Miał talent i doskonałą intuicję. Przyciągał do siebie ludzi, a sam bezbłędnie wyczuwał talent i potencjał młodych artystów. Gdyby nie on, być może kariera Michaela Jacksona potoczyłaby się inaczej. Legendarny producent Quincy Jones we wtorek kończy 90 lat.
O tym, jak wpływową postacią w branży muzycznej jest Quincy Jones, dobitnie świadczy film biograficzny w reżyserii Rashidy Jones i Alana Hicksa (2018). Quincy w czułych objęciach Beyoncé, mentor takich muzyków jak Jay-Z i Dr. Dre. Na zdjęciach z Oprah Winfrey, Herbiem Hancockiem, Chickiem Coreą, Tonym Bennettem, Steviem Wonderem, Paulem McCartneyem i wieloma innymi postaciami światowej sławy. Kiedy miał czternaście lat, połączyła go głęboka przyjaźń z dwa lata od niego starszym Rayem Charlesem, która przetrwała długie lata. Był jeszcze przed trzydziestką, kiedy do współpracy zaprosił go Frank Sinatra. Miał talent i doskonałą intuicję. Przyciągał do siebie ludzi, a sam bezbłędnie wyczuwał talent i potencjał młodych artystów. Gdyby nie Jones, być może kariera Michaela Jacksona potoczyłaby się inaczej, z mniejszym rozmachem. To Quincy sprawił, że nieśmiałego i pełnego kompleksów chłopaka okrzyknięto z czasem królem popu.
Z młodym Jacksonem Quincy spotkał się, gdy muzyk rozstał się z grupą The Jackson 5, związaną z wytwórnią Motown Records, i rozpoczął karierę solową. „Poprosił mnie, żebym znalazł mu producenta. Byłem wtedy zajęty pisaniem muzyki do filmu +Wiz on Down the Road” (1978, reż. Elliot Geisinger i Ronald Saland; Michael Jackson znalazł się w obsadzie – przyp. PAP)” – wspominał Jones. Z czasem jednak zauważył, jak zdyscyplinowany na planie był Michael. „Znał każdą linijkę tekstu, każde słowo, wszystkie kroki taneczne. Uczył się błyskawicznie. Zacząłem widzieć w nim prawdziwą dojrzałość” – mówił Quincy w poświęconym mu filmie dokumentalnym. W końcu zdecydował się sam podjąć współpracę producencką z Jacksonem i przystąpił do pracy nad albumem „Off the Wall” (1979). Jak opowiadał w 2018 r.: „Spróbowaliśmy wszystkich rzeczy, których przez lata się nauczyłem, by pomóc mu rozwijać się artystycznie”. Płyta „Off the Wall” okazała się niebywałym sukcesem, do dziś sprzedała się w nakładzie ponad 20 mln egzemplarzy. Mówiono, że to największy album nagrany przez czarnego artystę w historii. Było to jednak zaledwie preludium do wydanego przez wytwórnię Epic w 1982 r. i wyprodukowanego przez Jonesa „Thrillera” – najlepiej sprzedającego się wydawnictwa w historii światowej fonografii, które przyniosło Jacksonowi popularność, jakiej nie osiągnął dotąd żaden inny artysta solowy.
Jaki był jednak początek oszałamiającej kariery Quincy'ego? – muzyka, kompozytora, aranżera, dyrygenta, producenta muzycznego i filmowego, zdobywcy 28 nagród Grammy na osiemdziesiąt nominacji?
Urodził się 14 marca 1933 r. w południowej części Chicago. Jak wspominał, w czasie Wielkiego Kryzysu rodzina ledwo wiązała koniec z końcem, a szanse na wybicie się młodych czarnoskórych ludzi z dzielnic biedoty były nikłe. „Ja i mój brat wychowaliśmy się na ulicy. W wieku jedenastu lat chciałem zostać gangsterem” – opowiadał o swoim dzieciństwie Jones. Podczas rozmowy z raperem Dr. Dre pokazywał blizny na rękach i czole, które pozostały trwałą pamiątką z tamtych czasów. „Wszedłem na niewłaściwą ulicę, wzięli nóż sprężynowy i przybili mi rękę do płotu” – wyjaśnił. „Widzisz to?” – dodawał, pokazując ślad na skroni. „Szpikulec do lodu” – stwierdził. Jego babcia od strony ojca była w młodości niewolnicą. Na życiu Quincy'ego głęboko odbiła się choroba psychiczna matki. Gdy miał siedem lat, oddano ją do zakładu psychiatrycznego. Przyszły artysta czuł przed nią lęk, jej obecność przerażała go i wzbudzała poczucie wstydu.
W 1943 r. rodzina przeprowadziła się do Waszyngtonu, pięć lat później Quincy rozpoczął naukę w Berkley College of Music w Bostonie. Jak wspominał: „Uczyłem się grać na perkusji, puzonie, tubie, rogu barytonowym tonacji B-moll”. Jego marzeniem było jednak perfekcyjne opanowanie gry na trąbce. Fascynował go jazz. W Stanach nieustannie jednak spotykał się z rasizmem. „Nie miałem kontroli nad moją matką, nie miałem kontroli nad białymi, którzy nazywali mnie +czarnuchem+, kiedy szedłem ulicą. Jedyną rzeczą, którą kontrolowałem, była muzyka” - podkreślał. Z czasem zorientował się, że jazz to dla niego za mało. Chciał grać i komponować różną muzykę. W 1957 r. pojechał do Paryża, by uczyć się pod kierunkiem Nadii Boulanger, nazywanej wówczas królową muzyki klasycznej. Była mentorką Igora Strawińskiego, uczyła także Leonarda Bernsteina. „Powiedziałem jej: chcę dowiedzieć się wszystkiego o instrumentacji. Zapamiętałem jej słowa –odrzekła: Quincy, jest tylko dwanaście nut i powinieneś zbadać, kto i co z nimi robił” – przywoływał wspomnienia sprzed lat.
Po powrocie do Nowego Jorku zdobył pierwszą pracę w wytwórni Mercury. Już wtedy wykazał się intuicją, dostrzegając talent młodej wokalistki Lesley Gore. Jones został producentem jej nagrań. Do najsłynniejszych przebojów Gore należy piosenka „It’s My Party” z 1963 r.
Świętujący we wtorek 90. urodziny Quincy Jones jest dzisiaj żywą legendą i jednym z najpopularniejszych producentów w USA. To przy jego współpracy powstały płyty m.in. Franka Sinatry, Milesa Davisa czy obsypany licznymi nagrodami album „Back on the Block” (1989) z udziałem takich artystów jak Ella Fitzgerald, Miles Davis, Barry White czy Ray Charles. Jones stoi również za produkcją płyty „We Are the World” (1985), stworzonej na potrzeby pomocy charytatywnej głodującym w Etiopii grupy USA for Africa, w której skład weszły największe gwiazdy ówczesnej sceny muzycznej. Sam Jones wykazuje się zaskakującym dystansem do własnych dokonań. „Najważniejsze jest to, żeby być skromnym wobec swojej twórczości, a sukcesy przyjmować z wdzięcznością i klasą” – przekonywał jako 85-latek.(PAP)
Autorka: Malwina Wapińska
mwp/ skp/