był refren, który powtarzał się w wielu historiach. Jednocześnie spotkałyśmy też kobiety, które zamykanie się w czterech ścianach, izolowanie się od sąsiadów postrzegają jako cechy kultury miejskiej. Jedna z kobiet opowiadała nam, że u niej we wsi nie ma sklepu w związku, z czym funkcjonuje handel obwoźny. Chleb przyjeżdża parę razy w tygodniu i za każdym razem wszystkie kobiety spotykają się u jednej z nich w domu, piją kawkę i czekają razem na chleb. Ta kobieta powiedziała, że ona nie będzie grodziła swojej posesji, bo ogrodzenie zepsuje jej widok, a u nich we wsi nikt nikomu by niczego nie ukradł i nikt nikomu w okna nie zagląda. Co istotne, my w tej książce nie staramy się podsumowywać, ani stawiać diagnozy, że ta polska wieś jest taka albo inna, zamknięta czy otwarta, liberalna czy konserwatywna i tak dalej. Staramy się raczej pokazać różne oblicza polskiej wsi, które bardzo często zaprzeczają same sobie.
PAP: A co wyście myślały... Jadąc na tę wieś mazowiecką?
Aleksandra Zbroja: Ruszałyśmy z przekonaniem, że nasze wyobrażenia o wsi nie są stereotypowe, bośmy przecież nie myślały kategoriami: konserwatywnie, religijnie, roszczeniowo, bidnie. Potem jednak rzeczywistość zweryfikowała nasze przekonanie o nas samych. Ja łapałam się na tym, że dziwiło mnie, gdy nasza rozmówczyni, z którą tak świetnie nam się gadało, nie zapraszała nas do domu. Jakbym oczekiwała przysłowiowej wiejskiej gościnności. A dlaczego niby ludzie ze wsi mają być bardziej gościnni niż ci z miasta? Okazało się, że miałam w głowie jakiś obraz wsi, mimo że przed podróżą się do tego przed sobą nie przyznawałam. I że ten obraz nie wytrzymał próby rzeczywistości.
PAP: Jakie są te mieszkanki mazowieckich wsi? Trudno znaleźć dla nich jakieś jedno określenie, wspólny mianownik?
Aleksandra Zbroja: Zgadza się. W książce starałyśmy się zaprezentować mozaikę różnych postaw i przekonań. Nasze bohaterki różnią się od siebie wykształceniem, wiekiem, statusem majątkowym. Spotykałyśmy kobiety bardzo silne, pewne siebie, walczące o swoje prawa, ale także słabsze i niezaradne. Wypowiedzi tych kobiet to są monologi, które ułożyłyśmy na zasadzie domina, to znaczy, kiedy jedna bohaterka wypowiada mocną tezę na jakiś temat, to kolejna albo podejmowała wątek albo wyrażała pogląd skrajnie przeciwny.
PAP: Jakie czynniki wpływały najbardziej na życie kobiet na wsi - rodzina, kościół, otoczenie?
Aleksandra Zbroja: My tam nie pojechałyśmy w roli ani socjolożek, ani antropolożek, tylko takiego gumowego ucha - ktoś nam opowiada historię, a my ją podajemy dalej. Dlatego nie podejmujemy się analiz czy podsumowań, choć oczywiście wiele rzeczy rzucało nam się w oczy. Na przykład to, że wieś tworzą kobiety: spotykałyśmy przede wszystkim kobiety, bo mężczyźni byli w pracy za granicą, jechali za chlebem do miasta i wracali tylko na noc do domu, albo wracali po dłuższej podróży. Wieś jest kobietą.
PAP: Z waszej książki wynika, że Warszawa nie była ważnym punktem odniesienia dla tych kobiet, ani czymś dla nich nobilitującym.
Aleksandra Zbroja: Niektóre z naszych bohaterek wręcz denerwowały się, kiedy pytałyśmy o Warszawę. Mówiły, że to miasto jest nie do życia, że tam człowiek się dusi, są korki, sąsiad z sąsiadem nie porozmawia. Faktycznie one odkryły przed nami, że ta Warszawa nie musi być przedmiotem aspiracji, dla wielu z nich nie jest też żadnym centrum. Bohaterki naszej książki opowiadały nam za to, o lokalnych centrach, które albo znajdowały się w ich wioskach, albo w mniejszych miastach w okolicy. Spotkałyśmy na przykład dziewczynę, która dziwiła się, żeśmy się nie przeprowadziły z tej cuchnącej Warszawy do Płocka. Dziewczyna z innej wsi, jeździ do stolicy niechętnie, tylko jak absolutnie musi, czyli żeby zarejestrować zwierzęta. Inna nigdy w Warszawie nie była, mimo że mieszkała dosyć blisko. To jest nasza najstarsza bohaterka, prawie stuletnia.
W trakcie rozmów pojawił się też inny ciekawy wątek w relacji mazowiecka wieś - Warszawa. Starsze pokolenie kobiet mówiło nam, że Warszawa zapomniała o tym, co wieś zrobiła dla niej. Chodziło na przykład o odbudowywanie Warszawy po wojnie, o to, że kobiety ze wsi zaciągały się do "Służby Polsce" i tę Warszawę odbudowywały. Pokazywano nam cegiełki, które wieś kupowała dla Warszawy. Niektórzy gospodarze i gospodynie trzymają je do dzisiaj, jako takie pamiątki za szybami w swoich regałach. Jedna z bohaterek naszej książki podsumowała to tak, że ta Warszawa teraz o nich nie pamięta.
PAP: W swojej książce nie podajecie nazw miejscowości, z których pochodzą bohaterki. Piszecie natomiast, że miejscowość znajduje się np. 63 km na północny wschód od Warszawy. Czy odległość albo kierunek od Warszawy odgrywały jakąś rolę w wyborze miejsc przeprowadzania wywiadu?
Aleksandra Zbroja: Odległość rzadko była wyznacznikiem, ale kierunek już tak. Ten podział północ-południe okazał się dosyć istotny, ponieważ na północy spotykałyśmy częściej wsie zamożne, gospodynie, które mają swoje duże gospodarstwa. Jedna z naszych bohaterek z północy miała na przykład 200 krów, inna ileś tysięcy prosiąt. Ta pierwsza miała problem, żeby znaleźć pracowników, którzy wydoiliby za nią krowy, kiedy jechała na ślub kogoś z rodziny. Za trzy udoje oferowała dwa tysiące złotych. Z kolei na południowym Mazowszu tak się często składało, że trafiałyśmy do miejscowości z dużym bezrobociem, biedniejszych. Kiedy tam opowiadałyśmy historie z północy, ludzie łapali się za głowy.
PAP: Jak wy byłyście odbierane przez wasze rozmówczynie? Czy kierowały się one stereotypami?
Aleksandra Zbroja: To jest też książka o grze stereotypów. Spotykałyśmy się z poglądami na nasz temat, które w naszym odczuciu były adekwatne do tego, jak my siebie odbieramy, ale były też takie, które były dla nas dziwne i szokujące. Na przykład jedna z naszych bohaterek, która prowadzi swój biznes, jest fryzjerką, robi też manicure i pedicure, wytknęła nam, że jesteśmy zaniedbane, mamy złe fryzury i obgryzione paznokcie, co "na wsi by nie przeszło". Inna z bohaterek powiedziała, że od razu widać, że nie jesteśmy stąd, bo tutaj nikt by się tak nie ubrał. W rozmowach przebijał się stereotyp dziewczyn z miasta, które nie dbają o swój wygląd i w byle jakim łachu wychodzą z domu. Siostra naszej rozmówczyni mieszka w Warszawie i zdaniem tej dziewczyny "przeszła Warszawką", co objawia się tym, że przestała o siebie dbać. Spotkałyśmy się z odwrotnym stereotypem, że dziewczyny ze stolicy są zawsze wystrojone, wypachnione i mają "rzęsy na sztywno".
PAP: Jaki był główny cel waszej książki?
Aleksandra Zbroja: W pierwszej kolejności wysłuchanie opowieści i podanie ich dalej. Miałyśmy też osobiste powody, które nas pchnęły do tej podróży, zastanawiałyśmy się nad swoją własną tożsamością oraz nad tym, że prawie każdy ma jakąś rodzinę na wsi, a tak niewiele osób o nią pyta i tak niewiele osób to ciekawi jako temat. Zadałyśmy sobie pytanie, co w dzisiejszych czasach oznacza bycie ze wsi i bycie z miasta. Wyszło nam, że te granice się kompletnie przesunęły albo wręcz się rozpływają. To jest też opowieść o płynnej tożsamości, o tym, jak ona się tworzy oraz przeistacza, i jak różnie przebiega ten proces z osoby na osobę, ze społeczności na społeczność.
Rozmawiała Katarzyna Krzykowska (PAP)
autor: Katarzyna Krzykowska
ksi/ aszw/