„Najnudniejszy człowiek świata. Taki zawsze wydawał mi się Władysław Gomułka. Z oszczędności dzielił każdego papierosa na pół, a od cytryn wolał kiszoną kapustę. Jeździł ekskluzywnym mercedesem, a garnitury zamawiał u najdroższego warszawskiego krawca. Prawdziwy towarzysz Wiesław ukrył się gdzieś pomiędzy tymi dwiema postaciami” – czytamy w reportażu historycznym Piotra Lipińskiego.
Gomułka był czołowym komunistą o przedwojennym rodowodzie. Sowieckich czystek uniknął dzięki temu, że przebywał w więzieniu. Zresztą nie po raz ostatni – po wojnie trafił za kratki za sprawą towarzyszy. Po kilku latach nieobecności wrócił i stał się nową twarzą socjalizmu. Cieszył się niezwykłym poparciem społeczeństwa, które widziało w nim nadzieję na zmiany. Szybko ją jednak zniweczył i zamiast stać się drugim Imre Nagyem czy Alexandrem Dubčekiem, został symbolem „dyktatury ciemniaków”.
Jak ocenia Lipiński, historia Władysława Gomułki to miłosne dramaty. Zdradziła go ta, którą kochał najmocniej – partia. Przez chwilę był jedynym komunistą, którego kochali Polacy. „Przeraził się tej miłości. Wiedział, że kiedy przeminie, ludzie będą pragnęli więcej, niż zdoła im zapewnić. Niczego chyba tak bardzo nie znosił jak nierealnych marzeń. To historia miłości, ale i nienawiści. Miłości i nienawiści Polaków do Gomułki. Miłości i nienawiści Gomułki do Związku Radzieckiego” – czytamy.
Historia Władysława Gomułki to również dzieje rozczarowania. Polacy obdarzyli go nadzieją w 1956 roku, jednak z każdym następnym miesiącem coraz bardziej wątpili w nowego przywódcę. Nie tylko Polacy czuli rozgoryczenie do Gomułki – również i on sam zawiódł się na Polakach. Pod koniec życia uważał, że „naród polski jest narodem anarchicznym. Demokrację Polacy rozumieją jako anarchię. +Liberum veto+ – oto Polska. Trudno rządzić tym narodem. Stawiają tylko żądania, a pracować im się nie chce”. Niedługo po tym, jak Gomułka stracił władzę, polscy czytelnicy mogli zapoznać się z broszurą „Moje 14 lat. Wspomnienia 1956–1970”. To podsumowanie epoki po Październiku 1956 roku, napisane w formie wywiadu z byłym I sekretarzem KC PZPR.
„Coraz mocniej przypuszczał, że Polska – ta jego socjalistyczna Polska – zmierza do zagłady. Doszedł do przekonania, że Polskę szlachecką pogrążyła magnateria, a drugą Rzeczpospolitą burżuazja. Wiedział już też, jak skończy się ten cały komunizm. Polskę Ludową zgubi klasa robotnicza” – podsumowuje autor.
Piotr Lipiński zastanawia się również nad tym, czy Władysław Gomułka był dobrym komunistą, jednak nie w sensie ideowym, tylko ludzkim. „Czy więc był dobrym człowiekiem? Tak o nim myśleli Polacy w październiku 1956 roku. Lepszym niż Bierut, Berman i Minc? A może nawet lepszym niż Gierek? Dobrzy komuniści bywali tylko w socrealistycznych bajkach. Ale przecież już nikt o nich bajek nie pisze” – czytamy.
Gomułkowska „polska droga do socjalizmu” okazała się jeszcze jedną ślepą uliczką komunizmu. Gomułka, który wyobrażał sobie, że zmienia świat na lepsze, w rzeczywistości demolował Polskę, tak samo jak niszczyli ją jego towarzysze. Jak ocenia Lipiński, „jego zasługi na tle innych krajów komunistycznych wydają się pozorne. Rezygnacja z kolektywizacji rolnictwa to tylko okoliczność łagodząca w procesie przeciw przywódcy zbrodniczej sekty. To jakby chwalić złodzieja za to, że ukradł komputer, a zostawił telewizor. Chociaż dla polskiego rolnika ten telewizor to był cały sens życia. Komunizm zawsze oznaczał mordowanie ludzi, bo droga do lepszego świata wiodła przez krwawą rewolucję. Piękno idei ostatecznie tonęło w oceanie ludzkiego cierpienia. Gomułka marzył o tym lepszym świecie i akceptował morderczą drogę do niego”.
W ocenie autora Gomułka bał się ludzkich oczekiwań. Możliwe również, jeszcze bardziej, tak jak inni polscy komuniści, obawiał się publicznego ujawnienia prawdy – o uzależnieniu polskiej partii od Moskwy, o zbrodni katyńskiej czy o Praskiej Wiośnie. „Kiedyś Chruszczow ponoć zaproponował, żeby potwierdzić, że rozkaz zabicia polskich oficerów wydał Stalin. Przecież już tyle czasu minęło, można na niego zwalić całą odpowiedzialność. Gomułka jednak nie zgodził się. Komunikat rozpaliłby radzieckie nastroje. Gomułka budował zamek na piasku, opierając swój lepszy świat na kłamstwie” – twierdzi Lipiński.
Autor widzi pewne podobieństwo losów Nikity Chruszczowa i Władysława Gomułki. Kiedy Chruszczow zniknął z życia publicznego, przestano o nim wspominać w gazetach i w przemówieniach. Taki sam los spotkał również i Gomułkę. Emerytowany Chruszczow chodził na długie spacery, słuchał zachodnich rozgłośni i czytał nielegalną literaturę – w podobny sposób czas spędzał również Gomułka. Jednak z Chruszczowem postąpiono w bardziej okrutny sposób niż z Gomułką. Został on eksmitowany z rezydencji na Wzgórzach Leninowskich i przeniesiony do innego– choć wciąż dużego – mieszkania. Podobno dotknięty depresją całymi godzinami płakał. Zaczął pisać pamiętniki, jednak władze szybko się o tym dowiedziały, ponieważ Chruszczow był cały czas podsłuchiwany. Został więc wezwany i pouczony, że interpretacją historii zajmuje się Komitet Centralny. Chruszczow miał wówczas powiedzieć, że mogą mu wszystko zabrać, najwyżej pójdzie pracować w hucie albo będzie chodził po prośbie. Jego pamiętniki ukazały się wówczas tylko na Zachodzie.
„Czy ta publikacja mogła skłonić Gomułkę do pisania własnych zwierzeń?” – zastanawia się Lipiński. Pamiętnika Chruszczowa Gomułka nie mógł przeczytać, bo wydano go po angielsku. Mógł się jednak o nim dowiedzieć, ponieważ wciąż, za sprawą syna, dostawał biuletyny specjalne Polskiej Agencji Prasowej, które wewnętrznemu kręgowi odbiorców dostarczały też takie informacje, jakich druku w gazetach zabroniłaby cenzura. „Zostawiał swoje zapiski pewnie bez wiary, że ujrzą światło dzienne w wyobrażalnej przyszłości. W 1971 roku sporządził ponadstustronicowy dokument podsumowujący jego rządy. Pisał go dla kierownictwa partii, które nie chciało mu spojrzeć w oczy. Gomułka mógł o swoją prawdę walczyć już tylko piórem” – czytamy.
Kiedy zmarł Chruszczow, cmentarz został zamknięty pod pozorem dezynfekcji, a wokół ustawiono pięć kordonów milicji. Wszystko to służyło temu, aby zwykli ludzie nie mogli przekształcić pogrzebu w demonstrację polityczną. Natomiast kiedy Władysław Gomułka zmarł 1 września 1982 roku na wykrytego rok wcześniej raka płuc, polskie władze urządziły uroczysty pogrzeb, a wcześniej wystawiły w KC trumnę. Polacy żegnali człowieka, który rządził krajem najdłużej w powojennych dziejach. „Zmarł długo po tym, jak już przestano o nim wspominać w prasie. Zniknął z PRL-owskiej rzeczywistości, bo choć najpierw ją tworzył, to później przestał do niej pasować. Partia upchnęła Gomułkę jak niemodną bluzkę w komodzie z napisem +emerytura+. Po usunięciu ze stanowiska szefa PZPR wyparował z życia publicznego jak kilka lat wcześniej przywódca Związku Radzieckiego Nikita Chruszczow. Przypomniano sobie o Gomułce niedługo przed jego śmiercią, wówczas w gazetach pojawiły się życzenia z okazji urodzin” – czytamy.
Książka „Gomułka. Władzy nie oddamy” Piotr Lipińskiego ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.
Anna Kruszyńska (PAP)
akr/