Reżyser Jerzy Kawalerowicz w filmie „Śmierć prezydenta” z niezwykłą dokładnością i pietyzmem oddał tragizm wydarzeń z grudnia 1922 roku – mówi PAP historyk i redaktor naczelny kwartalnika filmoznawczego „Pleograf” dr Mikołaj Mirowski.
Jak wskazał dr Mirowski, "+Śmierć prezydenta+ jest w zasadzie kroniką wydarzeń, fabularyzowanym paradokumentem". Wynikało to m.in. z tego, że Jerzy Kawalerowicz w szczególny sposób wybrał do tego filmu aktorów. W Gabriela Narutowicza wcielił się Zdzisław Mrożewski, Marek Walczewski kreował Eligiusza Niewiadomskiego, rolę Józefa Piłsudskiego zagrał Jerzy Duszyński, natomiast Tomasz Zaliwski to filmowy Maciej Rataj, z kolei Edmunda Fettinga można było oglądać jako Józefa Hallera. "Kawalerowicz bardzo długo wybierał odpowiednich aktorów, ale już wybrani przez niego artyści zostali bardzo dobrze dobrani pod względem podobieństwa, cech fizycznych do autentycznych postaci" – wskazał historyk.
W ocenie Mirowskiego, na pierwszy rzut oka nieoczywistym wyborem było choćby zaangażowanie do pracy Jerzego Duszyńskiego. "Był on amantem polskiego kina, kojarzonym przede wszystkim z filmu +Zakazane piosenki+" – wskazał historyk. Wykreowany przez niego wizerunek Józefa Piłsudskiego jest jednak wyjątkowy na tle innych wcieleń w Marszałka w polskim filmie. "Piłsudski grany przez Duszyńskiego mówi z zaciągiem, ewidentnie widać, że jest człowiekiem z Kresów i Wileńszczyzny" – podkreślił rozmówca PAP. "Żaden inny filmowy Piłsudski ani przed Duszyńskim, ani potem, nie będzie tego robił" – dodał. Chociaż rzeczywisty Piłsudski mówił z kresowym zaciągiem, twórcy filmowi odchodzili od tego, uważając ten element za nie filmowy.
"Kawalerowicz w swoim obrazie doszedł do takiego poziomu dokładności, że uznał, że taki, nietypowy, Piłsudski powinien być" – wskazał Mirowski. To posunięcie reżyserskie sprawia, że Piłsudski ze "Śmierci prezydenta" odróżnia się swoim językiem od innych polityków. Poza tym Duszyński gra człowiek skrytego, małomównego - który ma jakąś tajemnicę. Jak wskazał historyk, "to także novum". "Co więcej, zdarzało się, że inni filmowi Piłsudscy nie zawsze byli podobni do historycznego pierwowzoru. Tymczasem Duszyński został tak świetnie ucharakteryzowany, że widz musi się dobrze przyglądać, aby dostrzec, że jest to aktor, a nie rzeczywisty Piłsudski" – podkreślił redaktor naczelny "Pleografu".
Dokładność Jerzego Kawalerowicza w kontekście obsady jest widoczna nie tylko w przypadku głównych ról, ale także tych drugoplanowych i epizodycznych. "Wszyscy aktorzy zostali dobrani z fotograficzną dokładnością. Dość powiedzieć, że filmowy marszałek Rataj grany przez Tomasza Zaliwskiego właściwie idealnie oddaje autentyczną postać historyczną" – wskazał Mirowski. "To, co zrobił Kawalerowicz można uznać za ideał odwzorowania historycznego" – dodał.
Dla odpowiedzialnych za scenariusz – Jerzego Kawalerowicza i Bolesława Michałka – ważne było również dokładne oddanie rzeczywistości historycznej poprzez wybór autentycznych miejsc do nakręcenia filmu. "Kulminacyjna scena pogrzebu prezydenta Narutowicza była imponująca. Z doniesień prasowych można się dowiedzieć, że praca nad tą sceną sparaliżowała na kilka dni centrum Warszawy" – powiedział Mirowski. Pozostałe sceny filmowe były realizowane w oryginalnych przestrzeniach – Belwederze, Łazienkach Królewskich, Zachęcie oraz na Krakowskim Przedmieściu i Placu Trzech Krzyży. "Wszystko toczy się tam, gdzie ten historyczny dramat się rozegrał" – zaznaczył historyk. Wyjątek stanowiły jedynie sceny z Sejmu – inauguracji prac zgromadzenia oraz wyboru prezydenta – które zostały nakręcone w łódzkiej Wytwórni Filmów Fabularnych.
"Z szalonym pietyzmem Kawalerowicz oddał również zamieszki, które były wzniecane w Warszawie po wyborze Narutowicza przez Narodową Demokrację. W filmowych burdach nie ma nic fałszywszego, dokładnie oddają to, co się działo wówczas w stolicy. Nawet dramatyczna, dość +filmowa+ scena, w której zwolennicy Narodowej Demokracji rzucają w Narutowicza śnieżkami. To wydaje się wręcz bardzo teatralne, kiedy Mrożewski-Narutowicz wstaje w powozie, którym jedzie na zaprzysiężenie i swoim spojrzeniem powstrzymuje rzucających w niego śnieżkami. Ale nie ma tu nawet krztyny fałszu, to jest ukazanie autentycznej sytuacji" – wyjaśnił Mikołaj Mirowski.
Film został zbudowany na dwóch przeciwstawnych bohaterach – Gabrielu Narutowiczu i Eligiuszu Niewiadomskim – chociaż razem przedstawieni zostali wyłącznie w scenie zabójstwa w Zachęcie. "Filmowy Narutowicz został przedstawiony jako mąż stanu, człowiek kompromisu, dialogu i porozumienia. Mądry i rozważny. Widzimy, że początkowo nie chciał przyjąć władzy, ale brutalny bieg wypadków sprawił, że jednak zdecydował się na to. Początkowo jest niepewny, ale potem sytuacja sprawia, że będzie odważnie dźwigał ciężar odpowiedzialność. Zdaje sobie też sprawę, że od jego zdecydowanej postawy mogą zależeć losy państwa" – zaznaczył rozmówca PAP.
Dr Mirowski zwrócił uwagę, że Jerzy Kawalerowicz nadał Narutowiczowi kilka Chrystusowych cech. "Cały film został zbudowany w konwencji, w której wiemy, że śmierć prezydenta jest nieunikniona. Narutowicz zresztą intuicyjnie przeczuwa tragedię" – wskazał historyk. Zastrzegł jednak, że "nie jest to zmyślony pomysł Kawalerowicza, by dodać pikanterii rozgrywającemu się dramatowi". "Narutowicz faktycznie przeczuwał, że coś może się stać, prowadził rozmowy, które można uznać za profetyczne, otrzymywał zresztą po wyborze na prezydenta anonimy" - przypomniał.
Filmowy Niewiadomski mówił z kolei słowami historycznego pierwowzoru z procesu. "W jego kwestii nie było żadnego słowa, które nie miałoby pokrycia w faktach" – podkreślił Mirowski. Przed Markiem Walczewskim stało bardzo trudne aktorskie wyzwanie. "Grał rolę stateczną, a jego Niewiadomski był człowiekiem występującym w zasadzie tylko podczas procesu sądowego. Poza sceną zabójstwa Niewiadomski nie ma interakcji z ludźmi" – przypomniał redaktor naczelny "Pleografu". "Walczewski, mając ograniczone możliwości aktorskie, gra jednak niezwykle sugestywnie, to prawdziwy aktorski koncert! Ponadto Kawalerowicz tak ustawił jego sekwencje na różnych etapach filmu, że staje się on nemezis dla Mrożewskiego-Narutowicza. Można powiedzieć, że to jedna z najlepszych ról filmowych Marka Walczewskiego" – zaznaczył historyk.
Film miał premierę w 1977 r., chociaż Jerzy Kawalerowicz już wcześniej myślał o zrealizowaniu tego rodzaju filmu. "Sam reżyser wspominał, że chciał zrealizować ten obraz jeszcze w latach sześćdziesiątych" – powiedział rozmówca PAP. "Wydaje się, że w przestrzeni gomułkowskiej Polski realizacja takiego filmu byłaby jednak trudna. Po pierwsze dlatego, że dotyczy II Rzeczpospolitej. Oczywiście pokazuje Narodową Demokrację - która jest odpowiedzialna za stworzenie takiej atmosfery, że zwolennik prawicy Niewiadomski zabija Narutowicza - w czarnych barwach. Mimo wszystko pojawiają się tam głównie postaci, które w ówczesnej Polsce były wciąż nie do zaakceptowania, m.in. sam Piłsudski czy socjaliści z PPS" – wyjaśnił historyk.
Dopiero koniec epoki gierkowskiej pozwolił Kawalerowiczowi na zrealizowanie filmu. "Można zaryzykować stwierdzanie, że Kawalerowicz był jedynym reżyserem, który mógł taki film wówczas zrobić, a to być może poprzez swoje powiązania polityczne, był przecież człowiekiem partii" – powiedział Mikołaj Mirowski.
"Warto także wspomnieć, że trzy lata po filmie +Śmierć prezydenta+ powstał drugi film, który również odwoływał do wydarzeń związanych z II Rzeczpospolitą, czyli +Zamach stanu+ Ryszarda Filipskiego" – przypomniał historyk. Warto zaznaczyć, że w obrazie Filipskiego zagrała cześć aktorów z filmu Kawalerowicza – np. Tomasz Zaliwski ponownie wcielił się w Macieja Rataja, a Jerzy Sagan – Wincentego Witosa. "Również w przypadku Filipskiego nie powinniśmy się dziwić, że to właśnie on, a nie inny reżyser, realizował film o przewrocie majowym. Był przecież mniej lub bardziej człowiekiem władzy" – zaznaczył redaktor naczelny "Pleografu". "Zamach stanu" nie jest jednak filmem paradokumentalnym, a przedstawiony w nim Józef Piłsudski – jak zaznaczył Mirowski – jest demoniczny i ewidentnie odmalowywany w czarnych barwach.
Film "Śmierć prezydenta" cieszył się dobrą opinią krytyków, jak i samej publiczności. "Wpisywał się w nurt filmów historycznych odwołujących się do konkretnych wydarzeń, które oddawał w sposób realistyczny" – wyjaśnił dr Mirowski. W Stanach Zjednoczonych filmem z tego nurtu był "Wszyscy ludzie prezydenta" Alana J. Pakuli o aferze Watergate, z kolei w Polsce takie filmy realizował m.in. Bohdan Poręba. "Zresztą dla Kawalerowicza historia zawsze była niezwykle interesującym tematem. Wystarczy chociażby wspomnieć jego +Faraona+" z 1965 roku. – wskazał historyk.
Film Kawalerowicza został wielokrotnie nagrodzony. Podczas Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w 1977 r. reżyser zdobył nagrodę specjalną jury, nagrodzono również operatora dźwięku Jerzego Blaszyńskiego. W 1978 r. Kawalerowicz za "Śmierć prezydenta" otrzymał Srebrnego Niedźwiedzia na Festiwalu Filmowego w Berlinie. To drugi - po "Faronie" - tak spełniony obraz Jerzego Kawalerowicza, kolejnym będzie "Austeria" z 1982 roku.(PAP)
Autorka: Anna Kruszyńska
akr/ pat/