185 lat temu, 20 grudnia 1834 r., w Auxerre we Francji zmarł Maurycy Mochnacki, działacz emigracyjny, pisarz, uczestnik Powstania Listopadowego, autor rozprawy „Powstanie narodu polskiego w roku 1830 i 1831”. Był jednym z najbardziej znaczących publicystów swojej epoki, wybitnym analitykiem polskich zrywów niepodległościowych.
Miał naturę radykała i wiecznego buntownika, nawet na tle generalnie zradykalizowanych i zbuntowanych na początku XIX w. Polaków. Urodził się w 1803 r. w położonym nieopodal Lwowa majątku Bojaniec. O jego najwcześniejszym dzieciństwie wiadomo niewiele, ale nic nie wskazuje na to, by czymkolwiek się różniło od setek innych szlacheckich dzieciństw tamtego okresu. Podstawowe nauki pobierał w domu, z całą pewnością uzupełniały je ćwiczenia we władaniu bronią, jeździe konnej i temu podobne zajęcia, raczej standardowe dla młodych chłopców jego stanu.
Nie był to jeszcze czas, gdy niepowodzenia powstań narodowych wyrobiły w szlacheckich domach tradycję wychowania patriotycznego – na to przyjdzie czas jakieś trzydzieści lat później i przetrwa niemal stulecie. Nie ma jednak wątpliwości, że młody Maurycy Mochnacki musiał się otrzeć o podobnego ducha, skoro kiedy tylko pojawił się w Warszawie, by podjąć studia na wydziale prawa, właściwie natychmiast związał się z założonym wówczas Towarzystwem Patriotycznym.
Buntownicy z konieczności
Była to dość typowa organizacja tamtego czasu. Nie miała wyraźnie wyznaczonego celu – była raczej czymś w rodzaju enklawy zakonspirowanej polskości, w której samo trwanie i kultywowanie atmosfery szeroko pojętego patriotyzmu miało być gwarancją przetrwania ducha narodowego. Rosjanie musieli jednak myśleć inaczej, skoro na członków Towarzystwa regularnie spadały represje, a jego przywódca Walerian Łukasiński spędził w więzieniach pozostałe mu czterdzieści sześć lat życia.
Represji nie uniknął także Maurycy Mochnacki. Jak wspominał jego przyjaciel, dziennikarz i krytyk Michał Podczaszyński – został we własnym mieszkaniu pobity, aresztowany i skazany na miesiąc robót publicznych. Najprawdopodobniej ten właśnie moment wpłynął na radykalizację jego postawy. Przez kolejne kilka lat bywał wielokrotnie aresztowany za przynależność do organizacji konspiracyjnych – choć tak naprawdę był to tylko pretekst. Towarzystwo Patriotyczne mimo umiarkowanej aktywności błyskawicznie stało się legendą antyrosyjskich spisków i jego członkowie znaleźli się dożywotnio na indeksie rosyjskich tajnych służb i policji. Pozbawiano ich możliwości ukończenia studiów, utrudniano znalezienie pracy, niejednokrotnie kierowano do pracy w carskiej administracji niższego szczebla, po to właśnie, by mieć ich na oku. Postawieni w tej sytuacji młodzi ludzie w pewnym sensie przez samą Rosję zostali skazani na wieczne konspirowanie – w zasadzie nie mieli innego wyjścia; mogli albo wyemigrować, albo spiskować.
Był jednocześnie przesiąknięty duchem kościuszkowskiej równości społecznej, w której widział jedyną szansę na wywalczenie niepodległości. Był pod tym względem radykalnym demokratą – zbyt radykalnym, by mógł to zaakceptować ogół polskiej szlachty, ale dla młodego pokolenia były to hasła nośne. Już wówczas w sarmatyzmie poprzedniego stulecia upatrywano przyczynę klęski polskiej państwowości.
Maurycy Mochnacki mimo to próbował sił jako publicysta. Współpracował z „Dziennikiem Warszawskim”, później współtworzył „Gazetę Polską” i „Kurier Polski”, nigdzie jednak nie zagrzał miejsca dłużej. Chociaż publikował dużo, i istotnie pod koniec lat dwudziestych XIX w. jego nazwisko stało się rozpoznawalne w kręgach niepodległościowych. Nie bez znaczenia były również jego teksty rozprowadzane nielegalnie w odpisach pod tytułem „Głos obywatela z ziemi zabranej”. Niewątpliwie zasłużył nimi na uwagę rosyjskich służb. Główną tezą tych pism było przekonanie o wyższości kultury polskiej nad rosyjską, i to kultury pojętej jak najszerzej – zarówno pod względem państwowości, prawa, jak i twórczości artystycznej.
Był jednocześnie przesiąknięty duchem kościuszkowskiej równości społecznej, w której widział jedyną szansę na wywalczenie niepodległości. Był pod tym względem radykalnym demokratą – zbyt radykalnym, by mógł to zaakceptować ogół polskiej szlachty, ale dla młodego pokolenia były to hasła nośne. Już wówczas w sarmatyzmie poprzedniego stulecia upatrywano przyczynę klęski polskiej państwowości.
„Chłop i szlachcic, dwa główne pierwiastki Polski, stanowią jedną całość. Kto chce zniszczyć tę całość i ich interesy skłócić, by walczyli przeciw sobie, nie skupiając się na walce z wrogiem zewnętrznym, ten da przysługę Rosji” – pisał Mochnacki odważnie jak na owe czasy. Ale nie ograniczał się do publicystyki.
Z bronią i piórem
Niewiele miał do stracenia, brał więc udział we wszystkich spiskach, od których wrzało w późnych latach dwudziestych, także w tym finalnie najważniejszym – sprzysiężeniu Piotra Wysockiego. Był Mochnacki człowiekiem gorącego temperamentu. Kiedy tylko rozpoczęły się walki Powstania Listopadowego, zaciągnął się jako prosty szeregowiec do 1 Pułku Strzelców Pieszych gen. Piotra Szembeka i pod jego dowództwem walczył m.in. w bitwie pod Olszynką Grochowską, w której został poważnie ranny. Po wyleczeniu, już w stopniu oficerskim (patent otrzymał jeszcze przed podjęciem walki jako strzelec), kontynuował walkę m.in. pod Okuniewem, Wawrem i Ostrołęką. Ta ostatnia zakończyła jego wojenną tułaczkę – 26 maja 1831 r. znów został ranny, co praktycznie wykluczyło go z działań wojennych; miało też wpływ na jego dalsze losy: w zasadzie nigdy nie wrócił już do pełnego zdrowia, choć miał wtedy zaledwie dwadzieścia osiem lat.
Podupadłe zdrowie nie stępiło jego temperamentu publicystycznego. Dwa miesiące po batalii pod Ostrołęką jego artykuły zaczęły się pojawiać w „Dzienniku Krajowym”. Ich ton jest właściwie jednoznaczny. Z ogromną pasją Mochnacki uzasadniał w nich konieczność starcia z Rosją, co uznawał za coś w rodzaju historycznego obowiązku, ciążącego na tamtym pokoleniu.
Podupadłe zdrowie nie stępiło jego temperamentu publicystycznego. Dwa miesiące po batalii pod Ostrołęką jego artykuły zaczęły się pojawiać w „Dzienniku Krajowym”. Ich ton jest właściwie jednoznaczny. Z ogromną pasją Mochnacki uzasadniał w nich konieczność starcia z Rosją, co uznawał za coś w rodzaju historycznego obowiązku, ciążącego na tamtym pokoleniu. Nie był entuzjastą polskiego romantyzmu, ale w pewnym sensie sięgał po podobne środki – opisywał Polskę jako metafizyczny byt, będący – w jego opinii – trzonem całej cywilizacji europejskiej. W odróżnieniu od romantyków dostrzegał jednak, że to trzon wymagający naprawy.
„Wygrzebujemy z gruzów starożytną budowlę, której części zebrać w jedną całość, potem zaś naprawić i tylko wewnątrz inaczej urządzić potrzeba” – zauważał jeszcze w trakcie walk i myśli tej pozostał wierny.
Po upadku zrywu wraz z większością zasilił szeregi Wielkiej Emigracji wiodącej dość ponure życie we Francji. „Źle do miliona diabłów. Pieniędzy ani jednego sous [drobna francuska moneta – przyp. red.]. Wypiłoby się szklankę wina przy nędznym tym obiedzie. Nie masz. Nie można. Tytoniu nie nazbiera się, więc niedopalone cygara kraje się i pół fajki wystarcza na cały dzień. I grać, i czytać się nie chce, bo głodno, bo nudno niezmiernie” – skarżył się inny wybitny konspirator, Szymon Konarski, który dzielił los Mochnackiego. Konarski akurat z braku innych możliwości zarobkowania wyuczył się zegarmistrzostwa. Mochnacki zaś był w nieco lepszej sytuacji, ponieważ jego energia pisarska była niemal nieograniczona. Tworzył bardzo dużo. Jego artykuły ukazywały się w „Pamiętniku Emigracji Polskiej”, jednocześnie opublikował swoje najważniejsze dzieło: „Powstanie narodu polskiego w roku 1830 i 1831” (wydane w Paryżu w 1834 r.). Pracy tej zarzucano subiektywizm – i zapewne słusznie – lecz taki zarzut można odnieść właściwie do oceny samych walk powstańczych, które Mochnacki postrzegał z poziomu pola bitwy, a nie ogólnej strategii. W gruncie rzeczy zarzuty padały, bo publicysta poruszył w książce bardzo czułą strunę – romantyczną nieświadomość Polaków.
„Dotąd historia powstań naszych, ta najbardziej zajmująca część dziejów ogólnych narodu polskiego, z powodów naturalnych niemal zupełnie była zaniedbana. Po każdym powstaniu następował nowy ucisk, jeszcze uciążliwszy od poprzedniego. Coraz to nowa niewola zacierała przede wszystkim pamięć świeżych wydarzeń. Druk rzadko, zaledwie ułamkami, nigdy w całości, najczęściej tylko po kryjomu albo w obcych językach przechowywał je od jednego dziesiątka lat do drugiego. Znakomite czyny, wielkie poświęcenia, wespół z wielkimi błędami rządów i występkami osób, głucho przemijały. Tym sposobem synowie nie mogli znać dobrze spraw ojców swoich. Przyszedłszy do lat męskich, porywali jak oni za oręż, dla uwolnienia ojczyzny, nie korzystając jednak z ich doświadczenia, nieszczęść i omamień” – pisał.
Nie był bynajmniej Maurycy Mochnacki przeciwnikiem insurekcji. I na polu bitwy, i w pismach wielokrotnie udowadniał, że był nieodrodnym dzieckiem swojej epoki. Patrzył jednak szerzej niż większość jego rówieśników. Kiedy zalecał rozwagę i odpowiednie przygotowanie przyszłego zrywu, rozpoczynała się jedna z najdziwaczniejszych awantur w historii polskich bojów o niepodległość, tzw. partyzantka Zaliwskiego – żywe potwierdzenie słuszności analiz Mochnackiego. Zalecał więc odpowiednie przygotowanie do walki, rozeznanie w ogólnoeuropejskiej sytuacji geopolitycznej, działanie w poprzek targających Polakami sporów ideologicznych, ale przede wszystkim nieustające budowanie własnej kultury. Tylko ona – zdaniem tego publicysty – była w stanie podtrzymać narodowego ducha i pokonać marazm życia pod zaborami. Jeśli Rosja reprezentowała brutalną siłę, to Polska musiała ją pokonać nie tym samym – bo nie miała ani tyle siły, ani brutalności – lecz kulturą właśnie. W niej dostrzegał Mochnacki prawdziwą siłę.
„Po rozbiorach Polski nic innego nie widzimy w tym kraju, jak tylko same klęski, jedne z drugich wypływające; nic innego nie postrzegamy, tylko ustawiczność nieszczęść publicznych, które zaledwie na chwilę przerywały zwodne połyski fortuny. Dlaczegóż tedy naród polski, który miał tyle czasu przywyknąć do własnej niewoli, który przebywał wszystkie drogi prowadzące do zguby, do zagłady nawet imienia, nie przestał dotąd być narodem? To, co dzieje się w Polsce od chwili jak ziemie naszą źli sąsiedzi rozerwali pomiędzy siebie, pokazuje dostatecznie, że w nas jest pewna siła, którą trzeba nazwać siłą dźwigania się z każdego upadku. U nas tylko wykształciło się i upowszechniło, nieznane innym ludom, życie po śmierci politycznej” – tymi słowami rozpoczynał „Powstanie narodu polskiego w roku 1830 i 1831”. To książka, która go przeżyła.
Władze rosyjskie skazały zaocznie Mochnackiego na karę śmierci w 1834 r. Wyrok nie mógł zostać wykonany z dwóch powodów. W tym właśnie roku publicysta przebywał we Francji, w tym także roku zmarł na gruźlicę. Również wówczas ukazało się dzieło „Powstanie narodu polskiego w roku 1830 i 1831” – choć ostro krytykowane, chyba zapisało się w sercach emigracji, bo na przestrzeni następnych lat doczekało się kilku wydań.
ajw / skp /