Zamachy na dostojników PRL wbrew pozorom wcale nie były rzadkie. Zabić próbowano Bieruta, Gomułkę i być może nawet Jaruzelskiego. Ale prawdopodobnie najgroźniejsza była próba muzułmańskiego fundamentalisty na lotnisku w stolicy Pakistanu.
50 lat temu terrorysta wjechał samochodem w polską delegację i witających ich gospodarzy. Celem ataku był Marian Spychalski, terrorysta pomylił jednak osoby i zamiast Przewodniczącego Rady Państwa zabił wiceministra spraw zagranicznych.
Był gorący, parny dzień, temperatura sięgała 30 stopni, gdy kilka minut po 11 na lotnisku w Karaczi wylądował Ił-18. To właśnie w takich okolicznościach dokonany został zamach na Spychalskiego. Wśród ataków na polskich notabli ten był zupełnie odmienny. Po pierwsze miał miejsce daleko od kraju, po drugie nie miał nic wspólnego z polską sytuacją polityczną, po trzecie zamachowiec nie zdawał sobie sprawy z tego, kim jest obiekt ataku. Według zebranych informacji zamach miał podłoże wynikające z religijnego fundamentalizmu.
Siekierą w pierwszego sekretarza
Prawdopodobnie najbardziej znanymi zamachami na polskich komunistycznych działaczy były dwa ataki w Zagórzu w 1959 i 1961 r. Obu dokonał Stanisław Jaros, podkładając na trasie przejazdu Władysław Gomułki ładunki wybuchowe własnej roboty. Zwłaszcza pierwszy, gdyby okazał się skuteczny, mógł mieć ogromne skutki – Gomułce towarzyszył wówczas sam Nikita Chruszczow. Ale ładunki nie wyrządziły większej szkody – pierwszy eksplodował dwie godziny przed przejazdem kolumny, drugi ranił tylko dziecko i górnika. Po drugim z zamachów Jaros został skazany na śmierć i powieszony.
Kilkakrotnie przeprowadzano zamachy na Bolesława Bieruta. Po raz pierwszy informację o atakach przekazał zbiegły oficer służb bezpieczeństwa Józef Światło. „Czy pamiętacie, towarzyszu Tomaszu (to konspiracyjny pseudonim Bieruta), jak w 1953 r. wdarł się na dziedziniec Belwederu robotnik, jak porąbał siekierą zastępującego mu drogę oficera ochrony i biegł do drzwi wejściowych, by was zamordować? (...) I padł zastrzelony przez waszą ochronę. (...). Czy pamiętacie, jak na rok przedtem przedarł się z pistoletem w ręku młody człowiek, który po drodze postrzelił porucznika Doskoczyńskiego i padł od kul tych, którzy mają czuwać nad waszym życiem? Czy pamiętacie, towarzyszu Tomaszu, jak w 1951 r. strzelił do was żołnierz Korpusu Bezpieczeństwa, pełniący służbę na posterunku w Belwederze, kiedy przechadzaliście się po parku? Nie trafił i palnął sobie w łeb z tego samego pistoletu, z którego do was strzelał. A pamiętacie, towarzyszu Tomaszu, wybuch pieca do ogrzewania w gmachu Rady Państwa w Warszawie, kiedy przybyliście na uroczyste otwarcie? To nie był normalny przypadek. To był zamach na wasze życie” – opowiadał w audycji Radia Wolna Europa.
Bieruta próbowali też zabić żołnierze antykomunistycznego podziemia. Ale najbliżej śmierć był w lutym 1947 r. w hotelu Francuskim w Krakowie. O zleceniodawcach i wykonawcy nic nie wiadomo. Zamachowiec wszedł do hotelu ubrany w mundur pułkownika NKWD, posiadał też odpowiednie dokumenty. Ochrona wpuściła go do biura Bieruta. Zamachowiec miał przez pomyłkę zastrzelić oficera ochrony. Są też teorię, że nie było pomyłki – Bierut został zastrzelony, a w jego miejsce Sowieci podstawili sobowtóra, dokonując tzw. matrioszki.
Ostatni znany incydent – choć nie wiadomo, czy był to rzeczywisty zamach – miał miejsce w 1985 r. Tuż przed wizytą Wojciecha Jaruzelskiego w warszawski SGPiS (obecnie SGH), w koszu na śmieci pirotechnicy znaleźli granat moździerzowy. Sprawcy nie odkryto do dziś.
Komunista czy chrześcijanin
Wysiadając z samolotu Spychalski nie mógł spodziewać się problemów. Co prawda polskie służby donosiły, że w związku z wizytą w Pakistanie mogą mieć miejsce antykomunistyczne protesty, ale poprzednie cztery dni planowanej na pięć dni wizyty przebiegały bardzo spokojnie.
Marian Spychalski wraz z żoną rozpoczęli tradycyjny ceremoniał powitalny, gdy zza samolotu wyjechała półciężarówka z symbolami narodowego przewoźnika. Samochód jechał powoli, posuwając się wprost w stronę szpaleru witających. Tuż przed grupką ludzi nagle przyspieszył, uderzając w osoby, którym przed chwilą Spychalski podawał rękę. Samochód przejechał jeszcze kilkanaście metrów, wlokąc za sobą rannych i zabitych, zderzając się następnie z motocyklem obstawy. Zaskoczenie było pełne. Polską delegację ochraniały nie tylko pakistańskie służby, ale też ośmiu funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu, ale żaden nie zareagował. Nie tylko nie sięgnął po broń, ale nawet nie próbował osłonić Spychalskiego.
Zamachowiec zabił na miejscu trzy osoby, kolejna zmarła w karetce, osiemnaście osób zostało rannych. Wśród nich był jeden Polak – wiceminister spraw zagranicznych. Zygfryd Wolniak podczas ataku stał akurat tyłem. Więcej szczęścia miał ambasador Polski w Pakistanie Alojzy Bartoszek. Co prawda też uderzyła go ciężarówka, ale mimo dużej utraty krwi przeżył. Zginęło natomiast trzech Pakistańczyków, w tym zastępca szefa wywiadu.
Zamachowiec fundamentalista
Zamachowcem okazał się 32-letni Abdullah Feroz. Był potomkiem przesiedleńców z Indii, w miarę upływu lat coraz bardziej radykalizował się religijnie. Przez rodzinę uznawany był za psychicznie chorego, ale zamiast na leczenie trafił do armii. Tam wyszkolono go na kierowcę. W 1969 r. zatrudnił się w pakistańskich liniach lotniczych. Zajmował się obsługą pojazdów pomocy technicznej. O jego pracy na lotnisku niewiele wiadomo. Dostał naganę za odmowę prowadzenia autobusu, gdy obok mężczyzny na pojedynczym siedzeniu usiadła kobieta. Potrącił też kobietę przechodzącą przez jezdnie. Został nawet skazany na więzienie, ale ostatecznie uniknął odsiadki, po zawarciu ugody z bratem poszkodowanej. W pracy koledzy nazywali go „pomyleńcem” i utyskiwali na jego agitację religijną. Napisał list do prezydenta Pakistanu z żądaniem wprowadzenia szariatu.
Decyzję o akcji na lotnisku podjął na podstawie artykułów w gazecie i plakatów rozwieszonych na mieście dotyczących wizyty Spychalskiego. Choć w Polsce stanowisko przewodniczącego Rady Państwa było tylko fasadowe, w Pakistanie uważano go z głowę państwa i tytułowano „Mr. President”.
Jest prawdziwym paradoksem, że w oczach zamachowca Spychalski jawił się jako przedstawiciel zachodniej kultury i chrześcijaństwa. Ale właśnie z tych powodów postanowił zaatakować przedstawiciela zepsutego świata.
Dzień wcześniej pracował do 7:30 rano. Następnie po zakończeniu zmiany pojechał do domu, poszedł do fryzjera, umył się, wyczyścił mundur, pożegnał się z żoną i znów pojechał na lotnisko. Jak wykazało śledztwo, po drodze z przypadkowymi słuchaczami rozmawiał o „świętej wojnie” i narzekał, że musi oglądać „nagie kobiety” podczas pracy.
Na lotnisku znalazł pozostawiony samochód. Kluczyki znalazł w stacyjce. Jadącą ciężarówkę najpierw gestem dłoni, a później gwizdkiem próbował zatrzymać policjant. Feroz nie usłuchał. Nagle skręcił i przyspieszył. Po ataku zamachowiec sam wysiadł z samochodu z podniesionymi rękami.
Wstępnie przesłuchano go już na lotnisku. Zamachowiec miał być zawstydzony tym, że zabił nie te osoby, które planował.
Wszystkie te informacje to efekt drobiazgowego śledztwa zleconego przez Prezydenta Pakistanu. Powołana została specjalna komisja, a niezależne dochodzenia prowadziły też wywiad, kontrwywiad, Centralna Agencja Wywiadowcza oraz policja. Przesłuchano 100 osób, 10 aresztowano. Feroz został skazany na karę śmierci, a wyrok wykonano.
Informacja o zamachu wzbudziła sensację. Informowały o nim gazety całego świata. Wiadomość była tym bardziej sensacyjna, że w depeszach pojawiła się nieprawdziwa informacja, jakoby zamachowiec miał krzyknąć: „Śmierć komunistom”. W Polsce początkowo jednak nie informowano o zamachu. Pierwszy komunikat był lakoniczny: „Minister Wolniak zmarł w szpitalu, kierowca stracił panowanie nad kierownicą”. Szef BOR-u, obecny zresztą na lotnisku w Karaczi, nie miał jednak wątpliwości: „Wypadek zaistniały na lotnisku w Karaczi był zorganizowanym zamachem” – napisał w raporcie. Natomiast minister spraw zagranicznych Stefan Jędrychowski rozesłał tajną notatkę do członków KC PZPR, w której informował, że zamach był działaniem celowym, w zamierzeniu miał popsuć stosunki polsko-pakistańskie.
Spychalski wrócił do kraju bez szwanku, ale ta podróż musiała być dla niego podwójnie pamiętna. To był ostatni oficjalny wyjazd jako Przewodniczącego Rady Państwa. Dwa miesiące później został zmuszony do rezygnacji ze stanowiska, a jego miejsce zajął Józef Cyrankiewicz.
Łukasz Starowieyski
Źródło: MHP