Wbrew utartym opiniom romantyczna miłość nie jest ani uczuciem, ani stanem naturalnym – podkreśla w rozmowie z PAP prof. UAM Waldemar Kuligowski. Jak zauważył, jeszcze 100 lat temu uznawanie romantycznego zakochania za cel życiowy człowieka nazwane byłoby herezją.
Wykładowca w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, specjalista w zakresie badań nad kulturą współczesną prof. Waldemar Kuligowski podkreślił w rozmowie z PAP, że miłość romantyczna to nic innego jak wytwór kultury.
„Miłość nie jest ani naturalnym, ani uniwersalnym stanem w sensie międzykulturowym. Według prowadzonych badań coś takiego jak miłość romantyczna, czyli bardzo intensywne zakochanie związane też z relacją erotyczną, taki rodzaj idealizacji partnera występuje czy występowała jedynie w jednej trzeciej społeczeństw, więc z całą pewnością nie mamy do czynienia z czymś uniwersalnym” – zaznaczył profesor.
„Gdyby spojrzeć tylko na naszą kulturę, można by powiedzieć, że jest to rzecz niezwykle świeża i z bardzo krótką tradycją. Przez długie tysiąclecia o takiej miłości nie było mowy i pojawiła się ona na dobrą sprawę dopiero w XIX wieku, a i to nie w całym społeczeństwie, a jedynie w elicie kulturalnej i wśród artystów. W klasach średnich, na wsiach, jeszcze w połowie XX wieku miłość nie funkcjonowała w takim znaczeniu, jakbyśmy to sobie wyobrażali dzisiaj” – podkreślił.
Zdaniem Kuligowskiego, zanim miłość rozgościła się w społeczeństwie w kształcie, w jakim znamy ją obecnie, była uczuciem bardzo niepożądanym. „Oczywiście istniały rodziny, małżeństwa, ludziom rodziły się dzieci i uprawiano seks, ale miłość nie musiała temu wcale towarzyszyć i zdarzała się dość rzadko” – mówił.
Jak dodał profesor, przytłaczająca większość małżeństw była wynikiem kontraktu. "To były małżeństwa aranżowane przez rodziny i wyraz różnych uwarunkowań; sąsiedzi łączyli się z sobą, albo pobierano się, bo chciano połączyć jakieś dwie firmy. W takiej rzeczywistości miłość była czymś źle widzianym, bo mogła pokrzyżować plany, pojawić się niespodziewanie - jak błysk, od pierwszego wejrzenia. O miłości można więc mówić dopiero, kiedy pojawia się ideologia indywidualizmu” – zauważył.
Prof. Waldemar Kuligowski: Gdyby spojrzeć tylko na naszą kulturę, można by powiedzieć, że jest to rzecz niezwykle świeża i z bardzo krótką tradycją. Przez długie tysiąclecia o takiej miłości nie było mowy i pojawiła się ona na dobrą sprawę dopiero w XIX w., a i to nie w całym społeczeństwie, a jedynie w elicie kulturalnej i wśród artystów. W klasach średnich, na wsiach, jeszcze w połowie XX w. miłość nie funkcjonowała w takim znaczeniu, jakbyśmy to sobie wyobrażali dzisiaj.
„Miłość romantyczną zaczęli propagować dopiero ok. 200 lat temu poeci, niektórzy z nich nawet z tego powodu popełnili samobójstwo. Inni o tej miłości bajali jak Mickiewicz i pomalutku, bardzo wolno ten romantyzm rozchodził się po społeczeństwie. Najpewniej dopiero cezura II wojny światowej była tym momentem, kiedy miłość się upowszechniła i dzisiaj uważamy ją za taką piękną i jedyną, a w niej nic naturalnego nie ma” – podkreślił.
Według profesora, bardzo istotny wpływ na postrzeganie miłości i jej współczesny obraz mają wytwory kultury i środki masowego przekazu. Do niedawna, jak zaznaczył Kuligowski, hegemonem na tym polu była literatura, później kino, internet. Obecnie wpływów środków masowego przekazu na obraz miłości jest tak wiele, że trudno jednoznacznie wskazać, który z nich ma największą siłę oddziaływania.
„Kultura ma ogromny wpływ, i to zarówno w obiegu wysokim, jak i niskim. Przypomnijmy choćby powieści z serii Harlequin, które zwykle traktujemy z dużą dozą lekceważenia, a to jest przecież cykl wydawany od kilkudziesięciu lat, w kilkudziesięciu krajach, mający ogromne nakłady i czytany masowo przez kobiety” - mówił.
„Analitycy podają, że Harlequin jest jednym ze stałych mateczników romantycznej miłości. Mówi się, że to też wzór pewnego rodzaju myślenia o miłości, gdzie bohater męski ulega feminizacji. Na początku mamy do czynienia z kimś kto jest gruboskórny, nieokrzesany, kto rani, oszukuje, kłamie, a miłość powoduje, że on tych złych cech się pozbywa i staje się idealnym partnerem na męża albo choćby kochanka” – podkreślił Kuligowski.
„Wszystkie te wizerunki miłości w książkach, muzyce, filmie przekonują nas, że dziś dla szczęścia człowieka, dla jego dobrostanu, zakochanie się jest właściwie niezbędne. Jeszcze 100 lat temu byłaby to pewnie herezja, a dziś uznajemy, że to warunek szczęścia jednostki” – dodał.
Podejmując próbę scharakteryzowania współczesnego oblicza miłości, Kuligowski zwraca uwagę także na paradoks, jaki towarzyszy wszystkim zakochanym. Filmy czy książki propagują wieczne, niezwykłe i jedyne w swoim rodzaju uczucie, które na dobrą sprawę jest czymś „przeciętnym” i niewiele ma znamion „miłości idealnej”, którą tworzą np. mass media. „Każdemu zakochanemu wydaje się, że kocha po raz pierwszy, że ze swoją wybranką tworzy się coś niepowtarzalnego, a tak naprawdę mamy do czynienia z czymś bardzo schematycznym” – mówił profesor.
„Wszyscy kochamy w sposób powtarzalny, taki który da się rozpisać na czynniki pierwsze. Ten stan niektórzy autorzy nazywają +normalnych chaosem miłości+ i +chaosem przewidywalnym+. My robimy to właśnie w sposób powtarzalny i przewidywalny. Co oczywiście nie oznacza, że tego głęboko nie przeżywamy, ale z punktu widzenia badacza to jest stały zestaw zachowań, słów, czy rekwizytów aby miłość zakomunikować” – wskazał.
Zdaniem Kuligowskiego obecnie wielu zakochanych zachowuje się jak „kolekcjonerzy doznań”, co też jest konsekwencją wpływu kultury współczesnej na człowieka. Pary wiążą się ze sobą, dopóki „nic się nie zepsuje”, a później się po prostu rozstają. Taka kolej rzeczy, zdaniem profesora, prowadzi do kolejnego zjawiska, jakim jest „seryjna monogamia”.
„Jest to oczywiście osadzone w szerszym kontekście kultury eksperckiej, konsumenckiej, kultury krótkiego trwania, bo wszystko jest nastawione teraz na krótkie interwały. Tak też działają media czy nawet edukacja – która poszatkowana jest na krótkie etapy. Przenosi się to też na nasze myślenie o związkach, dlatego bardzo wiele osób może się obawiać ślubu kościelnego, bo to zobowiązanie +na zawsze+, na wieczność. A to dla niektórych staje się niewyobrażalne, bo jak to? Nie można cofnąć?” – zauważył profesor.
Kuligowski zaznaczył jednak, że miłość – skoro już się w kulturze tak bardzo rozgościła – już z niej nie zniknie, ani nie wyczerpie się jako temat przewodni czy inspiracja dla współczesnych twórców.
„Każde kolejne pokolenie będzie po prostu opowiadało o tej samej miłości na nowo. Jeśli się temu przyglądamy z dłuższej perspektywy, to nowi twórcy mówią to samo, co przed nimi, ale mówią to dla siebie po raz pierwszy – poeci, pisarze, piosenkarze, czy blogerzy. Temat się nie zużyje, zmieniać się będą tylko dekoracje i imiona” – podsumował profesor.
Rozmawiała Anna Jowsa (PAP)
ajw/ par/