Na Dużej Scenie Teatru im. W. Horzycy 9 listopada odbędzie się wyczekiwana premiera "Titanica" w reż. Michała Siegoczyńskiego. To jego autorska wariacja na temat historii transatlantyku - mówi PAP Łukasz Czuj, szef artystyczny Teatru Horzycy. Odsłania też inne plany repertuarowe toruńskiej sceny.
Polska Agencja Prasowa: Nowy sezon 2024/25 Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu zainaugurował 15 września premierą "Lekarza na telefon" Borbáli Szabó w reż. Piotra Ratajczaka. Co to za propozycja?
Łukasz Czuj: To niebywale brawurowo napisana komedia na jednego aktora i kilkanaście telefonów. W roli głównej występuje nasz znakomity aktor Arkadiusz Walesiak. Kameralne przedstawienie wyreżyserował dobrze znany w Toruniu Piotr Ratajczak, który wcześniej w Teatrze Horzycy zrealizował "Tango" Sławomira Mrożka i "Karierę Nikodema Dyzmy" wg powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Spektakl jest świetnie przyjmowany przez publiczność i trudno dostać na niego bilety, a właściwie nie sposób je zdobyć, bo są wyprzedane do końca roku. Myślę, że to będzie przedstawienie długo grane i cieszące się sympatią widzów.
PAP: Jakie są kolejne plany toruńskiego teatru? Co widzowie zobaczą?
Łukasz Czuj: Zanim przejdę do nowych propozycji, chciałbym chwilę zatrzymać się przy krótkim podsumowaniu. Obecny sezon jest dopełnieniem trzech poprzednich sezonów nowej dyrekcji, czyli dyrektor naczelnej Renaty Derejczyk i mojej dyrekcji ds. artystycznych. W pewien sposób staramy się domknąć wątki, które przez ostanie trzy lata były realizowane w naszym teatrze. Dla mnie jest on rodzajem podsumowania, bowiem 31 sierpnia 2025 r. kończę swoją stałą pracę w Toruniu. To mój ostatni sezon w Teatrze Horzycy w roli dyrektora artystycznego, ale mam nadzieję powracać tu jako reżyser.
Obecny, czwarty sezon w roli dyrektora artystycznego, jest dla mnie domknięciem ważnej dla mnie, niemal 10-letniej podróży teatralnej z zespołem Teatru Horzycy. Rozpocząłem ją w roku 2015, w roli reżysera, realizacją dużego i bardzo dobrze przyjętego przez widzów widowiska "Noc w Kosmosie". Pokłosiem tej współpracy była potem decyzja, aby wspólnie z Renatą Derejczyk przygotować aplikację na konkurs w roku 2021. Mam poczucie, że bardzo szybko udało nam się przestawić teatr na dobre tory, startując spektakularną premierą widowiska "Bareja wieczorową porą" w mojej reżyserii, dzięki któremu odzyskaliśmy porozumienie z widownią, ale też daliśmy szansę zespołowi, aby na nowo porozumiał się, wrócił do ducha wspólnoty. I to do dziś procentuje. W obiegowej opinii mówi się, że potrzeba przynajmniej trzech lat, aby zmienić teatr, ale moje doświadczenia w roli dyrektora artystycznego zarówno z Teatru Miejskiego w Gliwicach, gdzie w trzy lata (2019-2019) udało się zbudować od postaw zarówno zespół, jak i program teatru, ale też i z Torunia, pokazują, że tworzenie programu i oblicza teatru może dziać się o wiele szybciej. Ważne jest, aby mieć partnerów zarówno wewnątrz teatru, jak i od strony organizatora. Marszałek województwa Kujawsko-Pomorskiego Piotr Całbecki bardzo mocno wsparł nas w ostatnich latach, co obok kwestii artystycznych, pozwoliło nam też bardzo mocno zmodernizować zaplecze techniczne teatru. Teatr i zespół są dobrej kondycji, myślę, że dla mnie to dobry moment, aby wyruszyć na poszukiwanie nowych wyzwań. Zmiany i ruch są bardzo ważne, aby nie zastygnąć w bezpiecznym poczuciu spełnienia. A ja nie boję się trudnych zadań, wręcz szukam wyzwań, które będą jeszcze trudniejsze od tego, co już znam.
Wracając do obecnego sezonu. Wspomniana premiera "Lekarza na telefon" została zrealizowana na foyer II piętra w teatrze. To nasza mniejsza, trzecia scena, którą niejako "na nowo" uruchomiliśmy w zeszłym sezonie. Odbyły się tam dwie premiery kameralnych spektakli - "Udręki życia" Hanocha Levina w reż. Evy Rysovej i "The New Electric Ballroom" Endy Walsh w reż. Katarzyny Deszcz. I właśnie tam na początku nowego 2025 r. odbędzie się premiera "Tchnienia" Duncana Macmillana w reż. młodego twórcy Patryka Warchoła, który jest jeszcze studentem ostatniego roku Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Warszawie.
To tekst na dwójkę aktorów. Piękna, czuła opowieść o związku dwójki młodych ludzi, umieszczona w ekologicznym kontekście. Z pytaniami typu, czy w dobie kryzysu klimatycznego, można pozwolić sobie na dziecko. Sztuka Macmillana była już wystawiana w innych teatrach w Polsce, ale myślę, że jest to tekst bardzo ciekawy dla aktorów. W przedstawieniu wystąpią Julia Sobiesiak i Maciej Raniszewski.
Wcześniej, na Dużej Scenie Teatru im. Horzycy 9 listopada odbędzie się bardzo wyczekiwana premiera "Titanica" w reż. Michała Siegoczyńskiego. To autorska wariacja tego reżysera na temat dobrze znanej historii transatlantyku. Jednak Siegoczyński połączy opowieść o katastrofie "Titanica" z odniesieniami do filmu Jamesa Camerona. I jak zwykle u tego reżysera w przedstawieniu pojawi się kilkanaście przeplatających się wątków, a do tego historia, która toczyć się będzie na współczesnym wycieczkowcu, będącym swoistym odbiciem opowieści o bohaterach z "Titanica". W spektaklu wystąpi większość aktorów naszego zespołu.
Dodam, że Michał Siegoczyński wraca do Teatru im. Horzycy po zrealizowaniu dwa lata temu z olbrzymim sukcesem własnej adaptacji "Nocy i dni" Marii Dąbrowskiej. Spektakl był nagradzany, jeździł po festiwalach. Niedawno pokazaliśmy go podczas 6. Kieleckiego Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego.
Wspomniałem o powrocie, bo ten sezon będzie przebiegał w naszym teatrze pod hasłem powrotów reżyserskich. Obok Piotra Ratajczaka i Michała Siegoczyńskiego dwie kolejne premiery przygotują Krzysztof Rekowski - "Czarną rękę, zsiadłe mleko" Katarzyny Szaulińskiej (25 kwietnia), i Eva Rysova - "Objects in Mirror Are Closer Than They Appear" Ishbel Szatrawskiej (29 marca).
Przypomnę, że Krzysztof Rekowski za poprzednich dyrekcji realizował przedstawienia w Toruniu, a ja miałem przyjemność dwukrotnie współpracować z nim, gdy byłem dyrektorem artystycznym Teatru Miejskiego w Gliwicach. W Teatrze Horzycy przygotuje własną adaptację zbioru opowiadań Katarzyny Szaulińskiej, który przed dwoma laty był nominowany do Nagrody Nike. To surrealistyczna opowieść młodej polskiej autorki, nieco groteskowy obraz współczesnej Polski. Będzie to opowieść o wykluczeniu, o ludziach, którzy w jakiś sposób są inni i próbują się w tej rzeczywistości odnaleźć.
Ten tytuł nawiązuje do zrealizowanego w minionym sezonie przedstawienia "Dropie" - adaptacji zbioru opowiadań Natalii Suszczyńskiej w reż. Marcina Libera - które na zakończenie sezonu 2023/24 otrzymało Grand Prix Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. To był dla nas ważny sygnał, że warto sięgać po nową polską literaturę, pokazywać rzeczy mniej znane. I że to może okazać się bardzo interesującą propozycją repertuarową, jak i sposobem na odświeżenie literackiego materiału dla teatru.
PAP: O czym będzie spektakl Evy Rysovej?
Łukasz Czuj: Pod koniec marca 2025 r. na Dużej Scenie chcemy zaprezentować premierę debiutanckiej sztuki coraz głośniejszej dramatopisarki Ishbel Szatrawskiej. To dramat, który niegdyś został napisany w trakcie warsztatów zorganizowanych przez Narodowy Stary Teatr im. H. Modrzejewskiej w Krakowie. Nosi dość długi po angielsku tytuł "Objects in Mirror Are Closer Than They Appear". Zobaczymy jeszcze, czy spektakl Evy Rysowej będziemy grać pod takim tytułem. Jak zawsze w przypadku Szatrawskiej ten tekst jest bardzo błyskotliwie napisany, choć dość obszerny, bo liczy sobie 250 stron. Dlatego reżyserka będzie musiała dokonać adaptacji i skrótów. To historia, która nawiązuje do autentycznych wydarzeń na amerykańskim uniwersytecie. Opowiada o gwałtach, które się dokonywały wśród studentów, o próbach ich tuszowania. Prezentacja postaw, jakie zajmowano wobec tych ekscesów i ukazano w nich mechanizm funkcjonowania władzy, wymiaru sprawiedliwości. Oczywiście, jak to zwykle u Szatrawskiej, ta historia jest połączona z silnym pop-kulturowym kontekstem filmowym. Ona sama gatunkowo określa tę sztukę mianem horroru i nawiązuje do "Lśnienia" Stanleya Kubricka. Zresztą postać Kubricka też się pojawia. Jest przedstawiony jako martwy reżyser, który też był oskarżany o rozmaite przypadki przemocy i molestowania seksualnego.
Temat dość kontrowersyjny, ale literacko bardzo interesujący, który daje szanse na stworzenie współczesnego, mocnego spektaklu teatralnego.
PAP: Czy jak zwykle sezon zakończy kolejna odsłona międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Kontakt?
Łukasz Czuj: Rzeczywiście, na przełomie maja i czerwca 2025 r. odbędzie się kolejny MFT Kontakt, ale jeszcze jest za wcześnie, by ujawniać szczegóły. Dyrektor Teatru i Festiwalu Renata Derejczyk w odpowiednim momencie zdradzi wszystko, co trzeba. Na pewno pojawią się głośni reżyserzy i aktorzy z Polski i ze świata. Będzie można obejrzeć najciekawsze spektakle polskie i inspirujących twórców zagranicznych.
Dodam, że na sam koniec sezonu, pod koniec czerwca, chcemy przygotować trochę lżejszą propozycję teatralną. Mamy w planach wystawienie komedii obyczajowej. Nad wyborem tytułu wciąż się jeszcze jednak zastanawiamy. Chcemy wybrać utwór, który pozwoli wykorzystać siły i środki całego naszego zespołu. A ponieważ przewidywany jest remont głównego budynku Teatru im. Horzycy w związku z dostosowywaniem do przepisów przeciwpożarowych - to być może ta komedia będzie przygotowana w taki sposób, by można ją było grać poza siedzibą naszego teatru, gdzieś w przestrzeni miejskiej Torunia.
PAP: Miniony sezon w Teatrze im. Horzycy zakończyła pańska premiera "Mistrza i Małgorzaty" na podstawie powieści Michaiła Bułhakowa. Na scenie występuje prawie cały zespół. Jaka jest recepcja tego przedstawienia?
Łukasz Czuj: Faktycznie, to chyba największa nasza produkcja w ciągu ostatnich trzech lat. Udział bierze cały zespół aktorski i do tego dochodzi grający na żywo zespół muzyczny, bo w spektaklu pojawiają się elementy muzyczne, choć nie jest to przedstawienie sensu stricto muzyczne. Znacznie bardziej historia dramatyczna. Dość długa, bo ponad czterogodzinna opowieść w trzech aktach.
Dłuższą chwilę mierzyłem się z pytaniem, czy powinniśmy dziś sięgać po literaturę rosyjską. Wszyscy wiemy, że po wybuchu wojny i napaści Rosji na Ukrainę wiele teatrów, twórców zaprzestało grania utworów rosyjskich. Nie sięgano nawet po Czechowa. Stąd wątpliwości i mój namysł. Uważam jednak, że ta literatura jest nam potrzebna. Tak samo, jak potrzebna jest nam rozmowa o Rosji; o tym, co kryje się za mroczniejszą odsłoną duszy rosyjskiej, która nas przeraża i zaskakuje. Sam realizowałem kilkanaście spektakli opartych na utworach autorów rosyjskich, dwie odsłony zrobionego przeze mnie muzycznego koncertu–spektaklu "Leningrad" i "Miłość w Leningradzie" były wielkim sukcesem i graliśmy je wiele lat. Rosyjska literatura i sztuka były ważnym punktem odniesienia, dlatego uznałem, że teraz jest moment, gdy możemy poprzez Bułhakowa spojrzeć na Rosję i Rosjan, którzy dziś odsłonili przed nami bardzo okrutną twarz. Wyjaśnię, że tocząca się wojna w naszym spektaklu pojawia się, wątek współczesny jest bardzo mocno w nim obecny.
Myślę, że Bułhakow jako wręcz genialny twórca teatralny, pisarz, bardzo wiele elementów tej duszy rosyjskiej potrafił zdiagnozować. Jednocześnie jest to opowieść uniwersalna. Historia, która wciąż powraca do pytań o źródło zła, ale także do kwestii miłości, potrzeby znalezienia pasji w życiu. Również o ofierze, której czasami trzeba dokonać. Bardzo mnie cieszy odbiór widzów, bo ta recepcja okazała się żywa, intensywna. Spektakle są wykupione.
Ta kwestia dotyczy zresztą szerszego kontekstu funkcjonowania naszego Teatru Horzycy w Toruniu. Zawsze podkreślam, że mamy bardzo wierną widownię, która chętnie odwiedza nasz teatr. Ważne jest też to, że staramy się grać przez cały tydzień, a nie jak to zdarza się w innych teatrach tylko przez weekend. Wszystko zależy od możliwości organizacyjno-technicznych, ale dbamy, by grać nasze spektakle od wtorku do niedzieli. W poprzednim sezonie zagraliśmy 270 spektakli na trzech scenach. To był rok absolutnie rekordowy pod tym względem.
Wydaje mi się, że to porozumienie z publicznością, która jest ciekawa tego różnorodnego repertuaru, adresowanego do rozmaitych grup widzów, jest sprawą kluczową.
PAP: Nie mogę nie zapytać o pańskie plany reżyserskie w tym sezonie. Co zamierza pan wyreżyserować?
Łukasz Czuj: W połowie września rozpocząłem dość intensywne próby w Teatrze im. L. Solskiego w Tarnowie, gdzie zrealizuję spektakl pod tajemniczym tytułem "Azoty Fiction". Jak widać już z samego tytułu nawiązanie do filmu "Pulp Fiction" Quentina Tarantino będzie nieprzypadkowe. Będzie to opowieść osadzona w realiach Tarnowa, a akcja rozgrywać się będzie w roku 1994, w początkach "wilczego kapitalizmu" w Polsce. W tych okolicznościach zadłużony zakład Azoty balansuje na krawędzi upadłości. Konieczna jest restrukturyzacja. I oto nagle zjawia się tajemniczy urzędnik z Warszawy, a wraz z nim jeszcze bardziej tajemniczy inwestorzy, którzy próbują przejąć ten zakład i postawić go na nogi. Będzie to przedstawienie z piosenkami, rozgrywające się w szybkim, popkulturowym klimacie. Nazwaliśmy to sobie, że "jest to historia całkowicie zmyślona, która mogłaby się wydarzyć, a gdyby się wydarzyła - byłoby przepięknie".
W spektaklu wystąpi niemal cały zespół aktorski tarnowskiego teatru. Ja go traktuję jako trzecią część mojej trylogii o czasach przejścia od PRL-u do wolnej Polski. Z podobną grupą współpracowników zrealizowałem w 2020 r. w kaliskim Teatrze im. W. Bogusławskiego "Prosnę. Kryminał muzyczny", czyli historię z roku 1986, a następnie w 2021 r. w Teatrze im. W. Horzycy spektakl "Bareja wieczorową porą", który był opowieścią o roku 1980. Teraz dokonujemy małego przeskoku w czasie wprost w rzeczywistość wczesnego polskiego kapitalizmu.
Przyznam, że to jest taka moja "lekka odpowiedź" na musical "1989" Katarzyny Szyngiery. U niej publiczność podziwia piękny, pozytywny mit Solidarności. My przyglądamy się temu, co po pięciu latach od zmiany ustrojowej stało się z naszą Polską. Dlaczego te piękne marzenia rozwiewają się i pojawia się rozczarowanie. Okazuje się, że nie jest tak pięknie, jak myśleliśmy.
Oczywiście, to także nieco sentymentalna podróż do czasów mojej młodości. Zarazem to okres bardzo ciekawy muzycznie w Polsce. Dlatego w spektaklu będziemy posługiwać się cytatami muzycznymi, tworząc coś w rodzaju muzycznego remiksu. Premierę zaplanowaliśmy na 1 grudnia.
W ostatnią niedzielę (27 października 2024) w warszawskim Pin-Up Studio miałem wielką przyjemność wyreżyserować według własnego scenariusza multimedialne zdarzenie muzyczno-teatralne w ramach 16. Ery Schaeffera, z udziałem ponad 25 muzyków, wybitnych solistów, jazzmanów, aktorów i tancerzy. Dla mnie to był ważny powrót do budowania zdarzeń artystycznych odnoszących się do dziedzictwa polskiej awangardy. Tadeusz Kantor, Bogusław Schaeffer – to twórcy, którzy już trochę zapomniani, okazują się niesłychanie inspirujący i atrakcyjni dla współczesnej publiczności.
Wciąż także myślę, o zrealizowaniu "Leningradu 3". Ta trzecia część, byłaby gorzkim, ale też dość przewrotnym spojrzeniem na twórczość Siergieja Sznurowa, który z idola, buntownika i nonkonformisty, stał się człowiekiem wspierającym reżim Putina. Dla nas, ale też dla wielu naszych widzów, twórczość grupy Leningrad była doświadczeniem niemalże pokoleniowym. Czuliśmy wspólnotę idei, rytmu, a dziś musimy się zmierzyć z poczuciem zdrady. Zresztą w ostatnich latach nie tylko Sznurow wyrzekł się swoich rockowych ideałów. Dawni idole dają się uwieść chorym ideom władców świata i z punkowców zamieniają się w celebrytów. Myślę, że powinniśmy o tym zrobić spektakl.
Rozmawiał Grzegorz Janikowski (PAP)
autor: Grzegorz Janikowski
gj/ wj/ lm/