Książka prof. Jana Marii Piskorskiego to historyczna podróż po Pomorzu Zachodnim. Nie pokazuje nam regionu od A do Z, ale pomaga go odkryć, pokazując czytelnikom historię rodów, kilku miast, doli i niedoli osadników, a w końcu także wygnańców.
Trudno o bardziej nieznaną krainę w dzisiejszej Polsce niż Pomorze Zachodnie. Stanisław Cat-Mackiewicz, zapytany o Szczecin, rzucił krótko: „Do Niemiec nie jeżdżę”. Jakoś oswoiliśmy Dolny Śląsk, bo Wrocław przez długie wieki był piastowski, a dziś można do niego szybko dojechać trasą S8 z Warszawy (nawet w niecałe 3 godziny), ale „ten Szczecin” jest daleko, trzeba jechać na Niemcy i potem w górę grubo ponad 5 godzin. Potem odkrywamy, że miasto jest „jakieś dziwne”: promienisty układ ulic przywodzi niektórym na myśl Paryż, ale co tu jest polskiego?
Współczesna popkulturowa polska wyobraźnia wybiórczo przyjęła jedynie Międzyzdroje i Kołobrzeg. Jeśli chodzi o świadomość historyczną, mamy już poważne kłopoty: od XIII wieku panujący na Pomorzu Zachodnim Gryfici zaczęli lgnąć ku Rzeszy Niemieckiej. Niektórzy historycy zastanawiają się, czy Szczecin w ogóle realnie był kiedykolwiek miastem polskim, czy owo zwierzchnictwo państwa polskiego nie było czysto nominalne.
Autor „Pomeraniki” opowiada, jak wyglądały nasze próby oswojenia tego miejsca. Odbudowany po wojnie (prace trwały trzy dekady) zamek Gryfitów przerobiono w manierze renesansowej tak, by jakoś przypominał Wawel. Na zniszczonym Starym Mieście odrestaurowano kamienicę Loitzów, rodu, który kredytował powstającą polską flotę morską. I to tyle, jeśli chodzi o związki mieszczan Stettina z naszą ojczyzną. Sami szczecinianie mają problem z identyfikacją z własnym miastem – jedni chcą odbudowywać Sedinę – pomnik „kobiety z morza” – jako neutralny symbol miasta, inni zaś wskazują, że owo dzieło sztuki, zniszczone przez samych Niemców, było w zamyśle hołdem dla germańskiego plemienia, które przemieszkiwało nad Bałtykiem.
„Pomeranika” to pozycja dość nietypowa, bo obok literackich esejów mamy tu opracowania typowo historyczne, takie jak tekst o plemieniu Wkrzan, zamieszkującym niegdyś okolice dzisiejszego Zalewu Szczecińskiego, o położeniu przedlokacyjnego Gryfina, o początkach miasta Nowe Warpno, o prawie magdeburskim w miastach Pomorza Zachodniego czy omówienie historii Pomorza Zachodniego do końca wojny trzydziestoletniej.
Autor przybliża również dramat, jaki przeżywali nowi i starzy mieszkańcy Szczecina zaraz po wojnie (w rozdziale „Autochtoni, migranci, ich pamięć i historia“). Zaraz po zakończeniu II wojny nie wiadomo było bowiem, do kogo należeć będzie owo wielkie portowe miasto. Obok siebie urzędowali polski i niemiecki prezydent miasta, a ich „panem” był radziecki komendant. Polacy i Niemcy żyli we wrogości, ale i bliskości – zawiązało się tu sporo związków mieszanych.
W kontekście dzisiejszej mody na wielokulturowość profesor Piskorski przypomina, że Szczecin dopiero po wojnie stał się wielobarwny pod względem tożsamości: pojawili się tu Polacy z centralnej części kraju, z Kresów, tysiące ocalałych Żydów, a w 1947 roku przybyli także Ukraińcy, przesiedleni w ramach akcji „Wisła”. Autor opowiada historię o niezwykłej karierze pomorskiego rodu Wobberminów, majętnych patrycjuszy, którzy przebyli drogę ze wsi do Gryfina, a stamtąd do Szczecina, gdzie osiągnęli najwyższe zaszczyty.
Jak wyglądał koniec zachodniopomorskiej junkierskiej szlachty, pokazuje opowiedziana w książce historia rodziny von Thadden z pałacu w Trzygłowie. Sowieccy żołnierze dali upust swojej nienawiści w Prusach Wschodnich i na Śląsku, na Pomorzu Zachodnim bezmyślne masakry zdarzały się rzadziej. 13-letni Rudolf von Thadden, w późniejszym życiu znany niemiecki historyk, widział, jak zaczynają się sowieckie rządy na Pomorzu: rosyjski komendant wojenny, który zajął główny gmach pałacu, przestawił zegar na czas moskiewski. I tak Pomorze Zachodnie, jak cała Polska, na ponad cztery dekady przeniesione zostało do innej przestrzeni cywilizacyjnej.
Dziś Szczecin odnawia swoje zabytki, nawet „tworzy” nowe – w ostatnich latach częściowo odbudowana została starówka. Potrzeba także swoistej odnowy pamięci, a „Pomeranika“ profesora Piskorskiego jest tego procesu świetnym przyczynkiem.
RG
Źródło: MHP