Mój ojciec brał udział, jako plastyk, w dywersji przeciw Niemcom i Sowietom; otrzymałem właśnie kilka jego oryginalnych rysunków, to prawdziwe, historyczne "białe kruki" - mówi artysta malarz Jan Maria Tomaszewski, syn prof. ASP Stanisława Miedzy-Tomaszewskiego.
Polska Agencja Prasowa: Pański ojciec Stanisław Władysław Tomaszewski przed wybuchem II wojny w 1939 r. ukończył studia w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych (ASP). Od początku zaangażowany był w konspirację, w której posługiwał się aż czterema pseudonimami - Bartoszek, Malarz, Miedza, Wiśniewski. Brał udział w akcjach "N" i "R" Departamentu Informacji i Propagandy Armii Krajowej. Proszę o tym opowiedzieć?
Jan Maria Tomaszewski: Ojciec współpracował z Biurem Informacji i Propagandy (BIP), Oddziału VI Komendy Głównej Związku Walki Zbrojnej – Armii Krajowej (ZWZ-AK). W podziemiu działał od początku II wojny światowej - najpierw w szeregach Służby Zwycięstwu Polski, potem ZWZ-AK. Już na początku września 1939 r. rozpoczął współpracę z prezydentem Warszawy Stefanem Starzyńskim. Z jego inicjatywy pracował przy wydawaniu dokumentów urzędu miasta dla ludności żydowskiej potwierdzających ich polskie pochodzenie. Również z inicjatywy prezydenta prowadził nasłuch radiowy na terenie Zachęty. Spisane i zredagowane przez Stanisława wiadomości zamieszczane były w pierwszym piśmie podziemnym Agencji Radiowej i kolportowane wśród mieszkańców stolicy. Obok mojego ojca w podziemiu działali również jego bracia.
Znana jest dość powszechnie uruchomiona w 1941 r. tzw. akcja dywersyjna "N", która miała na celu podkopanie morale Niemców. Ale pod koniec wojny AK się zorientowała, że coraz większe zagrożenie stanowią Sowieci i powstała akcja informacyjna "R" jak Rosja. Niedawno od żony mojego stryja, reportera wojennego i fotografa śp. Jerzego Tomaszewskiego, dostałem kilka oryginalnych tzw. listków z akcji "R". To były niewielkie rysunki, z jednej strony posmarowane klejem, które można było nalepiać na szyby, słupy, ściany kamienic itd.
Otrzymałem trzy takie naklejki narysowane przez mojego ojca. Na pierwszym listku umieszczono napis "wolność religii w Sowietach" i widać tu bolszewika, który podpala kościół, a w tle pełgają krwisto czerwone języki ognia wewnątrz walącej się świątyni. Na drugim listku widnieje napis "kultura bolszewicka". Na trzecim, jest bardzo interesujący rysunek mojego ojca. Widać tu jakiegoś potwora, który wskakuje na krzyż i próbuje go zwalić, ale jest to narysowane tak, że mamy wrażenie, iż to krzyż zmiażdży atakującego.
Nie wiem, ile takich listków z akcji "R" zachowało się po wojnie w Polsce. Może jeszcze gdzieś są przechowywane, ale podejrzewam, iż te które zachowały się w archiwum mego stryja, to prawdziwe, historyczne "białe kruki".
Mój ojciec brał udział w tej akcji "R", która była głęboko utajniona. Przypomnę, że w końcu 1943 r. powstał w BIP wydział "R", który prowadził tę propagandę antykomunistyczną, wydając ulotki, naklejki i dwa dwutygodniki "Wolność Robotnicza" i "Głos Ludu".
PAP: Warto wspomnieć, że wojenne losy pańskiego ojca były tragiczne i niezwykłe. Od początku wojny pracował w BIP ZWZ-AK, dokumentował zniszczenia Warszawy i zbrodnie Niemców. We wrześniu 1941 r. został aresztowany przez gestapo i trafił na Pawiak, gdzie go torturowano. Aby go wydostać z Pawiaka zarażono go tyfusem. Potem udał atak wyrostka robaczkowego i trafił do Szpitala Wolskiego, skąd go wyprowadzono, a na stole operacyjnym umieszczono zamiast niego zwłoki innego mężczyzny. Losy tej ucieczki ukazał w filmie "Umarłem, aby żyć" w 1984 r. reżyser Stanisław Jędryka.
J. M. T.: Ponadto w 2009 r. reżyser Justyna Smolińska zrobiła film paradokumentalny o moim ojcu pt. "Zapaliłem świeczkę na swoim grobie", w którym wypowiedzieli się ludzie, m.in. mój stryj Jerzy, którzy byli świadkami tej akcji. Tam jest dokładna informacja o przebiegu tej ucieczki i wywiady ze świadkami wydarzeń.
W skrócie mówiąc: ojciec wpadł w tzw. "kotle". Niemcy swoimi kanałami dowiadywali się, gdzie są jakieś zebrania konspiracyjne, wchodzili tam i zasadzali się, niczym pająki, na każdego kto się pojawi. Nie ważne, kto przyszedł - listonosz czy sąsiad - wszystkich aresztowali. Mój ojciec przyszedł na takie spotkanie i został złapany. Na Pawiaku był bardzo mocno katowany przez gestapo. Prosił kolegów z podziemia o przysłanie trucizny. Dowództwo AK podjęło decyzję, że trzeba rozwiązać sytuację w jedną, albo w drugą stronę. Albo uda się go wyciągnąć, albo będzie musiał popełnić samobójstwo.
Ojciec oficjalnie umarł. Niemcy otrzymali wszystkie papiery z diagnozą, że zmarł na tyfus, którego hitlerowcy potwornie się bali. Niemiecka komisja lekarska nie chciała podejść i zbadać trupa. W miejsce ojca w szpitalu podłożono kogoś zmarłego ucharakteryzowanego przez lekarzy na mojego ojca. Zresztą mój ojciec do końca życia nie dowiedział się, kto to był. Odbył się oficjalny pogrzeb na cmentarzu na Bródnie. Na nagrobnej tabliczce umieszczono napis: "Stanisław Władysław Tomaszewski. Żył 28 lat. Student ASP. Zginął 15 XII 1941 r.".
Ojca wywieziono ze szpitala i potem już do końca wojny ukrywał się pod fałszywym nazwiskiem jako Stanisław Wiśniewski. Po ucieczce trzeba było przygotować wszystkie dokumenty, nawet te polskie przedwojenne, żeby był kryty gdyby go złapali Niemcy. W konspiracji wyrobiono mu komplet dokumentów na nazwisko Stanisław Wiśniewski.
Niedawno dostałem oryginał wyników badań rentgenowskich ze zdjęciem ojca z okresu wojny wystawiony na nazwisko Stanisława Wiśniewskiego.
PAP: W 1941 r. ZWZ-AK uruchomiło propagandę dywersyjną w języku niemieckim, tzw. akcję "N", w której aktywny udział wziął pański ojciec. Doczytałem się, że np. wykonał słynny banknot pięciomarkowy. Tworzył plakaty i znaczki dla Poczty Polowej AK, był autorem winiety konspiracyjnego "Biuletynu Informacyjnego". Robił też okładki i rysunki do broszur i książek dla Tajnych Wojskowych Zakładów Wydawniczych. Ale wróćmy do akcji "N".
J. M. T.: Akcja "N" to było działanie informacyjno-dywersyjne, podczas której mój ojciec podrabiał rysunki grafików niemieckich. Wtedy nie było ksero, komputerów - wszystko trzeba było ręką narysować.
Otrzymałem kilkanaście oryginalnych rysunków i wydawnictw mojego ojca z akcji "N". Tu na przykład mam replikę czterostronicowego niemieckiego pisma satyrycznego z 1943 r.. Na prześmiewczej okładce jest maszerujący Goebbels. Z tyłu i w środku mamy rysunki, na których wyśmiewał bohaterstwo Wehrmachtu. Jak prości żołnierze niemieccy, którzy jechali na front wschodni, dostawali takie pisemka wraz np. z kanapkami do wagonów - to wpadali w konsternację. Nie wiedzieli, o co chodzi, bo często podszywano się pod faktycznie istniejące niemieckie czasopisma albo jakieś opozycyjne ugrupowania niemieckie.
Z kolei tu mam okładkę telegramu. W takich kopertach przesyłano tzw. motylki, czyli znaczki przedstawiające maszerujące kościotrupy z flagą hitlerowską i napisem "Deutschland kaput!".
Są też ulotki z "rozbrajającymi" rysunkami. Na przykład tu widać rysunek pary z podpisem informującym, że gdy ty jesteś na froncie - twoja żona "fika" z oficerem. Na drugim umieszczono rysunek innej pary z dopiskiem, gdy ty walczysz na froncie twoja siostra "baraszkuje" w łóżku z kumplem. Na innej ulotce jest karykaturalna mapa Europy z napisem "Nowy porządek europejski", a tu twarz żołnierza i w jego oczach odbicie czaszek. Wszystkie podpisy pod rysunkami są autorstwa mojego ojca.
Polskie dziewczyny podrzucały to Niemcom w kanapkach lub podarkach na różnych stacjach kolejowych, przede wszystkim w Warszawie.
PAP: Pański ojciec od początku II wojny dokumentował hitlerowski atak na Warszawę.
J. M. T.: Zgromadziłem kilkanaście rysunków ojca z września 1939 r., które dokumentowały zniszczenia Warszawy dokonane przez Niemców. Co ciekawe, z tyłu są podwójnie opisane - przez mojego ojca i stryja Jerzego Tomaszewskiego.
Przedstawiają np. modlitwy mieszkańców stolicy przed kapliczką. Na innym pt. "Życie w piwnicy" widać stłoczonych ludzi, którzy chowali się po warszawskich piwnicach przed bombardowaniami. Na rysunku podpisanym "ulica Tamka 23, wrzesień 1939 r." przedstawił schron w piwnicy, gdzie ludzie modlą się o ocalenie. Z kolei na rysunku pt. "ulica Tamka, modlitwa w zburzonym domu, wrzesień " przedstawił stłoczoną grupę warszawiaków, a za zburzonym oknem widać nogi jakiegoś człowieka zamordowanego w trakcie bombardowania.
Ojciec chodził po tych wszystkich miejscach i rysował. Można powiedzieć, że robił graficzne reportaże.
Na innym rysunku pt. "Tajne komunikaty" ukazał warszawiaków, którzy czytają tajną prasę i słuchają radia. Najpewniej rozgłośni londyńskiej. Tu natomiast mam notatkę rysunkową ojca, na której przedstawił wkroczenie "obdartych" Sowietów do Polski, z dopiskiem: "17 września 1939 r., granica wschodnia Polski z ZSRS". Na innym, podpisanym "Rajza z Warszawy we wrześniu 1939 r.", ukazał siebie, gdy z polecenia AK musiał opuścić stolicę.
Są też rysunki ojca, ukazujące trupy polskich żołnierzy, broniących Warszawy, jak np. ten zatytułowany "Żołnierze polegli we wrześniu 1939 r.". To już jest praca o charakterze alegorycznym, a nie ściśle dokumentacyjnym.
Mam też kilka czarno-białych portretów rodzinnych z czasu okupacji. Ojciec narysował w 1943 r. twarze swoich braci, którzy wraz z nim byli w konspiracji. Tu jest Zbigniew, który stworzył komórkę konspiracyjną w obozach koncentracyjnych i był bardzo długo przetrzymywany na Pawiaku z wyrokiem śmierci. Dalej Władysław i młody Wiesław, który był w Szarych Szeregach i zginął w Powstaniu Warszawskim. A tu jest portret Jerzego Tomaszewskiego, który miał po wojnie największy prywatny zbiór dokumentów i zdjęć z okresu okupacji.
Ojciec sporządzał też rysunki na podstawie opowieści ludzi więzionych na Pawiaku i dołączał swój opis. Tu np. przedstawił tzw. karę żabki. Niektóre obrazy ojca poddałem już konserwacji i oprawiłem, jak np. gwasz pt. "Sprzątanie po egzekucji ulicznej". Kolejny gwasz przedstawia Bazylikę świętego Krzyża, z której Niemcy wyprowadzają ludzi na egzekucję. Ojciec podpisał go: "łapanka w kościele św. Krzyża". Na czwartym obrazie narysował "redakcję Agencji Prasowej u pani Nalepińskiej, ulica Wspólna". Sportretował trzy postaci - Halinkę, Malarza, czyli siebie, i Zbigniewa. Następny gwasz, już oprawiony, ukazuje patrol niemiecki na ulicach Warszawy.
Kiedy moja stryjenka Elżbieta Berus-Tomaszewska przywiozła mi te rysunki ojca z archiwum Jerzego Tomaszewskiego, pokazałem jej swój szkic do obrazu, który wykonałem przed 1 sierpnia tego roku. Obraz będzie miał jakieś 180 cm na 1 m. Szkic przedstawia symboliczną postać śmierci z kosą, zburzoną Warszawę z krzyżami kościołów, a po prawej stronie dodałem gigantycznego, "diabelskiego" klauna. Spojrzała na to i nagle wyjęła rysunek mojego ojca z 1939 r., na którym widać figurę śmierci i fragment kościoła św. Anny.
Poprzez moją sztukę, malarstwo i rysunki czuję się głęboko powiązany emocjonalnie z ojcem. To taki nasz "duchowy genotyp".
PAP: Podobno jesienią zamierza pan w domu na ul. Ateńskiej otworzyć Izbę Pamięci Stanisława Miedzy-Tomaszewskiego?
J. M. T.: Tak, chciałbym umieścić tam te wszystkie świadectwa działalności w podziemiu mojego ojca, np. pasek z odręcznym podpisem gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego, potwierdzający odznaczenie mojego ojca Krzyżem Zasługi z dwoma mieczami. Podczas Powstania Warszawskiego spaliła się większość tej dokumentacji. Zostało naprawdę niewiele rysunków i grafik, które muszę teraz opracować, poddać konserwacji, oprawić. Zamierzamy z moją stryjenką Elżbietą Boruc-Tomaszewską przejrzeć to wszystko i stworzyć rodzaj wystawy z narracją wizualną o kolejnych etapach wojennej działalności ojca.
Rozmawiał Grzegorz Janikowski (PAP)