Nasze 25 lat muzykowania to historia przyjaźni, która nas wiąże i sprawia, że ciągle możemy spotykać się i grać dla przyjemności, z potrzeby ducha i serca – powiedział PAP o obchodzonym w tym roku jubileuszu 25-lecia Piwnicy Św. Norberta jej założyciel i dyrektor Stefan Błaszczyński.
Podczas jubileuszowego koncertu na dziedzińcu Collegium Maius Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie Stefan Błaszczyński – muzyk Piwnicy pod Baranami i Lochu Camelot, członek zespołu Brathanki – został uhonorowany odznaką Honoris Gratia, przyznawaną przez prezydenta Krakowa osobom zasłużonym dla miasta.
PAP: Jubileusz 25-lecia to okazja do podsumowań. Co było takim spoiwem i spowodowało, że mimo trudów i kłopotów Piwnica Św. Norberta przetrwała tyle lat?
Stefan Błaszczyński: Nasze 25 lat muzykowania to jednocześnie historia naszej przyjaźni, która nas wiąże i sprawia, że możemy spotykać się i grać dla przyjemności, z potrzeby ducha i z potrzeby serca. Zawsze tworzyliśmy inspirując się wzajemnie; tworzyliśmy, bo dobrze było - i jest - nam tworzyć, improwizować i uzupełniać się na scenie.
Odczuwamy wielką frajdę z tej spontanicznej twórczości, która często niespodziewanie prowadziła nas na wysokie wyżyny. To było niesamowite i potwierdzają to w rozmowach inni artyści. Czasami układałem program np. z sześciu punktów, w których opisywałem emocjonalne stany, i realizowaliśmy to na koncercie. Każdy koncert poprzedza uwertura, która nigdy nie była zapisana, a co koncert gramy inną. Raz nadaję rytm, raz nadaję puls, raz rozmywam, proponuję inne dźwięki, a muzycy wychwytują i idą w to. Bawimy się tym. Tak to właśnie funkcjonowało. Działamy na bardzo cienkiej granicy emocji i spontaniczności.
PAP: Podczas koncertu widać było, że Piwnica przetrwała w świetnej formie, z licznym gronem artystów…
Stefan Błaszczyński: Mieliśmy szczęście do artystów. Takimi "kamieniami milowymi" w rozwoju Piwnicy byli Marysia Lamers i Andrzej Lamers, potem dochodzili Piotr Kordas, Monika Rasiewicz i Andrzej Róg, Desisława Christozowa i Teresa Lipiński… I to był ten trzon. Monika Rasiewicz wprowadziła słowo i zapoczątkowała ten nurt, który utrzymujemy od ponad 20 lat – połączenia muzyki, pieśni i poezji. Desisława Christozowa i Teresa Lipiński wprowadziły elementy wielokulturowości. Ja z kolei wprowadziłem muzykę medytacyjną, która łączyła różne elementy i przechodziła w taki wielokulturowy język muzyki ilustracyjnej. To trwa do tej pory. Trzeba podkreślić, że cały klimat piwniczny opierał się na pięknym świetle i scenografii, którymi "malowała" Ada Szczudło (obecnie Bystrzycka), dźwięku, którym czarował Jacek Szczęsnowicz, oraz słowie wiążącym, którego dyżurnym piórem była Alicja Zdybalska-Górny.
Niesłychanie ważni byli też muzycy – od samego początku Artur Malik, Bogdan Lizoń, Grzegorz Piętak i Adam Niedzielin. Inni dochodzili potem. Po drodze dołączyli do nas bardzo ważni artyści jak Ewa Landowska, Łukasz Szańca i Adam Prucnal. Wzbogaciliśmy się również o kwartet smyczkowy. Na szczególne koncerty zapraszam zaprzyjaźnionych z nami artystów. I tak było podczas koncertu jubileuszowego, w którym wystąpili m.in.: Hanka Rybka, Debora Ranieri, Jorgos Skolias, Przemysław Branny, Piotr Grząślewicz, Darek Bafeltowski i Olek Dyyak.
PAP: Połączenie tylu wrażliwości artystycznych sprawia, że koncerty Piwnicy są bardzo różnorodne…
Stefan Błaszczyński: Nasza różnorodność polega na bardzo szerokim wachlarzu artystycznym o wielokulturowych korzeniach, dynamicznie połączonym w krótkie koncerty. Ta dynamika opiera się na momentach zaskoczenia i skrajnie działających na siebie akcentach. Kiedy chcieliśmy wejść w zadumę, to wiadomo, że wcześniej mógł się zdarzyć niesamowity ładunek muzyczny ekspresyjnego utworu, po nim mogło się rozlać jezioro ciszy, itd.
Dzięki temu w naszych koncertach mamy to, co nie zdarza się nigdzie indziej - żeby na jednej scenie w przeciągu półtorej do dwóch godzin zaistniały przeróżne gatunki muzyczne inspirowane korzeniami i w przeróżnych aranżacjach: jazzowych, klasycznych, współczesnych, rockowych. I żeby to wszystko było połączone, przepływało, nie dając odbiorcy możliwości znudzenia się. Wtedy łatwiej jest nam przemycić coś szlachetniejszego, dla wymagającej publiczności.
PAP: Konsekwencja warta podkreślenia, jednak Piwnica to byt tułaczy, nie ma własnej siedziby…
Stefan Błaszczyński: Piwnica Św. Norberta swój pierwszy koncert dała 25 stycznia 1992 r. w podziemiach krakowskiego kościoła p.w. św. Norberta przy ul. Wiślnej 11. Tam się zawiązały wszystkie nasze relacje, tam powstały wszystkie koncepcje artystyczne, teraz może bardziej urozmaicane i unowocześniane.
Przy kościele św. Norberta zespół działał do kwietnia 2000 r. Potem przeniósł się do pomieszczeń udostępnionych przez klasztor OO. Karmelitów na Piasku, skąd po trzech latach powrócił na ul. Wiślną - tym razem do Piwnicy "Wiślna 12", znajdującej się w podziemiach Kurii Metropolitalnej. Po pewnym czasie musiał opuścić również i tę siedzibę i występował w "Kolanku no 6" przy ul. Józefa. Obecnie zespół nie ma własnej sali, swoje koncerty prezentuje w różnych miejscach, m.in. na dziedzińcu Collegium Maius.
Miasto obiecuje pomoc, ale jakoś do tej pory się nie udało. Padła nawet deklaracja na 20. rocznicę Piwnicy, że dostaniemy swój kawałek podłogi. Minęło 5 lat i nadal musimy korzystać z cudzych kawałków, swojego nie mamy. Również teraz przy okazji jubileuszu 25-lecia usłyszałem deklaracje dobrej woli i oby to się spełniło. Ale trzymamy się dzielnie, bo gramy dość dużo takich większych, spektakularnych koncertów, i istniejemy, jesteśmy. Może chęć by była, żeby wrócić do koncertów cotygodniowych, ale niestety, jest jak jest.
PAP: Myślę, że byłoby to z korzyścią dla prestiżu Krakowa…
Stefan Błaszczyński: Przecież objechaliśmy kiedyś pół Europy, m.in. Frankfurt, Lwów, Frankfurt nad Menem, Budapeszt, Norymbergę, Rzym, Graz, wysyłani przez Urząd Miasta Krakowa. To były złote lata, kiedy miasto się nami chwaliło, wszędzie zbieraliśmy bardzo dobre recenzje. A później się to przerwało.
PAP: Czy działalność w Piwnicy Św. Norberta nie przeszkadza Panu w koncertowaniu z zespołem Brathanki?
Stefan Błaszczyński: Nie, nigdy. Tym bardziej, że generalnie pierwsze początki Brathanków właściwie związane były z naszą piwnicą na Wiślnej. Tam się spotkaliśmy, tam się nasza wspólna muzyczna droga zaczęła. Grzegorz Piętak, nasz muzyk piwniczny, poznał mnie z Januszem Musem, który grał u nas potem w piwnicy przez dwa lata na akordeonie i puzonie. I w trakcie tego grania przyszedł do mnie z nagraniami bałkańskimi i zaproponował, czy wezmę udział w nowym projekcie - z jego pomysłu powstał zespół Brathanki. Oczywiście Brathanki to nie jest twór piwniczny, ale można powiedzieć, że duży związek Brathanków z piwnicą jest.
Do Brathanków mam stosunek bardzo emocjonalny i ciepły, natomiast one powstały później i dla mnie to jest trochę muzyka już bardziej użytkowa niż piwniczna. Chociaż uważam, że Zbyszek Książek genialne teksty napisał, a z kolei nasze opracowania brathankowe ludowych tematów z Jackiem Królikiem, który z nami jeszcze wtedy grał, to były też kapitalne aranże. Nawet świat muzyczny ma dla nas uznanie.
Brathanki jest to bardzo ważna dla mnie działalność, jednak niezmiennie gorące serce bije dla Piwnicy św. Norberta i przyjaciół, z którymi tworzymy już 25 lat. Jak można było zauważyć na koncercie jubileuszowym, trochę nas jest, nam wszystkim to serce tak bije.
Rozmawiała: Anna Pasek (PAP).
hp/ pat/