50 lat temu, 11 grudnia 1973 r., miało premierę „Sanatorium pod Klepsydrą”, film w reżyserii Wojciecha Jerzego Hasa. „Był to z założenia film jego życia. Od początku wydawał mi się absolutnie ekscytujący. Dziwiło mnie niejednoznaczne przyjęcie” – mówi PAP historyk filmu prof. Tadeusz Lubelski.
"Sanatorium pod Klepsydrą" – film, którym reżyser Wojciech Jerzy Has naraził się komunistycznym władzom, miał powstać kilka lat wcześniej. Atmosfera antysemickich wydarzeń Marca’68 nie sprzyjała jednak przedsięwzięciu afirmującemu kulturę żydowską. Sytuacja zmieniła się nieco z początkiem lat 70., po dojściu do władzy Edwarda Gierka. Wówczas realizacja wielkiego marzenia Hasa, autorskiej adaptacji prozy Brunona Schulza, mogła stać się faktem.
"Każdy z nas ma swojego ulubionego pisarza, który wywarł istotny wpływ na kształtowanie światopoglądu czy osobowości. Dla mnie autorem, który w latach gdy byłem jeszcze studentem Akademii Sztuk Pięknych, inspirował moją wyobraźnię twórczą, a następnie pomógł inaczej traktować przemijanie czasu i życia, jest Bruno Schulz" – opowiadał Has. "O przeniesieniu na taśmę jego opowiadań marzyłem od dawna, jeszcze na wiele lat przed realizacją +Lalki+" – wyznał prasie.
Nim 11 grudnia 1973 r. obraz wszedł na ekrany polskich kin, miał już za sobą światową premierę podczas majowego festiwalu w Cannes. Has znając wartość swojego dzieła, liczył po cichu na nagrodę główną – Złotą Palmę. Ostatecznie "Sanatorium" otrzymało Nagrodę Jury, czyli tzw. Srebrną Palmę. Był to niewątpliwie sukces, zważywszy na to, że zachodni dziennikarze nie ukrywali, że niewiele z obrazu rozumieją. Warto również podkreślić, że twórca wysłał film na festiwal wbrew zakazowi władz, nielegalnie wywożąc kopię do Paryża. Za swoją woltę ukarano go kilkuletnim zakazem reżyserowania. Nie był to jednak jedyny powód gniewu władz. Uznały one bowiem dzieło Hasa za filosemickie.
"Jestem entuzjastą tego filmu. W minionych latach wracałem do niego dość często. Od początku wydawał mi się absolutnie ekscytujący. Dziwiło mnie niejednoznaczne przyjęcie, jak choćby odrzucenie przez Artura Sandauera, uchodzącego wtedy za najwybitniejszego znawcę prozy Schulza" – mówi PAP prof. Tadeusz Lubelski.
Rodzima krytyka przyjęła film dość chłodno. Wspomniany Sandauer uważał, że zmienia on prozę Schulza w "groteskowy folklor". "Sanatorium pod Klepsydrą" skrytykował także Jerzy Jastrzębski. Nieco inaczej odebrała go prasa zachodnia, w której dominowała pozytywna ocena obrazu. Doceniono przede wszystkim jego surrealizm, wartość wizualną i rozmach. Chwalono też reżyserię.
Przez lata twórczość Schulza miała opinię nieprzetłumaczalnej na język filmowy. Dla Hasa przejawiającego zamiłowanie do malarstwa nie był to jednak problem, lecz wręcz wyzwanie i motywacja.
"Kiedy Has – bodaj nie będąc jeszcze filmowcem, przeczytał Schulza po raz pierwszy, zachwycił się nim. Wcześniej w kontekście twórczości filmowej myślał bardziej o filmach animowanych. Jedno ze świadectw z młodości Hasa wskazywało, że chciał być polskim Disneyem” – wyjaśnia prof. Lubelski. "Jednak po zapoznaniu się z prozą Schulza uznał, że zadaniem jego życia jest zostać reżyserem filmowym. Skupić się na adaptacji literatury, i to tej trudniejszej, nieoczywistej do adaptacji. Pozornie niefilmowej. Jednym z najważniejszych jego celów było takie przygotowanie warsztatowe, by poczuć się gotowym do adaptowania Schulza" – dodaje.
Do pracy nad realizacją reżyser zaprosił Witolda Sobocińskiego, operatora kończącego właśnie pracę nad "Weselem" (1972) w reż. Andrzeja Wajdy. Kilka lat wcześniej mieli już okazję pracować razem, poznali się bowiem podczas kręcenia filmu "Szyfry" (1966). "Hasowi bardzo podobała się moja praca, często po planie rozmawialiśmy. Właśnie wtedy pierwszy raz usłyszałem , że myśli o realizacji filmu na podstawie prozy Brunona Schulza i że gdyby rzeczywiście doszło do realizacji, widziałby mnie na stanowisku operatora" – opowiadał Sobociński, cytowany w książce Bartosza Michalaka "Zatrzymani w kadrze".
"Sanatorium pod Klepsydrą" to poetycka, nostalgiczna opowieść o wędrówce człowieka. Główną postacią jest młody chłopak o imieniu Józef (w tej roli Jan Nowicki). Przyjeżdża do sanatorium, w którym przed laty przebywał Jakub – jego nieżyjący już ojciec (Tadeusz Kondrat). Nieoczekiwanie wizyta staje się surrealistyczną podróżą w czasie i przestrzeni, poszukiwaniem przeszłości zarówno ojca, jak i własnej, prowadzącej do czasów dzieciństwa.
"Czy obiektywna rzeczywistość w ogóle istnieje? Czy warto się nią zajmować? Sztuka w moim przekonaniu stoi subiektywizmem. Tworzy własne światy. Nawet taka jak film, posługująca się fotograficznym zapisem. Realizm jest pojęciem wieloznacznym […[ Robię filmy, kierując się moimi wyobrażeniami, które oczywiście wyrastają nie tylko z mojej wyobraźni lub podświadomości, ale i z lektur, z filmów, które obejrzałem […]" – opowiadał reżyser, cytowany w opracowaniu prof. Tadeusza Miczki "Rzeczywistość była obłąkana. O twórczości filmowej Wojciecha J. Hasa (1925–2000)"
Zdaniem Lubelskiego kiedy Has podejmował się pracy nad ekranizacją twórczości Schulza, nie była ona wówczas szerzej znana. "Schulz był pisarzem ezoterycznym, znanym głównie przez absolutnych miłośników". "Od tego czasu schulzologia bardzo się rozwinęła. Dzisiaj uchodzi za jednego z ważniejszych pisarzy XX wieku. Na tym tle Has wydaje się prekursorem” – zaznacza filmoznawca, podkreślając jednocześnie, że reżyser "dostrzegł potencjał w twórczości pisarza wcześniej niż inni".
Oprócz wspomnianych Nowickiego i Kondrata na ekranie zobaczyć możemy m.in. Gustawa Holoubka (doktor Gotard), Mieczysława Voita (niewidomy konduktor), Ludwika Benoit (Szloma), Irenę Orską (matka Józefa) i Halinę Kowalską (Adela). Muzykę do filmu skomponował Jerzy Maksymiuk, za scenografię zaś odpowiadali Jerzy Skarżyński i Andrzej Płocki.
"Głębokie zakorzenienie kina Hasa w literaturze jest tym bardziej interesujące, że reżyser sięgał zwłaszcza po te utwory epickie, które wydawały się nieprzekładalne na język filmu. Wystawiał na próbę i literaturę, i kino. Interesowała go jedynie idea literacka, a fascynowała +przede wszystkim chęć przełożenia na obraz tej warstwy literatury, która nie jest filmowa+, która sprawia szczególne trudności adaptacyjne, dla której nie ma prostych ekranowych ekwiwalentów" – czytamy w opracowaniu prof. Miczki.
Ciekawe w kontekście analizy twórczości Schulza i jej ekranizacji przez Hasa wydaje się spostrzeżenie Barbary Hollender, która w książce "Od Kutza do Czekaja" zauważa, że "Has miał bogatsze doświadczenie od pisarza, który zginął w rodzinnym Drohobyczu w 1942 r.". Fakt ten sprawia, że ton opowieści Schulza miałby być w wydaniu Hasa jeszcze bardziej tragiczny. "Reżyser widział finał Holokaustu. Dlatego pytał: czy daje się ożywić to, co na zawsze odeszło? Schulz jeszcze miał nadzieję, że nie wszystko umarło. Has już wiedział, że tak " – dodaje krytyczka.
"Sanatorium pod Klepsydrą" uchodzi obecnie za szczytowe osiągnięcie i najwybitniejsze dzieło Hasa. Należy do kanonu polskich filmów. W 2010 r. do kin trafiła nowa, cyfrowo zrekonstruowana wersja obrazu, która zdaniem Lubelskiego sprawia, że film zachwyca jeszcze bardziej.
W 2014 r. Martin Scorsese uznał dzieło Hasa za jedno z arcydzieł polskiej kinematografii.
"To był z założenia film jego życia. Myślę, że najwybitniejszy w jego dorobku. Jest najbardziej oryginalny, nieoczywisty, ciągle imponujący. Nie tylko się nie zestarzał, ale on naprawdę zyskuje wraz z upływem czasu. Jest wspaniały" – podsumowuje swoją wypowiedź prof. Lubelski.(PAP)
autor: Mateusz Wyderka
mwd/ skp/