W sobotę w Czechach oddano hołd Janowi Palachowi, który zmarł tego dnia w 1969 r. po akcie samospalenia, jakiego dokonał 3 dni wcześniej na pl. Wacława w Pradze. W miejscu, gdzie mieścił się szpital i w rodzinnym domu we Vszetatach zapłonęły znicze.
Początkowo Jan Palach był pochowany w Pradze. Komunistyczna służba bezpieczeństwa zmusiła jednak matkę Jana Palacha do wyrażenia zgody na ekshumację i likwidację grobu jej syna usytuowanego pierwotnie na największym cmentarzu w Pradze - Cmentarzu Olszańskim. Na cmentarzu we Vszetatach w środkowych Czechach, miasteczku oddalonym o 35 kilometry od Pragi w latach była złożona w latach 1974-1990. Urna z prochami Palach trafiła do Vszetat. Do Pragi powróciła dopiero po obaleniu komunizmu - w 1990 r.
W sobotę w 50-tą rocznicę śmierci bohaterskiego studenta, w jego miejscowości rodzinnej odsłonięto nową tablicę pamiątkową. Grób Palacha w Pradze pokryły wiązanki kwiatów. Zapłonęły na nim znicze. W uroczystościach uczestniczył arcybiskup praski, prymas Czech, kardynał Dominik Duka.
Rocznicę obchodzono także w Pradze. Światła, które zapalano w tym dniu na Placu Wacława, gdzie Palach podpalił się, odpalano od zniczy, które przywieziono w sobotę specjalnie na tę okazję z domu rodzinnego Palacha we Vszetatach.
Świece zapłonęły także w ulicy Legerovej w Pradze, gdzie przed laty znajdowała się klinika przeznaczona m.in. dla komunistycznych dygnitarzy. W skład kompleksu wchodził oddział oparzeniowy, na który przewieziono Palacha bezpośrednio po samospaleniu. Budynek kliniki niszczeje i miasto planuje jego odkupienie ze względu na pamięć o Janie Palachu, a także dlatego, że jest to również miejsce śmierci zakatowanego w 1950 r. przez służbę bezpieczeństwa księdza Josefa Toufara. Na murze dawnego szpitala widnieją sporządzone przez nieznanych plastyków duże podobizny zmarłych, lata ich śmierci i nazwiska.
Wieczorem w kościele pod wezwaniem NMP przed Tynem na Rynku Starego Miasta w Pradze w intencji Jana Palacha została odprawione nabożeństwo żałobne. Mszę odprawił i homilię wygłosił kanonik kapituły Wszystkich Świętych na Zamku Praskim ks. Petr Pit’ha, który w 1969 roku wraz z kardynałem Frantiszkiem Tomaszkiem odprowadzał trumnę Jana Palacha do grobu na Cmentarzu Olszańskim w Pradze.
Kaznodzieja przypomniał słowa kardynała Josefa Berana, poprzednika kard. Tomaska, który przebywał w latach 1965-69 na przymusowej emigracji w Watykanie. Śmierć Jana Palacha i innych tzw. żywych pochodni była w jego oczach aktem heroicznym. "Chylę czoła przed ich bohaterstwem, ale nie mogę się pogodzić się z rozpaczliwością ich czynów. Zabić się nigdy nie jest rzeczą ludzką. Niech nikt nigdy tego nie powtarza" - mówił niegdyś zwierzchnik Kościoła katolickiego w Czechach, którego słowa zostały przypomniane w sobotę przez wielebnego Pit'ha.
Odpowiadając na pytanie, czemu dziś służyłaby śmierć czeskiego studenta, kaznodzieja zaznaczył, że byłaby sygnałem ostrzegawczym przed obojętnością, do której przyczynia się przesyt od dóbr materialnych i cień wirtualnej rzeczywistości, w który pogrążamy się, wpatrując w monitory urządzeń elektronicznych. "Jan Palach nie umarł po to, by szacowni mówcy mogli dziś zabłysnąć przed kamerami, oglądani przez obojętne masy podziwiające tych, którzy uważają się za elitę. Palach umarł w imię fundamentalnych wartości stanowiących o naszym człowieczeństwie" - podkreślił.
Sobotnia rocznica śmierci Jana Palacha została upamiętniona także biciem w dzwony w katedrze św. Wita, Wojciecha i Wacława na praskim wzgórzu zamkowym. "Te dzwony odzywają się bardzo rzadko - podkreślił w wypowiedzi dla CTK dzwonnik katedry Tomasz Starzecky. - Biły tylko dla Vaclava Havla, Jana Pawła II i dla żołnierzy, którzy zginęli na zagranicznych misjach".
Z Pragi Piotr Górecki (PAP)
ptg/ mars/