Autobiograficzna książka polskiego prozaika i eseisty Kazimierza Orłosia „Dzieje człowieka piszącego” nawiązuje tytułem do poprzedniej wydanej przezeń autobiograficznej sagi „Dzieje dwóch rodzin: Mackiewiczów z Litwy i Orłosiów z Ukrainy”.
Tym razem autor "Cudownej meliny" wydanej w 1973 r. w Instytucie Literackim w Paryżu - za co w kraju spotkały go szykany i trwający latami zakaz druku - przedstawia swoją autobiografię i "biografię" swoich książek.
"Dziś, kiedy jesteśmy wolnym krajem w Unii Europejskiej, dla młodych Polaków nasze życie w PRL może być kompletnie obce. Natomiast ludziom z mojego pokolenia wciąż trudno uwierzyć, że odzyskanie wolności i niepodległości było w ogóle możliwe. Trudno także zrozumieć, dlaczego tak łatwo wracają upiory nacjonalizmu i szowinizmu lub fascynacja ideologią marksistowską w wierzeniach i postawach młodego pokolenia" - słowa te Kazimierz Orłoś kieruje na wstępie do czytelników swej najnowszej książki.
Opis własnej historii rozpoczyna autor w roku 1945, kiedy jako dziewięciolatek, mógł już w pewien sposób krytycznie spojrzeć na rzeczywistość. Orłoś pisze wprost, że "był dzieckiem Polski Ludowej", wychowankiem jej szkół i uczelni. Co prawda, w tych szkołach różnie bywało. Autor wspomina, jak w łódzkiej szkole podstawowej w czwartej klasie uczył się języka polskiego z wydanego przed wojną we Lwowie podręcznika zatytułowanego "Światło w chacie". "Po latach spis autorów i treść czytanek wywołują zdumienie - pisał autor - czy to możliwe, że w roku 1946 w Polsce opanowanej przez komunistów uczyliśmy się z tej właśnie książki".
Dopuszczenie tego podręcznika mogło być skutkiem powojennego bałaganu lub niedopatrzenia w kuratoriach, ale według pisarza - mogła być inna przyczyna. Otóż w książce znalazła się czytanka autorstwa Wandy Wasilewskiej; co prawda założycielka Związku Patriotów Polskich w Moskwie pisała wtedy o najwyższym dostojniku przedwojennej Polski prezydencie Ignacym Mościckim, ale widocznie nikt z nowych władz się tego nie doczytał.
"Wyniesione z domu rodzinnego zasady i przekonania broniły mnie skutecznie przed indoktrynacją. Jednocześnie byłem świadkiem życia w PRL do końca lat osiemdziesiątych XX wieku" - wyjaśnia autor.
Kiedy rodzina Orłosiów przenosi się z Łodzi do Warszawy - obraz zrujnowanej stolicy i powracających do niej mieszkańców, krzątających się przy urządzaniu nowego życia, jak też powroty członków rodziny z obozów, robót w Niemczech i zesłania w ZSRS przedstawia autor przywołując spisane wspomnienia swego ojca.
Potem już jako uczeń warszawskiego gimnazjum Reytana wspomina m.in. postać Stefanii Sztaudyngierowej - polonistki, która nigdy nie podnosiła głosu, a potrafiła utrzymać w ryzach trzydziestu chłopaków. "Na jej lekcjach zawsze był spokój. Słuchaliśmy wszystkiego, co miała do przekazania o literaturze polskiej i powszechnej, wiedząc, że nie ma tam żadnego słowa nieprawdy. To wszystko, co działo się na zewnątrz z literaturą polską w okresie stalinizmu - zakłamanie, cenzurowanie, nowe interpretacje w duchu realizmu socjalistycznego - zostało nam oszczędzone" - pisze autor.
Osobne karty książki poświęca pisarz wakacjom, spędzanym w latach 1948-50 w mazurskiej wiosce nad rzeką Krutynią. Ten pobyt w miejscowości określanej jeszcze jakiś czas po wojnie Kruttinen, zanim stała się Krutynią nazywa Orłoś "najbardziej jasnym okresem w powojennym życiu.
Pisząc po latach "Dziewczynę z ganku" i "Dom pod Lutnią" właśnie pośród tych - zapamiętanych z dzieciństwa, jak też utrwalonych podczas wielu lat przebywania na letnisku - krajobrazów, umieszcza akcję swych powieści. W piękne i jednocześnie naznaczone dramatycznymi odmianami losu Mazury wpisuje dzieje swoich bohaterów. Te powieści są właśnie przykładem, jak biografia pisarza splata się z biografią jego książek.
W ostatnich latach Kazimierz Orłoś wielokrotnie publicznie zbierał głos w obronie wycinanej w pień Puszczy Piskiej, przez którą wiedzie ponad stukilometrowy szlak rzeki Krutyni.
Z tych szczęśliwych wakacji następowały jednak powroty do Warszawy. "Tuż obok nas - pisze Orłoś - w więzieniu mokotowskim na Rakowieckiej, mordowano AK-owców lub latami męczono, przetrzymując do chwili sfabrykowanych procesów. W kraju trwały obławy na ukrywające się po lasach niedobitki antykomunistycznej partyzantki. Nie było żadnej nadziei na zmianę pojałtańskiego porządku" - przedstawiał czasy najbardziej brutalnego stalinizmu. Szykany nie ominęły rodziny Orłosiów; w 1952 r. ojciec pisarza został aresztowany i był przesłuchiwany przez UB "za związek z AK w czasie wojny". Przesłuchiwania odbyły się parokrotnie i nigdy nie było wiadomo czy ojciec wróci z przesłuchań do domu. "Ostatecznie odczepili się od ojca po śmierci Stalina i po przewrocie październikowym w 1956 roku" - wyjaśnia pisarz.
Potem opisuje swoje studia prawnicze, pierwsze próby pisania, rok 1956 i "Poemat dla dorosłych" Adama Ważyka, o którym Orłoś napisał: "Jeszcze dziś, czytany po latach, wydaje się niezwykły. Jako druzgocąca krytyka tego wszystkiego, co działo się pod rządami komunistów".
Po skończeniu studiów przyszły pisarz rozpoczął peregrynacje w poszukiwaniu pracy: od m.in. Turoszowa, Myczkowiec, Soliny, po zatrudnienie w roli asystenta do spraw socjalnych w Państwowym Szpitalu Psychiatrycznym w Tworkach. "Tak się złożyło, że z Bieszczadami i z Mazurami na długie lata związałem swoje życie i swojej rodziny" - napisał w "Dziejach człowieka piszącego".
Rok 1968 był też dla pisarza czasem współpracy z reżyserem Władysławem Ślesickim, którego zainteresowało opowiadanie "Nieobecny" ze zbioru "Koniec zabawy". Dalsze wędrówki "za pracą"; doprowadziły go do Naczelnej Redakcji Programów Literackich. Takich redakcji, w których toczyło się autentyczne życie literackie dziś już prawie nie ma - może z wyjątkiem "Nowych Książek".
Pisze Orłoś: "Przez cały czas przez pokój redakcyjny przewijał się korowód ludzi znanych z literatury, prasy, teatru i filmu. (...) Dość często odwiedzali nas Ireneusz Iredyński, Janusz Krasiński, Jerzy Przeździecki, Leszek Prorok. Rzadziej Jerzy Sito i Zbigniew Herbert (...) W naszym pokoju bez przerwy toczyły się rozmowy. Dyskusje o książkach, premierach teatralnych i nowych filmach. Aby porozmawiać na aktualne tematy odwiedzali nas koledzy redaktorzy z innych redakcji. Pamiętam odwiedziny Andrzeja Mularczyka i Aleksandra Małachowskiego z Redakcji Reportażu, Zofii Posmysz i Jana Piaseckiego z Redakcji Prozy, a także miłej Haliny Malczewskiej z Redakcji Literatury Dziecięcej".
Osobne karty "Dziejów..." poświęca autor swojej, bodaj najsłynniejszej, książce - "Cudownej melinie”, a także Bibliotece "Kultury", "Zapisowi", Sierpniowemu strajkowi, Solidarności, stanowi wojennemu.
Orłoś kończy swoją opowieść o życiu i życiu swoich powieści i opowiadań w roku 1989. "W latach dziewięćdziesiątych życie moje i mojej rodziny zaczęło biec normalnym torem. Dla mnie był to przede wszystkim powrót do pisania prozy".
I rzeczywiście, w kolejnych latach wychodzą zbiory opowiadań "Zimna Elka" i "Drewniane mosty", "Niebieski szklarz" i powieści mazurskie - "Dziewczyna z ganku i "Dom pod Lutnią". Ukazał się także pierwszy tom wspomnień "Dzieje dwóch rodzin". A zatem spełniło się to, co pisarz nazwał swoim zamiarem - pozostawienie śladu, danie świadectwa i opisanie na tym tle własnego losu.
Kazimierz Orłoś "Dzieje człowieka piszącego". Wydawnictwo Literackie 2019 r.
Anna Bernat (PAP)
abe/ pat/