„Istna soczewka, w której skupia się europejska historia XX wieku. Już sama nazwa miasta stanowi świadectwo przeobrażeń. W średniowieczu nosiło ono miano Leopolis – „miasta lwów”. Habsburski Lemberg odrodził się pod koniec 1918 roku jako polski Lwów, aby w roku 1939 przekształcić się w rosyjski Lwow. Następnie przywrócono nazwę Lemberg, którą w 1944 roku ponownie zmieniono na Lwow. Od 1991 roku jest to ukraiński Lwiw” – czytamy.
Książka Lutza C. Klevemana nie jest ani opowieścią o idealnym polskim mieście, ani sentymentalną wycieczką po wyidealizowanych lwowskich ulicach. Autor co prawda zabiera czytelnika w podróż po Lwowie, ale w czasie tej podróży można odnaleźć prawdziwe oblicze miasta. Z książki można dowiedzieć się zachwycających cały świat wybitnych naukowcach, a także pisarzach i artystach. Dzielnych lekarzach ratujących życie polskich profesorów w czasie II wojny światowej.
Autor, opisując historię Lwowa, napisał także o najczarniejszych momentach historii tego miasta: m.in. bratobójczych walkach miedzy Polakami a Ukraińcami, w których ginęli młodzi polscy patrioci, czy o pogromach Żydów, którzy nie chcieli stanąć po żadnej ze stron.
Lwów został założony w XIII wieku przez króla Daniela, władcę Rusi, który nazwał osadę imieniem swojego syna Lwa. Niebawem miasto zdobył król Polski i w granicach jego państwa pozostawało ono przez cztery stulecia. W wyniku rozbiorów część Polski, w której znajdował się Lwów, dostała się na sto pięćdziesiąt lat we władanie Habsburgów. Po rozpadzie Austro-Węgier w trakcie I wojny światowej miasto, zamieszkane w większości przez Polaków, przypadło nowo utworzonej II Rzeczypospolitej.
Od września 1939 do czerwca 1941 roku Lwów znajdował się pod okupacją sowiecką, a następnie – aż do lipca 1944 roku – niemiecką. Po zakończeniu wojny Lwów został przyłączony do Związku Sowieckiego, od 1991 roku należy do niepodległej Ukrainy.
„Jeśliby doliczyć zmienne koleje I wojny światowej, to należałoby uznać, że w latach 1914–1991 władza polityczna nad miastem przechodziła z rąk do rąk aż siedmiokrotnie” – wskazuje autor.
Lwów leży niecałą godzinę jazdy samochodem od polskiej granicy, która jest zarazem zewnętrzną granicą Unii Europejskiej. „+Gdzieś daleko na wschodzie+ – przychodzi z początku na myśl. Stwierdzenie poprawne pod względem być może politycznym, lecz nie geograficznym. Wystarczy rzut oka na mapę Europy, żeby się przekonać, że miasto wyznacza niemal dokładnie geograficzny środek kontynentu” – zauważa autor.
Jeszcze w latach trzydziestych XX wieku Lwów zamieszkiwały liczne grupy narodowościowe o odmiennej kulturze. Jak szacuje autor, w mieście mieszkało blisko sto sześćdziesiąt tysięcy Polaków, niemal sto tysięcy Żydów oraz jedynie dwadzieścia pięć tysięcy Ukraińców, oprócz tego Ormianie i tzw. Niemcy galicyjscy.
Lwów uchodził wówczas w całej Europie za ośrodek modernizmu, rozkwitała w nim sztuka i nauka. Jak pisze autor, „był miastem kosmopolitycznym, pełnym zarówno radości życia, jak i pobożności”. Został nazwany „europejską Jerozolimą”, ponieważ rezydowało w nim jednocześnie trzech arcybiskupów, reprezentujących polskich katolików, ukraińskich grekokatolików (unitów) i ormiańskich chrześcijan. Mieli oni własne katedry i kościoły, które do dziś zdobią panoramę miasta, a zarazem tolerowali także obecność świątyń luterańskich, prawosławnych oraz żydowskich. Lwów był również jedną z największych metropolii kultury żydowskiej w Europie – Żydzi stanowili jedną trzecią ludności miasta. We Lwowie stało niegdyś ponad pięćdziesiąt synagog i bożnic judaizmu reformowanego.
„We Lwowie dawna Europa umarła. Serce kontynentu przeobraziło się w czarną dziurę, by następnie popaść w zapomnienie. Kto dziś go szuka, wciąż znajduje otwartą ranę. Historia Lwowa to historia wielu środkowoeuropejskich miast, które zostały starte na proch i wyludnione przez mocarstwa Niemiec i Rosji. Lwów jest Wilnem, Grodnem, Brześciem, Poznaniem, Czerniowcami, Fiume, jest też Wrocławiem i Królewcem. Z nimi wszystkimi łączy Lwów nie tylko doświadczenie masowych mordów i wypędzeń, ale także – i przede wszystkim – bogata wieloetniczna, wielokulturowa przeszłość” – czytamy.
Książka opowiada o mieście, które bezpowrotnie zniknęło, o ludziach, którzy je tworzyli, i o wydarzeniach, których było świadkiem. To także opowieść o tych, którzy stracili swoją małą ojczyznę, oraz tych, którzy zajęli ich miejsce. O historii Lwowa, o której komuniści nie chcieli mówić, Polacy jednak powoli już zapominają.
„Problem w tym, że Lwów zatracił swoją pamięć. W latach II wojny światowej miejsce to przeżyło istną katastrofę demograficzną – Żydów wymordowano, większość Polaków wypędzono, a wielu Ukraińców deportowano. Po wojnie sowieccy planiści przekształcili wyludniony Lwów w miasto dość jednorodne pod względem etnicznym i kulturowym. Niemal cała ludność została wymieniona, kulturowa tożsamość i zbiorowa pamięć uległy zatraceniu. W czasach Związku Sowieckiego polską i żydowską historię miasta oficjalnie pomijano milczeniem. O wydarzeniach rozgrywających się na jego ulicach przed 1944 rokiem wielu nowych mieszkańców w ogóle nie miało pojęcia – i pewnie wcale nie chciało o nich wiedzieć” – podkreśla autor.
O przeszłości Lwowa opowiadają dziś tylko budowle, które, jak opisuje je Kleveman, są zmurszałe i wyblakłe niczym stare leksykony. „Stanowią kamienne dziedzictwo dawnego Lwowa. Jak kulisy prezentują się mieszczańskie kamienice, do których smutnej elegancji współcześni lokatorzy nie chcą się dopasować” – dodaje autor.
W 1988 roku Karl Schlögel, historyk Europy Środkowej, wręcz stwierdził: „Dawny mieszczański Lwów jest dziś miastem bez mieszczaństwa”. Ta opinia została wyrażona w momencie, kiedy we Lwowie panowały jeszcze sowieckie porządki. Klaveman uważa, że nawet dzisiejsi lwowianie zdają się mieć „podobny stosunek do otaczającej ich architektury jak – dajmy na to – mieszkańcy Salonik do tamtejszych meczetów albo moguncjanie do swoich antycznych ruin”.
Autor zastrzega, że odkąd przybył do Lwowa, towarzyszy mu przeczucie, że zdoła dokładnie prześledzić dramat dwudziestowiecznej Europy, a także chciałby spróbować odtworzyć +memoriae urbis+ lat 1914–1944. W dzienniku poety Adama Zagajewskiego, urodzonego we Lwowie w 1945 roku, który wraz z rodzicami został wypędzony z miasta, czytamy: „Tutaj, w tym pokaleczonym mieście, trzeba posłużyć się nie tylko wzrokiem i słuchem, ale i wyobraźnią”. Jak w związku z tym deklaruje Kleveman, „w miastach takich jak Lwów, +na pół istniejących, na pół porzuconych+, wyobraźnia musi się stać dodatkowym zmysłem, zwyczajne zmysły bowiem trzeba wspomóc okiem na pół przymkniętym oraz intuicją”.
Książka „Lwów. Portret utraconego miasta” Lutza C. Klevemana, w tłumaczeniu Dariusza Guzika, ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.
Anna Kruszyńska (PAP)
akr/