Dzisiaj z dystansu myślę, że „Salto” to jest arcydzieło. Rzadki przypadek filmu, który wyprzedza swój czas – ocenia w rozmowie z PAP krytyk i członek Europejskiej Akademii Filmowej prof. Tadeusz Lubelski. Mija 55 lat od premiery filmu Tadeusza Konwickiego.
Konwicki, urodzony 22 czerwca 1926 roku w obecnym Wilnie, zaczynał od literatury. Debiutował w 1950 roku powieścią "Przy budowie". Nim zrealizował swój pierwszy samodzielny film ("Ostatni dzień lata" – 1958), zdążył już napisać m.in. powieści "Władza" (1955), "Rojsty" (1956), "Z oblężonego miasta" (1955), scenariusze filmów "Kariera" (1954) i "Zimowy zmierzch" (1956).
"Salto" był jego trzecim filmem. Wcześniej Konwicki zrealizował wspominany wyżej "Ostatni dzień lata", o którym Maria Dąbrowska napisała w swoim dzienniku: "Film jest wydarzeniem w skali światowej (...). Jednodniowy romans, wątły dialog – a tyle w nim powiedziane! W życiu mi się żaden film tak nie podobał, jak ten". Konwicki tym filmem wyprzedził zapoczątkowaną kilka lat później francuską Nową Falę. Według C. A. Milvertona z amerykańskiego pisma "Film Quarterly" film "wcale nie jest arcydziełem, ale jest najwybitniejszym filmem fabularnym polskiej szkoły filmowej, który ukazał się w tym kraju (Stanach Zjednoczonych)".
Warto też wspomnieć, że na film przeznaczono zaledwie 10 tys. zł – „W ten sposób +Ostatni dzień lata+ stał się najtańszym filmem fabularnym w historii polskiego kina i trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś zdołał w przyszłości pobić jego rekord” – napisał Lubelski w "Historii kina polskiego". W rolach głównych wystąpili Jan Machulski (On) i Irena Laskowska (Ona). Podczas pobytu nad morzem, w ostatni dzień lata młody mężczyzna poznaje dojrzałą kobietę. Samotni, naznaczeni piętnem wojny i osobistymi dramatami, nie potrafią nawiązać relacji. Obraz otrzymał główną nagrodę w dziedzinie filmów eksperymentalnych na festiwalu w Wenecji w 1958 r., ponadto w tym samym roku wyróżniono go nagrodą główną na EXPO w Brukseli i I nagrodą na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Londynie.
Kolejnym filmem Konwickiego były zrealizowane w 1961 roku "Zaduszki". Akcja filmu dzieje się w małym miasteczku, gdzie Michał i Wala spędzają weekend w hotelu. W rolach głównych wystąpili Edmund Fetting i Ewa Krzyżewska. Jest to opowiedziana na nowo historia z poprzedniego filmu reżysera. Zdaniem Lubelskiego "Świat głównych postaci +Ostatniego dnia lata+ opierał się na ostrzu noża; wybór oznaczał dla nich: wszystko albo nic. Tamten film był świadectwem determinacji. +Zaduszki+ zgodnie z symboliką tytułu, są świadectwem łagodnego smutku. Bohaterowie rozumieją już, że nie sposób zaczynać wszystkiego od nowa. Toteż +Ostatni dzień lata+ kończy się tragicznym rozstaniem, +Zaduszki+ – melancholijnym pojednaniem".
Konwicki w wywiadzie dla "Filmu" udzielonemu Krystynie Grabień w 1962 roku, powiedział: "Moim zamiarem było zrealizowanie filmu psychologicznego, w którym sztafaż nie odgrywa szczególnej roli. (…).Wybrałem celowo drastyczną dwuznaczność eskapady miłosnej, aby kontrastowała ona dramatyczniej z podtekstem gry psychologicznej bohaterów".
Cztery lata później powstaje "Salto" – kolejny psychologiczny obraz pisarza-reżysera, który sam podkreślał jednak, że jego intencją było nakręcenie filmu literackiego: "Po prostu są filmy muzyczne, są takie, w których przewagę ma obraz, są i filmy, w których przewagę ma literatura, i nic w tym właściwie nie ma dziwnego. Np. w moim filmie +Ostatni dzień lata+ przewagę miał obraz, w +Zaduszkach+ elementy natury filmowej i literackiej były mniej więcej na równych prawach, natomiast w +Salcie+ literatura faktycznie ma przewagę". "+Ostatni dzień lata+ był taką cenzurą w moim życiu, która zresztą przypadła na okres zmiany w życiu całego społeczeństwa. Zacząłem z innej beczki. Furii dodawała mi także chęć zaatakowania tego szalenie skonwencjonalizowanego ładu, jakim była ówczesna sztuka filmowa i którym pysznili się filmowcy" – tak o "Salcie" mówił sam Konwicki.
Z powodów politycznych (Konwicki nie chciał podpisać kontrlistu do tzw. Listu 34) zdjęcia, które miały ruszyć latem, zaczęły się dopiero jesienią. Z tego powodu ekipa musiała stawić czoła nietypowym wyzwaniom, jak zamarznięte silniki samochodów czy wieszanie setek jabłek na przywiędłych jabłoniach w celu upozorowania lata. "Czułem, że to jest ważny film. Ale wówczas jeszcze go nie doceniłem. Nie zorientowałem się, jak ważny. To dla kina rzadki przypadek, kiedy film właściwie rośnie z latami. Nie tylko dlatego, że się nie starzeje, ale wydaje się coraz ważniejszym, piękniejszym i mądrzejszym, mimo iż obecnie może wydawać się w swojej poetyce nieco anachroniczny, ale to wspaniały, bardzo mądry i ogromnie przewidujący film" – wspomina w rozmowie z PAP Lubelski. "Dzisiaj z dystansu myślę, że to jest arcydzieło. Rzadki przypadek filmu, który wyprzedza swój czas" – konkluduje krytyk.
Akcja dzieje się w prowincjonalnym miasteczku na Ziemiach Odzyskanych, podobnym do opisanego wcześniej przez Konwickiego w powieści "Sennik współczesny" (1963). Oba dzieła łączy konwencja pogranicza jawy i snu. Pewnego dnia w miasteczku pojawia się tajemniczy mężczyzna, który jednym przedstawia się jako Kowalski, innym zaś jako Malinowski. Zdumionym mieszkańcom opowiada różne wersje swej biografii. Według jednej walczył na wojnie, innej zaś, ukrywa się i grozi mu niebezpieczeństwo. Fałszywa legenda burzy senne jak dotąd życie miasteczka. Osobliwy przybysz, zarazem prorok i oszust, obejmuje "rząd dusz" nad mieszkańcami.
W roli głównej oglądamy Zbigniewa Cybulskiego, w pozostałych zaś Gustawa Holoubka (Gospodarz), Wojciecha Siemiona (Artysta), Igę Cembrzyńską (Żona Kowalskiego), Zdzisława Maklakiewicza (Rotmistrz), Martę Lipińską (Helena), Andrzeja Łapickiego (Pijak Pietuch) i Włodzimierza Boruńskiego (Blumenfeld). Autorem muzyki jest Wojciech Kilar.
"Temat relacji polsko-żydowskich na pozór pokazany jest tylko za pomocą postaci Blumenfelda, jednak uważniejszy widz dostrzeże, iż akcja dzieje się w starej bożnicy. Film ten zderza widzów z problemem wyparcia tej tematyki" – zauważa Lubelski. Trzy lata później nastał w Polsce czas Marca'68 – okres wzmożonego antysemityzmu, wskutek którego wielu obywateli polskich żydowskiego pochodzenia musiało opuścić kraj. "Ten film przewiduje to, co się stanie za trzy lata" – dodaje krytyk.
Ciekawa jest historia angażu do "Salta" Zbigniewa Cybulskiego: "Po raz pierwszy zetknąłem się z nim przy okazji +Do widzenia, do jutra+ (pełniłem funkcję kierownika literackiego zespołu). Pokłóciliśmy się. Od tego czasu nie lubiłem go i on darzył mnie podobnym uczuciem. Jego aktorstwo budziło sprzeciw, uważałem je za rodzaj maniery, spekulacji artystycznej" – zdradził reżyser, dodając, że "stopniowo jednak owa wrogość ustąpiła miejsca życzliwszym uczuciom, (…), uświadomiłem sobie, że to co poczytywałem za manierę, jest wynikiem naturalnych dyspozycji, że nie jest to aktor jednej roli, umiejący grać jedynie amantów w dżinsach i battledressie. Ta obopólna, z wolna wygasająca niechęć znalazła osobliwy epilog: napisałem specjalnie dla niego scenariusz +Salta+".
"Cybulski w tym filmie jest konglomeratem polskich losów. Jest w nim niemal wszystko – ukrywający się przed władzą dawny akowiec, czyli rodzaj żołnierza wyklętego, ale jest też Żyd. On przecież pyta Martę Lipińską +gdzie oni leżą+" – powiedział Lubelski.
"Salto" odzwierciedla myśl reżyserską Konwickiego, którą wyłożył w rozmowie z Lubelskim dla magazynu "Kino" w 1981 roku, mówiąc "w swoich książkach i czy filmach wybierałem zawsze takie wyjątkowe momenty tej społeczności, którą opisywałem – momenty magiczne, inne, odświętne. W +Senniku współczesnym+ ludzie czekają na koniec świata, we +Wniebowstąpieniu+ wyjątkowość nocy dożynkowej podparta jest międzynarodowym konfliktem, który może lada chwila wybuchnąć". Konwicki kończy swój wywód słowami: "Po prostu lubię – to dla mnie czysto techniczne pisarskie udogodnienie – kiedy powieść czy film dzieje się w czasie odrobinę niezwykłym, w czasie, który ma pewną magię i tej magii udziela bohaterom".
Krytycy podeszli do "Salta" odmiennie. Rafał Marszałek pisał: "Jak przeszłość ukształtowała psychikę jednostki? +Ostatni dzień lata+ i +Zaduszki+ były jednoznacznie pesymistyczną odpowiedzią na to pytanie. Wojenne kompleksy i obsesje jawiły się tam jako siła fatalna: paraliżująca dzisiejsze działanie, uniemożliwiająca teraźniejszy spokój. +Salto+ jest tamtych filmów pastiszem". Dalej krytyk podkreśla, że "Konwicki rozwinął myśl, której refleksy kryły się w utworach Munka: przeszłość jest w tym samym stopniu źródłem zahamowań i nieprzystosowania, co czynnikiem mitotwórczym. (…) Któryś z bohaterów +Sennika współczesnego+ prorokuje: +Zostanie po nas legenda, pamięć, moc, której użyją żywi+. +Salto+ właśnie pokazuje, jak owa legenda wciela się w życie. Jeśliby tylko Konwicki nie był tak przywiązany do heroicznych kompleksów, jego film łatwo stałby się pamfletem na narodową martyrologię. Ale +Salto+ obrachowuje się mitotwórstwem w konwencji komediodramatu”. Na koniec swojej recenzji Marszałek podkreśla jednak: "Uważam +Salto+ za ambitnie i mądrze pomyślaną kontynuację filmów +szkoły polskiej+, za dzieło, którego potrzebowała nasza kinematografia".
Natomiast Janusz Gazda pisał dla "Ekranu", iż "wartość +Salta+ kryje się raczej w jego charakterze przypisu do własnej twórczości Konwickiego pisarza. Może kiedyś przypis ten zainteresuje historyka literatury. Dziś jest on bardziej seansem literackiej kawiarni, w której dużo się mówi, opowiada dowcipy o dobrym człowieku, który +marzy o podłożeniu świni+, opowiada o okularach Cybulskiego, przeżywa się uniesienia i tęsknoty. +Salto+ jest bardziej dialogiem kawiarnianym niż filmem".
Zdaniem Lubelskiego natomiast "tematem +Salta+ jest pytanie o racje i rezultaty takiej ingerencji. Postać Kowalskiego jest parabolą artysty, który – jak w +Senniku+ – wędruje w wyobraźni do swojej doliny. Postaci mieszkańców miasteczka to jego odbiorcy, ci, którzy wraz z nim w jego dolinie przebywają, na których oddziałuje swoją twórczością. Funkcje, jakie pełni w miasteczku Kowalski – są parabolą funkcji, jakie twórca spełnia wobec swoich odbiorców". Zdaniem piszącego dla "Kina" Witolda Woroszylskiego "Można potraktować nowy film Konwickiego jako namiętną rozprawę z przeszłością; może nie tyle z konkretną jakąś przeszłością, dającą się odnieść do historii narodowej etc. (…); i oto +Salto+ przeistacza się w seans psychoanalityczny, mający wyzwolić dzień dzisiejszy z wczorajszych kompleksów".
5 maja 1972 roku premierę miał czwarty film Konwickiego "Jak daleko stąd, jak blisko" z Andrzejem Łapickim, Gustawem Holoubkiem i Mają Komorowską w rolach głównych. Konwicki sam określił go jako "autobiograficzny esej filmowy". Czterdziestoletni Andrzej (Łapicki) odbywa symboliczną podróż w swoją przeszłość.
1982 rok to ekranizacja poetyckiej powieści Czesława Miłosza z 1955 roku "Dolina Issy". Widać w nim zwrot ku litewskości, która jest dla pisarza-reżysera mitem. Już sam fakt sięgnięcia po twórczość Miłosza, swojego krajana, jest symptomatyczny. W rozmowie z Konradem Eberhardtem dla "Kina" Konwicki wspomniał: "Sam jestem produktem jakiegoś takiego misz-maszu wschodniej Polski, sam nie wiem, ile we mnie jest krwi litewskiej, białoruskiej czy polskiej. Jest to pasjonujące, dla mnie nawet pewien powód do dumy, że jesteśmy takim właśnie, a nie innym społeczeństwem".
Akcja filmu toczy się w XX-wiecznej Litwie. Owa Litwa jest tu słowem kluczem "Ja chcę, żeby było dobrze... Nie czuję się związany z żadnym obozem ideologicznym ani literackim. Jestem związany tylko z małym regionem na północny-wschód od Wilna, z którego zaczerpnąłem jakieś soki, ale jeszcze nie wiem do końca, czym były one zatrute" – w taki sposób scharakteryzował reżyser siebie i swoją twórczość w rozmowie z Elżbietą Sawicką dla czasopisma "Odra" w 1988 roku.
Po tak rozumianą litewskość Konwicki sięga również swoim ostatnim filmie, zrealizowanej w 1989 roku – "Lawie. Opowieści o +Dziadach+ Adama Mickiewicza". Tytuł jest nawiązaniem do III części "Dziadów" Mickiewicza – "Nasz naród jak lawa, z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa, lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi; plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi". W roli Gustawa-Konrada pojawia się dwóch aktorów – Artur Żmijewski i Gustaw Holoubek. Epizod w filmie zagrał również Konwicki – jako on sam. "Wiersz – w wykonaniu moich aktorów – stanowi chyba podstawową wartość +Dziadów+, poza znaczeniem tekstu i jego pierwiastkami racjonalnymi. Dopiero w trakcie realizacji zobaczyłem, że robię rzecz skazaną z góry na ograniczony odbiór. Oczywiście, to nigdy by mnie nie powstrzymało przed realizacją. Czułem wewnętrzny przymus, żeby to robić i pożegnać się w ten sposób z kinem" – mówił wówczas Konwicki. (PAP)
autor Mateusz Wyderka
mwd/ wj/