Portal Wirtualny Sztetl ma 3 lata. To największa na świecie baza wiedzy na temat polskich Żydów, platforma komunikacji, dzięki której ludzie spotykają się z przeszłością, odnajdują rodziny - mówi Albert Stankowski, pomysłodawca, twórca i koordynator portalu.
Wirtualny Sztetl, prowadzony przy Muzeum Historii Żydów Polskich przez Stowarzyszenie Żydowski Instytut Historyczny, to największa na świecie baza danych na temat żydowskiej historii lokalnej. Portal, w kilku wersjach językowych, z bazy danych przekształcił się dla internautów z całego świata w miejsce, w którym mogą oni poznać historię i dziedzictwo polskich Żydów. Newsletter Wirtualnego Sztetla dociera do ponad 8 tys. użytkowników na całym świecie, do tej pory stronę odwiedziło ponad 2 mln osób.
PAP: Czym dla odbiorców jest Wirtualny Sztetl?
Wirtualny Sztetl, prowadzony przy Muzeum Historii Żydów Polskich przez Stowarzyszenie Żydowski Instytut Historyczny, to największa na świecie baza danych na temat żydowskiej historii lokalnej. Portal, w kilku wersjach językowych, z bazy danych przekształcił się dla internautów z całego świata w miejsce, w którym mogą oni poznać historię i dziedzictwo polskich Żydów.
Albert Stankowski: Wirtualny Sztetl jest dla wielu ludzi oknem – mogą przez nie zajrzeć do domu, który opuścili. Część mieszkających za granicą polskich Żydów i ich potomków z uwagi na wiek nie może przyjechać, choć chcieliby zobaczyć, jak dzisiaj wygląda miejsce, z którego wywodzi się ich rodzina. Zdarzają się przypadki, że ludzie odnajdują na portalu swoich bliskich, krewnych, sąsiadów. Wirtualny Sztetl staje się wirtualną przestrzenią do nawiązywania relacji. Przyjeżdżający z całego świata mogą odszukać wiadomości o miejscowości, z której pochodzą, czy też pochodzili ich rodzice, dziadkowie. Informacje są adresowane zarówno do Polaków, jak i Żydów, którzy chcą się dowiedzieć czegoś o danym miejscu.
PAP: Przed wojną Żydzi stanowili około 10 proc. populacji Polski, w miastach było ich przeważnie około 30 proc., choć istniały miasteczka, gdzie Żydzi stanowili nawet 80 proc. ludności. Od 1945 roku mija 67 lat. Jak to się stało, że tak mało zostało w Polsce śladów po dawnym świecie polskich Żydów?
A.S.: Można powiedzieć, że w Polsce historia polskich Żydów została bardzo dokładnie zapomniana. 16 czerwca br. ukazał się w BBC artykuł brytyjskiego dziennikarza Davida Shukmana, którego dziadkowie byli polskimi Żydami z Baranowa. Shukman szukał śladów po żydowskich mieszkańcach polskiego miasteczka i był zaskoczony, że tak dokładnie można wymazać kilkaset lat historii danego miejsca. To nie jest sytuacja wyjątkowa w Polsce, zapomnieliśmy o losach dużej części przedwojennego społeczeństwa tak dokumentnie, że teraz każdy ślad jest na wagę złota.
Znam realia, bo zajmowałem się na studiach historią polskich Żydów. Przed 1989 roku zajmowało się tym bardzo niewielu historyków. W 60 lat od końca wojny miałem większe trudności z odnalezieniem śladów po polskich Żydach niż archeolodzy w Meksyku czy w Peru penetrujący amazońską dżunglę w poszukiwaniu grobowców Azteków czy Inków. W Polsce, w ponad pół wieku po wojnie, odchodzą ostatni ludzie, którzy widzieli świat polskich Żydów na własne oczy. Macewy z cmentarzy wykorzystywano przy budowach, o tym, że gdzieś stała synagoga, nikt nie wie albo nie chce pamiętać. Zapominamy o czymś, co jest ważnym elementem dorobku cywilizacyjnego na tych ziemiach. A to, jak się odnosimy do historii, świadczy o społeczeństwie.
PAP: Dlaczego nie chcemy pamiętać?
A.S.: Często wyruszałem z mapą przedwojenną z archiwum i na podstawie takiej mapy próbowałem szukać. Reakcje były różne. Ludzie bali się, gdy zaczynałem pytać. Często uruchamiała się obawa, że +może przyjechali odebrać jakieś mienie+. Więc czasem ludzie wprowadzali mnie w błąd albo nie mówili prawdy. Ten strach, moim zdaniem, tylko częściowo wyjaśnia zbiorową amnezję. Psycholodzy uważają, że bycie bezradnym świadkiem zbrodni jest ogromną traumą. Polacy byli świadkami Zagłady. Jak trudne, rujnujące psychicznie było to doświadczanie świadczy właśnie - paradoksalnie - konsekwencja w +zapominaniu+ o Żydach. Nikt nie chce mieszkać na cmentarzu ofiar zbrodni, lepiej o tym zbyt często nie myśleć, żyć dalej. Oczywiście są też przypadki, gdy zapomnienie skrywa poczucie winy współsprawców Zagłady.
PAP: Jednak w ponad pół wieku po wojnie sytuacja zaczyna się zmieniać. Polacy coraz bardziej interesują się zaginionym światem polskich Żydów.
Albert Stankowski: "Wirtualny Sztetl jest dla wielu ludzi oknem – mogą przez nie zajrzeć do domu, który opuścili. Część mieszkających za granicą polskich Żydów i ich potomków z uwagi na wiek nie może przyjechać, choć chcieliby zobaczyć, jak dzisiaj wygląda miejsce, z którego wywodzi się ich rodzina".
A.S.: Zainteresowanie historią lokalną jest coraz większe, dlatego że program nauczania przewiduje zapoznanie młodzieży z ideą małych ojczyzn. Poznawanie historii lokalnej nie obejdzie się bez obecności Żydów, którzy stanowili czasem połowę społeczności danego miasteczka. Wiele z tych osób to ciekawe i wybitne postaci. Ale też wielu Polaków odkrywa historię polskich Żydów na własną rękę. To wolontariusze, współpracownicy portalu, nadsyłają z całej Polski teksty i zdjęcia, stanowiące zrąb zawartych w Wirtualnym Sztetlu informacji. Na początku, przez prawie trzy lata, przy projekcie było tylko dwóch etatowych pracowników. Bez udziału wolontariuszy, bez anonimowych użytkowników, ten portal nie powstałby nigdy. Liczba zdjęć, które zostały dodane przez anonimowe osoby, jest naprawdę duża.
Wirtualny Sztetl daje szansę przebicia się ludziom z małych miejscowości do szerszego grona odbiorców; umożliwia kontakt z diasporą żydowską na świecie. Powoduje, że ludzie chcą przyjeżdżać, kontaktować się. Portal zmienia także obraz Polski, jest niejako ambasadorem naszego kraju, na razie – moim zdaniem – zbyt słabo wykorzystywanym przez polskie placówki dyplomatyczne do promowania tego, co dzieje się u nas w związku z kulturą i historią Żydów. Ale pokazujemy, jak jest naprawdę, że na przykład synagoga jest zdewastowana, a do jej wnętrza ludzie wyrzucają śmieci.
PAP: Wirtualny Sztetl ma sporą grupę odbiorców wśród chasydów i ich potomków.
A.S.: Wydaje się, że zaspokajamy jakąś potrzebę, która wynikła z rozwoju +turystyki pielgrzymkowej+. Chasydzi mają tradycję odwiedzania grobów legendarnych cadyków w rocznice ich śmierci. Ci ludzie zjeżdżają się do Polski z całego świata i poruszają się po omacku, odnajdując te miejsca, w których żyli cadykowie bądź poszukując ich grobów. Dotąd byli zdani na łaskę, a raczej niełaskę, miejscowych, zwłaszcza, że zazwyczaj mieli bardzo mało czasu, bo ich wyjazdy były bardzo krótkie, przylatywali z Ameryki na 3-4 dni, musieli szybko dotrzeć do tych miejsc. Wirtualny Sztetl daje im możliwość, żeby do takiego wyjazdu się przygotować, nie błądzić, nie dopytywać się przypadkowych osób, które często nic nie wiedzą.
Marzy mi się, żeby Wirtualny Sztetl był nie tylko platformą komunikacji, ale też taką żydowską Wikipedią o historii Żydów polskich, żeby o każdej miejscowości była choć podstawowa informacja. Rzecz jest niezwykle skomplikowana. Nie chodzi przecież tylko o obszar objęty dzisiejszymi granicami, tylko o terytorium sprzed 1939 roku. To olbrzymi obszar, ogromna praca do wykonania. Ale nasz nowy projekt +Pamięć w kamieniu+ realizowany jest już także na Ukrainie i Białorusi. Zachęcamy młodych ludzi, by badali kirkuty w swoich miejscowościach, proponujemy im także wygodne narzędzie do publikacji wyników ich pracy w internecie. Każda macewa zostaje sfotografowana i umieszczona na mapie, a napisy na niej zostają przetłumaczone na język polski. Dzięki temu, że tłumaczymy inskrypcje macew, imiona i nazwiska zmarłych z językach hebrajskiego, Żydzi rozsiani po całym świecie mogą odnaleźć groby swoich bliskich, a Polacy mogą poznać imiona i nazwiska mieszkańców ich miast. Często jest to zachowanie ostatniego śladu po poszczególnych osobach.
PAP: Skąd wzięła się nazwa portalu Wirtualny Sztetl?
A.S.: Na początku dużo dyskutowaliśmy na ten temat. Wiedziałem, że nazwa musi być uniwersalna, ponieważ będzie funkcjonowała w różnych językach, dobrze też, aby znalazł się w niej żydowski element. Na początku krytykowano mój pomysł Wirtualny Sztetl, bo jak tu mówić +sztetl+ o Warszawie czy o Krakowie. W jidysz słowo +sztetl+ oznacza miasteczko, ale ma dużo głębszy sens. W kontekście rozwoju technologii sztetl miał oznaczać społeczność. Przecież sztetl to tak naprawdę społeczność skupiona wokół jakiegoś miejsca. Wirtualny Sztetl to właśnie taka społeczność ludzi skupionych wokół misji zachowania pamięci. (PAP)
aszw/ hes/