Europa, wiosna 1945. Koniec wojny. Początek następnej apokalipsy. Tej, o której tak niewiele jeszcze niedawno mówiono. Rozpoczyna się inny, dramatyczny etap: wielkie wędrówki ludzi, którzy za sprawą wojny zostali wyrzuceni z domów i krajów, czasem stracili wszystko co mieli i wszystkich, na których mogli się oprzeć.
Książka "Powrót" Bena Sheparda, epicki reportaż historyczny dotyczy właśnie tego rozdziału, właściwie epilogu II wojny światowej, najczęściej pozostającego w cieniu opowieści o militarnych aspektach II wojny światowej...
Bohaterami książki Shepharda są miliony i jednostki. Miliony Rosjan, Żydów, Polaków, Ukraińców, Jugosłowian, Bałtów, Włochów, Francuzów, Belgów. I miliony Niemców - uciekinierów ze wschodu.
Jednostki to ludzie, którzy im pomagają: żołnierze wyzwalających kontynent armii Brytyjczycy i Amerykanie i pracownicy organizacji humanitarnych i pomocowych. Na zgliszczach Europy spotykają byłych jeńców, więźniów obozów koncentracyjnych, byłych pracowników przymusowych i dobrowolnych, cywilnych niemieckich uciekinierów i ocalałych z Holokaustu.
Samych cudzoziemskich pracowników przymusowych było w Niemczech wiosną 1945 roku niemal 8 milionów. Z tego 5,7 miliona to cywile, reszta to jeńcy wojenni. Najwięcej było Rosjan 2,8 mln, Polaków 1,7 miliona i Francuzów - ponad 1,3 miliona. Wszyscy spotykają się w całkowitym niezrozumieniu swojej sytuacji: wyzwoleni niewolnicy chcą wracać do domów, żołnierze chcą walczyć…
Samych cudzoziemskich pracowników przymusowych było w Niemczech wiosną 1945 roku niemal 8 milionów. Z tego 5,7 miliona to cywile, reszta to jeńcy wojenni. Najwięcej było Rosjan 2,8 mln, Polaków 1,7 miliona i Francuzów - ponad 1,3 miliona. Wszyscy spotykają się w całkowitym niezrozumieniu swojej sytuacji: wyzwoleni niewolnicy chcą wracać do domów, żołnierze chcą walczyć…
Tłumy oswobodzonych blokują drogi utrudniając działania armii, grabią gospodarstwa, miasteczka i miasta, często gwałcą, rabują, upijają się do nieprzytomności, umierają z wycieńczenia, głodu i braku opieki lekarskiej. Jedni prą na wschód, inni bez porównania liczniejsi - na zachód. Nad tym wszystkim próbuje zapanować armia. Powoli, choć nie bez trudu wojskowym udaje się. Ale kryzys uchodźczy, najważniejsze dziedzictwo II wojny światowej trwa od 1945 aż do 1950 roku.
Kiedy miliony dipisów (displaced persons) zostają rozlokowane zgodnie z narodowościami w obozach, armii przy pomocy rekwizycji udaje się zapanować nad perspektywą głodu, a opryskami z DDT nad zagrożeniem epidemiami, rozpoczyna się kolejny niełatwy etap: repatriacje. Jako pierwsi odjechali do domu jeńcy i pracownicy z Francji, Włoch i Belgii. Mieli najbliżej, byli często w najlepszym stanie, w ich krajach było bezpiecznie i sami chcieli jak najszybciej wracać. Potem było już tylko trudniej, a zostało jeszcze 60 proc. ludzi! Repatriacje często oznaczały przymusowe deportacje, zakończone w wielu przypadkach np. Serbów i Słoweńców, Kozaków i Rosjan śmiercią bądź uwięzieniem.
Shepard przypomina wszystkie te tragiczne sytuacje, w których, zgodnie z umową jałtańską, odsyłano do Związku Radzieckiego tych, którzy urodzili się w jego granicach bez względu na ich wolę. Powodowało to dramatyczne wydarzenia: w niektórych obozach dipisi zagrożeni wywózką do ZSRR masowo popełniali samobójstwa, a dziesiątki tysięcy Chorwatów i Słoweńców wydanych przez Brytyjczyków władzom jugosłowiańskim zginęły w masowych egzekucjach niemal natychmiast po przekroczeniu granicy „ojczyzny”!
Dopiero od lipca 1945 roku alianci zaczęli powoli rozumieć dramatyczna sytuację tych ludzi i zaprzestali (nie deklarując tego oficjalnie) przymusowego odsyłania osób urodzonych na wschód od linii Curzona.
Po odesłaniu Rosjan najliczniejszą grupą obcokrajowców w Niemczech byli Polacy. Ich zorganizowane, a utrudnione z powodu kłopotów z transportem, masowe repatriacje rozpoczęły się jesienią 1945 roku. Przed zimą odesłano do Polski 250 tysięcy osób. Potem, wśród tych, którzy zostali, entuzjazm do powrotu powoli malał: minął moment psychologiczny, w którym byli entuzjastycznie nastawieni do powrotu, komplikowała się sytuacja polityczna w Polsce, wielu z nich zaczęło rozważać emigrację…
Niezwykle skomplikowana była sytuacja Żydów. Byli wśród nich zarówno byli więźniowie obozów koncentracyjnych, jak i uciekinierzy ze wschodu ocalali z gett, a potem też ci, którzy napłynęli ze Związku Radzieckiego, albo wręcz wrócili po wojnie do swoich domów na wschodzie i przekonawszy się, jaka jest tam sytuacja - ponownie uciekli.
Początkowo Brytyjczycy chcieli ich umieszczać w obozach zgodnie z ich obywatelstwem. Potem jednak postanowiono stworzyć dla nich odrębne obozy. Nie bez znaczenia był tu fakt, że, jak pisze Shephard - „wojna to ruch płyt tektonicznych, polega nie tylko na konfliktach militarnych i ich bezpośrednich skutkach, ale też na uwalnianiu demonów”. W końcu Żydzi z obozów w Niemczech trafili w większości do Palestyny. Stało się to możliwe dzięki interwencji amerykańskiego prawnika Harrisona, szefa komisji utworzonej przez prezydenta Trumana. Wielki wpływ na opinię publiczną w Stanach Zjednoczonych i Europie miał jego raport z objazdu obozów, w którym pisał: „w obecnej chwili traktujemy Żydów tam samo jak naziści, z tą różnicą, że ich nie eksterminujemy…”
Alianci dobrze poradzili sobie z operacja logistyczną jaką było zapanowanie nad milionami byłych jeńców, więźniów i robotników. Zgodnie z opracowanym planem opanowali tłumy, usunęli je z dróg, zgromadzili w wyznaczonych miejscach, przetransportowani do docelowych punktów przedrepatriacyjnych. Gorzej radzili sobie z tłumami jako zbiorem jednostek. Po prostu nic nie rozumieli i nie wiedzieli o tym, co dipisom przydarzyło się podczas wojny i jak te przeżycia wpłynęły na ich psychikę. Jak pisze Shephard „spodziewano się, że po latach niewolniczej pracy będą ulegli, bezwolni i skorzy do wyrażania wdzięczności, tymczasem cierpieli na syndrom wyzwolenia, na który składa się żądza zemsty, głód i euforyczny nastrój…” .
Z problemami psychologicznymi próbowali sobie radzić pracownicy organizacji humanitarnych i pomocowych, w tym słynnej UNRRY. I to właśnie oni na równi z dipisami są bohaterami książki Shepharda. Ich relacje, pamiętniki, listy sprawiają, że „ Powrót” to dużo więcej niż książka o historii powojennej epoki. Szczere, pełne emocji, często też niepoprawne dziś politycznie świadectwa poruszają swoim autentyzmem. Autor otwarcie mówi, że chciał nie tylko opisać realia humanitarnej katastrofy w powojennej Europie, ale też przywrócić pamięć o tych, których nazywa „uzdrowicielami”.
Bez wysiłku i wrażliwości Brytyjki Margaret McNeill, kwakierki z Belfastu, Amerykanek Susan Pettis i Kay Hulme, czy Polki Marty Korwin katastrofa byłaby dużo większa. Dotarcie przez autora do tych źródeł z epoki, często nieznanych i pozostających w prywatnych archiwach, to wielka siła książki.
Powojenna rzeczywistość opisywana przez Shepharda to nie tylko obozy i repatriacje, to także czarny rynek, przestępczość, poszukiwanie polskich dzieci adoptowanych przez niemieckie rodziny, i nędza niemieckich uchodźców. Każde z tych zagadnień jest fragmentem apokaliptycznej rzeczywistości ukazanej w ”Powrocie”.
Statystyki, fakty, relacje składają się na opis niezwykły i bogaty, ukazujący rzeczywistość, do której przez dziesięciolecia nikt nie chciał wracać. Także ci, którzy ją przeżyli, tak jak te opisane przez Primo Leviego Ukrainki w pociągu, które „wracały pod ciężarem wstydu, pozbawione radości i nadziei…
Cały ich bagaż stanowiły wytarte, wypłowiałe sukienki, które nosiły na sobie… Nikt nie oczekiwał tych kobiet i wydawało się, że nikt ich nie dostrzegał. Miały w sobie coś z upokorzonych, poskromionych zwierząt… Były jeszcze jednym świadectwem i objawem zarazy, która zbiła z nóg Europę”.
Ben Shephard POWRÓT
Wielka Litera 2016
Paulina Stolarek
ls/