Poświatowska nie była tak romantyczna, jak nam się wydaje. Była złośliwa, egocentryczna, uparta. I muszę przyznać, że ta druga twarz Poświatowskiej bardziej mnie pociąga - mówiła w rozmowie z PAP Kalina Błażejowska, autorka biografii Haliny Poświatowskiej "Uparte serce". PAP: Co Panią w Halinie Poświatowskiej zafascynowało tak bardzo, aby napisać o niej książkę?
Kalina Błażejowska: Poświatowska ze względu na swoje wiersze o miłości i wczesną śmierć otoczona jest nimbem sentymentalizmu. Jednak gdy lepiej pozna się jej biografię, można zauważyć też jej inną twarz - była złośliwa, egocentryczna, uparta. I muszę przyznać, że ta druga twarz Poświatowskiej bardziej mnie pociąga.
PAP: Jak zaczęła się choroba, która tak bardzo zaciążyła na jej życiu?
K.B.: Gdy w styczniu 1945 roku radzieckie wojska wyzwalały Częstochowę, rodzina Mygów spędziła kilka nocy w zimnych piwnicach. Dziewięcioletnia Halina zachorowała na anginę, która przeszła w gorączkę reumatyczną i zapalenie wsierdzia. Ono z kolei doprowadziło do wady serca: niedomykalności zastawki dwudzielnej i stenozy mitralnej. W tamtym czasie choroba była nieuleczalna. Halina została praktycznie wyłączona z życia, wiele czasu spędzała w szpitalach i sanatoriach. Przy wysiłku traciła oddech, czuła kłucie w płucach, ból pod lewą łopatką. Nie mogła bawić się z rówieśnikami, nie wolno jej było biegać, skakać, tańczyć, pokonanie schodów było dla niej wielkim problemem. Matka strofowała ją nawet za głośny śmiech – bo śmiech też męczy.
PAP: Tak zaczęło się dla niej życie w szpitalach i sanatoriach, ale Halina buntowała się przeciwko ograniczeniom narzucanym przez chorobę. Chciała żyć, jak normalna, zdrowa kobieta...
K.B.: Jako 18-latka w sanatorium w Kudowie poznała swojego męża, młodego malarza i filmowca Adolfa Poświatowskiego, także chorego na serce. Wyszła za mąż wbrew radom rodziny i lekarzy. Nie zamierzała poświęcić życia na chorowanie, chciała czuć się kobietą, a nie kaleką. Małżeństwo nie trwało długo, Adolf zmarł na serce wiosną 1956 roku. Halina dowiedziała się, że została wdową, podczas kuracji w Rabce. Miała 20 lat.
PAP: Jej choroba uchodziła za nieuleczalną, ale poetka dostała od losu szansę na kilka lat normalnego życia.
K.B. Życie uratowała jej ryzykowna operacja przeprowadzona w Filadelfii. „Wolę umrzeć na stole operacyjnym, niż żyć, dusząc się powoli” - mówiła. Po operacji jej serce prawie całkowicie odzyskało dawną sprawność.
PAP: Poświatowska miała szansę na pozostanie w USA, ale zdecydowała się na powrót do Polski. Jak się odnalazła w kraju, z którego wyjechała jako poważnie chora młoda dziewczyna, a do którego wróciła po trzech latach jako dojrzała kobieta, po raz pierwszy w życiu w miarę zdrowa?
K.B.: Po powrocie zamieszkała w Krakowie. Zdała na IV rok filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim i wprowadziła się do słynnego Domu Literatów na ul. Krupniczej. Pierwszy rok był dla niej szczególnie intensywny. Zakochała się w chłopaku młodszym od niej o siedem lat, Lubomirze Zającu. Zabierał ją na imprezy, na wędrówki w góry – a przecież jej wada serca już się odnawiała. Nie chciała się przed nim przyznać, jak bardzo jest chora, bała się, że ją zostawi.
PAP: Romans miał bardzo dramatyczne zakończenie?
K.B. W czasie jednej z kłótni Poświatowska połknęła kilka garści tabletek digitalisu. Zanim straciła przytomność powiedziała: „Zawieź mnie do szpitala”.
PAP: Ta próba samobójcza, takie igranie ze śmiercią, nasuwa skojarzenie z inną poetką Sylvią Plath. Obie zresztą studiowały w Smith Collage. Czy kiedykolwiek się spotkały?
K.B.: Plath skończyła studia cztery lata przed tym, jak zaczęła je Poświatowska. Na pewno się nie spotkały. Nie znalazłam też żadnych dowodów na to, że Poświatowska znała poezję Plath. Uderzające jest jednak, jak podobnie oceniały Smith. To była szkoła dla dziewcząt z zamożnych, konserwatywnych rodzin. Zarówno Plath, jak i Poświatowska były biednymi stypendystkami, nie czuły się częścią tego środowiska.
PAP: Jaki był stosunek Poświatowskiej do poznanego w USA Jerzego Kosińskiego?
K.B.: Oboje napisali o tej relacji - Halina w opowiadaniu "Niebieski ptak", Kosiński w jednym z rozdziałów "Pustelnika z 69. Ulicy". Nie ma zbyt wielu wiarygodnych świadectw na temat tego okresu. Kosiński był w życiu Poświatowskiej pierwszym mężczyzną, który ją trochę lekceważył, potrafił jej dopiec, nie otaczał jej taką bezwarunkową adoracją, jak jego poprzednicy. Poświatowska bardzo źle przyjęła +Malowanego ptaka+, koleżance napisała, że po przeczytaniu podarła książkę i wrzuciła ją do kosza. Była przekonana, że Kosiński wynajął kogoś do pisania, bo - jej zdaniem - jego angielski było o wiele za słaby.
PAP: Mężczyzną, który zostawił najwyraźniejszy ślad w twórczości Poświatowskiej był Ireneusz Morawski, niewidomy poeta.
K.B.: W 1967 roku Poświatowska wydała "Opowieść dla przyjaciela", stylizowaną autobiografię. Tytułowym przyjacielem był Morawski: literat, student wrocławskiej polonistyki. Poznali się w Częstochowie w 1956 roku, pisali do siebie, kiedy Halina była w Stanach. Ale kiedy Poświatowska wróciła do Polski, Ireneusz właściwie zerwał z nią kontakty. Lektura „Opowieści dla przyjaciela” musiała być dla niego bardzo bolesna - Poświatowska pisze tam np., że jest jej bliski jak bicie serca, ale że nigdy nie widziała w nim mężczyzny. Chciała też wydać listy, które do niej pisał. Nie zgodził się. Buntował się przeciwko kreacji literackiej, nazywał to wyprzedawaniem uczucia.
PAP: Poświatowska dostała kilka darowanych lat życia, ale choroba wróciła.
K.B.: Operacja przedłużyła jej życie o prawie dziewięć lat. Sukces amerykańskich lekarzy okazał się jednak przejściowy, organizm Haliny wracał do stanu poprzedniej niewydolności. Upalne lato 1967 r. spędziła w szpitalu w Krakowie. Lekarze uznali, że kwalifikuje się do operacji wstawienia sztucznej zastawki, ale ostrzegali ją przed ryzykiem. Poświatowska zdecydowała się na zabieg: była zdesperowana, nie chciała żyć jak kaleka. 3 października 1967 roku przeszła operację w warszawskim szpitalu na Płockiej. Przez tydzień jej stan na przemian pogarszał się i poprawiał, była przytomna. Zmarła 11 października.
"Uparte serce" Kaliny Błażejowskiej, redaktorki działu kultury „Tygodnika Powszechnego”, ukazało się nakładem wydawnictwa Znak.
Rozmawiała Agata Szwedowicz (PAP)
aszw/abe/