Popularność, jaką cieszył się Iwan wśród czytelników „Kalendarza i klepsydry” Tadeusza Konwickiego już w latach 70. dowodzi, że szaleństwo na punkcie kotów zaczęło się na długo przed erą internetu. Żywot najsłynniejszego kota polskiej literatury przedstawia opublikowana właśnie ilustrowana biografia „Iwan Konwicki, z domu Iwaszkiewicz”.
Autorki biografii - córka Tadeusza Konwickiego, Maria oraz prawnuczka Jarosława Iwaszkiewicza, Ludwika Włodek - na początku współpracy ustaliły, że łączy je pokrewieństwo właśnie przez kota Iwana. Przeprowadzone przez nie poszukiwania genealogiczne nie potwierdziły zawartych w "Kalendarzu i klepsydrze" przypuszczeń Konwickiego jakoby mama Wani, "chowana w lasach, miała jakiś niedobry romans z rysiem, a może nawet ze żbikiem". Babcia Ludwiki Włodek, Maria Iwaszkiewicz, wywodziła ród Iwana od półdzikiego, charyzmatycznego kocura sąsiadów o płonących oczach i złośliwym spojrzeniu. Ten kocur ze Stawiska miał czworo kociąt z kotką Włodków - Jagusią, drobną, niezależną z charakteru czarną koteczką. Jednym z kociąt był Iwan.
Tadeusz Konwicki w "Kalendarzu i klepsydrze" tak opisywał pojawienie się w jego życiu „kolegi, sublokatora i rezydenta": "Nie mieliśmy z żoną jakoś ochoty na zwierzę w domu, dość nas wymęczyło chowanie dzieci, ale właśnie dzieci, obie córki, Ania i Marysia, od dawna męczyły o kota. Marysia Iwaszkiewicz, szukając klienta na kociaki, wydedukowała, że jesteśmy z żoną w krytycznej sytuacji, maltretowani przez dzieci. Wobec tego pewnego dnia w tekturowym pudełku czy w jakiejś torbie przybył do Warszawy kot Iwan, a właściwie trzymiesięczny kotek Wańka, szary z ciemnymi pręgami dachowiec, chudy, długonogi, bardzo nerwowy". Imię dostał po bohaterze piosenki Bułata Okudżawy z refrenem "Oj, Wania, Wania" o Wańce Morozowie, który zakochał się w cyrkówce.
Tak rozpoczęło się 18 lat wspólnego życia pisarza i kota. Maria Konwicka wspominała: "Iwan był sercem domu i gwiazdą literacką. Po +Kalendarzu i klepsydrze+ zyskał rzesze wielbicieli, którzy żądali wieści o nim w kolejnych książkach, słali z zagranicy kocie żarcie. Że sytuacja wymyka się spod kontroli zrozumiałam, gdy w czasie stanu wojennego rodzice biedowali, a z całego świata napływały paczki z jedzeniem dla Iwana. Mam wrażenie, że ojciec był na polskim gruncie prekursorem lansowania kotów w kulturze, trendu, który doprowadził dziś do sytuacji, że nie sposób otworzyć internetu, żeby nie utonąć w morzu zdjęć słodkich kiciusiów".
Choć o Iwanie trudno było powiedzieć, że był słodki. "Przede wszystkim ma wcale nie okrągłą, ale mocno pociągłą i chudą twarz. Nad tą twarzą bardzo męską, bardzo surową, zupełnie wyzutą z kociej dobroci i wręcz okrutną, sterczą do góry uszy dość długie, spiczasto zakończone, bez mała z pędzelkami, co to sami wiecie, a ja rozumiem. Oczy ma Wańka jaskrawoseledynowe, może raczej jak siarka i w tych oczach nie uświadczysz współczucia ani serdeczności. Cała postać jest dość olbrzymia, raczej przerażająca, nogi tak grube, jak moje ręce w przegubach. W każdym razie kot Iwan najczęściej budzi podziw i grozę" - pisał Konwicki.
Zwierzak szybko zyskał rangę głównego lokatora, znacząc mieszkanie przy Górskiego kłakami sierści, zostawiając za sobą rozszarpane fotele i strzępy firanek. Niestety, nie kończyło się na stratach w umeblowaniu. "Od razu wyznam rzecz wstydliwą. Kot Iwan nas często bije. Moją żonę, moje córki i mnie. O coś raptem obrażony, zaczaja się w korytarzu i biada temu, kto tam wejdzie. Podskoczy, walnie łapami po nodze zamachowymi ciosami, a bywa, że i ugryzie. W stosunku do mnie stara się miarkować, ale też swoje odbieram. Bije mnie jak bokser, po męsku, chowając pazury. Czasem, kiedy nie jest zły, ale przychodzi na niego dziwna drapieżna fantazja, nagle przeleci obok i kopnie mnie wzgardliwie z obu tylnych nóg. Jest to nasza wstydliwa tajemnica rodzinna. Przed światem udajemy, że nasz kot kocha nas ślepą szaloną miłością" - wyznawał pisarz, który niekiedy nazywał ulubieńca "tyranem", "krwawym despotą", "rozwydrzonym bydlakiem" i "egocentrycznym chamem". Poza tym Iwan uwielbiał bób i walerianę oraz telewizyjne filmy o Leninie.
Maria Konwicka powstrzymała się od zlustrowania Iwana w archiwach IPN, choć były przesłanki, które pozwalały domyślać się kontaktów kota ze służbami. "I tak, kiedy na przykład zbliżał się jakiś ważny wyjazd, a wraz z nim wiele przeróżnych wątpliwości, należało bacznie obserwować poczynania Iwana. Jeśli wskakiwał na wypełniony formularz paszportowy, +estetycznie złożywszy ogon i łapki+, wiadome było, że wszystko potoczy się gładko, a planowana podróż dojdzie do skutku" - pisał Konwicki. Jeśli kot Iwan nie interesował się dokumentami, nie było co liczyć na rychłe załatwienie paszportu.
Jak to bywa, upragniony przez dzieci kot szybko przeszedł pod opiekę rodziców. "W poczuciu obowiązku musiałem się wobec tego zwierzęcia zachować lojalnie, zaprzyjaźnić się z nim i pielęgnować go przez osiemnaście lat. Mój kot jest kapryśny i ja te kaprysy znoszę piętnaście lat. Wszyscy mają wakacje, wszyscy mogą wrócić nietrzeźwi do domu nad ranem, wszyscy są wolni i niczym nieograniczeni, a ja jeden na świecie mam po prostu zawiązane życie, jak się dawniej mówiło, przede mną, niewolnikiem głupkowatego kota, nie ma żadnej przyszłości" - pisał Konwicki.
Nie było łatwo, bo kot "miał fanaberie, na przykład fatalnie wpłynął na moje upodobania. Pan Konwicki bowiem lubił sobie czasem golnąć i w stanie lekkiego upojenia wracać do domu. To doprowadzało kota Iwana do szału. Czego on nie wyrabiał! Te skoki, te prychania! Tak strasznie demonstrował niechęć do alkoholu, że ja – grzeszny – musiałem się powściągnąć w tej dziedzinie" - narzekał pisarz. Nie on jeden ulegał Iwanowi, robili to także jego goście - o względy Iwana zabiegały gwiazdy polskiej kultury m.in. Stanisław Dygat i Gustaw Holoubek.
Tadeusz Konwicki był na gruncie polskim prekursorem lansowania kotów w kulturze, trendu, który doprowadził obecnie do dominacji kotów w internecie - uważa Maria Konwicka. "Czasem ktoś mnie zapyta o zdrowie kota Iwana, albo wręcz, czy kot Iwan jeszcze żyje. Ma to zwierzę trochę oddanych przyjaciół, a także niewielką gromadkę wielbicieli. Niechwalący się mogę wspomnieć półgębkiem, że w czasach kryzysu przychodziły do kota Iwana z różnych stron świata apetyczne paczuszki z nadzwyczajnymi kocimi przysmakami. Trzeba przyznać, że owe prezenty budziły wściekłą zazdrość u pozostałych domowników. Nawet ja nie byłem najweselszy, kiedy przywlokłem z poczty ciężki tobół i rozwiązawszy go, przekonałem się, że jest pełen kocich konserw" - pisał Konwicki.
Na książkę "Iwan Konwicki, z domu Iwaszkiewicz" składają się teksty pisarza o kocie, a także ilustracje wykonane przez jego żonę, Danutę. O ile Tadeusz Konwicki opisywał Iwana jako potwora i tyrana, to na rysunkach Danuty Lenicy jest jakby zupełnie inny kot – milusi, słodki i z zatroskanym wyrazem pyszczka.
Kot Iwan zmarł w 1988 roku, nie doczekawszy transformacji. "Pewne jego dowcipy, zabawne powiedzonka i wieloznaczne wybryki powtarzamy sobie często w naszym domu, choć kota Iwana już dawno nie ma śród Ziemian, choć dawno przeinkarnował się w niemądrego męża stanu albo w bezmyślną stonogę. Nie, nie, cofam te słowa. Kot Iwan wart jest lepszego losu. Myślę, że w pozycji imponującej, z uniesionym i wyprostowanym ogonem, krąży w kosmosie i łapie komety za złociste warkocze" - marzył Konwicki.
Książka "Iwan Konwicki z domu Iwaszkiewicz" ukazała się nakładem wydawnictwa Znak. (PAP)
autor: Agata Szwedowicz
aszw/ pat/