Tradycja współistnienia w Królestwie Polskim dwóch, a później trzech wyznań chrześcijańskich na wiele dziesięcioleci przed reformacją, bez negatywnych dla państwa skutków, była jednym z najważniejszych uwarunkowań zachowania u nas pokoju w wieku XVI, określanym epoką wojen religijnych w Europie. Pokojową egzystencję różnowierców w Polsce wzmocniło podpisanie aktu konfederacji warszawskiej w 1573 r. - uważa prof. Jan Dzięgielewski z UW.
Z czym przede wszystkim kojarzy się konfederacja warszawska?
Prof. Jan Dzięgielewski: Mówiąc o konfederacji warszawskiej 1573 roku skupiamy się przede wszystkim na postanowieniach dotyczących zasad pokojowego współżycia "rozróżnionych w wierze chrześcijańskiej", które znalazły się w akcie konfederacji generalnej, zawiązanej na pierwszym sejmie konwokacyjnym w celu zapewnienia bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego w czasie bezkrólewia. Zamieszczano je również w aktach konfederacji podczas kolejnych interregnów. Co więcej, rzecznicy staropolskiej tolerancji zdołali także wprowadzić zobowiązanie władców Rzeczypospolitej do strzeżenia pokoju wyznaniowego, według zasad konfederacji 1573 roku, do Artykułów Henrykowskich, a więc aktu o charakterze konstytucyjnym. Dzięki owym postanowieniom wyznania reformowane uzyskały status wyznań uznawanych przez państwo, zaś uprawnieni do współdecydowania o najistotniejszych sprawach Rzeczypospolitej zobowiązali się w imieniu swoim i potomnych do zachowywania pokoju wyznaniowego i występowania przeciwko tym, którzy usiłowaliby go naruszać.
Prof. Dzięgielewski: "Zmiany w Kościele w Polsce po soborze trydenckim, a zwłaszcza śmierć wielce tolerancyjnego króla Zygmunta Augusta oraz bardzo realna perspektywa objęcia tronu przez Henryka Walezego, na którym ciążyła krew hugenotów, zamordowanych podczas osławionej "nocy św. Bartłomieja" w 1572 roku, zmobilizowała wyznawców religii reformowanych do nieustępliwych dążeń".
Dlaczego przyjęto taki akt akurat wtedy, po śmierci ostatniego Jagiellona, Zygmunta Augusta, a przed wybraniem nowego króla?
Prof. Jan Dzięgielewski: Ponieważ senatorowie i szlachta różnowiercza uznali, że jest to dla nich już ostatni dzwonek, a jednocześnie wyjątkowo sprzyjająca sposobność do unormowania sytuacji prawnej swych wyznań. Wcześniej pochłaniały ich spory wewnętrzne i walka o uwolnienie się od jurysdykcji sądów kościelnych. Poza tym korzystali w praktyce z pełnej wolności wyznania, co więcej - to oni byli stroną agresywną, przejmującą kościoły katolickie i beneficja.
Zmiany w Kościele w Polsce po soborze trydenckim, a zwłaszcza śmierć wielce tolerancyjnego króla Zygmunta Augusta oraz bardzo realna perspektywa objęcia tronu przez Henryka Walezego, na którym ciążyła krew hugenotów, zamordowanych podczas osławionej "nocy św. Bartłomieja" w 1572 roku, bądź arcyksięcia Ernesta z arcykatolickiego rodu Habsburgów, zmobilizowała wyznawców religii reformowanych do nieustępliwych dążeń. Zdawali jednocześnie sprawę, że w okresie bezkrólewia, kiedy ważyły się losy Rzeczypospolitej, łatwiej będzie skłonić senatorów duchownych i popierających ich posłów do rozwiązań kompromisowych. Co też nastąpiło.
Jak duże kontrowersje budziła wówczas w Polsce idea równouprawnienia innowierców? Czy miała wielu przeciwników?
Prof. Jan Dzięgielewski: Wówczas tylko w naszym kraju istniało pełne równouprawnienie w zakresie praw publicznych wszystkich obywateli "różniących się w wierze chrześcijańskiej". I tego nikt do połowy XVII wieku nie negował. Czym innym była natomiast kwestia równouprawnienia wyznań. Każde z nich uznawało się wówczas za jedynie prawdziwe, nie mogło więc traktować innych jako równoprawnych - z punktu widzenia doktryny były one błędne. Można było je co najwyżej tolerować. Dlatego we wszystkich ówczesnych państwach przywódcy i teologowie wyznań panujących zdecydowanie sprzeciwiali się temu, aby inne Kościoły i związki wyznaniowe zostały przez państwo uznane i uzyskały gwarancje prawne dla publicznego szerzenia kultu, prowadzenia szkół, szpitali, drukarń. Przeciwnie - czynili wszystko, aby ograniczać uprawnienia innowierców. Do takiej postawy po soborze trydenckim zobligowani byli też duchowni katoliccy w Polsce. Jednak w praktyce działalność zgodną z oczekiwaniem kurii rzymskiej prowadzili tylko członkowie nowych zgromadzeń zakonnych, szczególnie jezuici, znaczna część przedstawicieli kapituł i jedynie nieliczni biskupi.
Większość episkopatu, uczestnicząc na forum sejmu i rad senatu w podejmowaniu najważniejszych decyzji państwowych, raczej starała się powstrzymywać radykalne żądania protestantów. Znała bowiem skutki wojen religijnych w innych krajach oraz układ sił w Rzeczypospolitej, rozumiała istotę jej ustroju, którego sprawne funkcjonowanie zależało od wewnętrznej zgody. Nie chciała więc występować z postulatami, które nie miały szans realizacji, a wzmagałyby napięcie w kraju. Dlatego mając na względzie zachowanie pokoju w trudnym okresie bezkrólewia biskupi umożliwili uchwalenie konfederacji warszawskiej, wnosząc jednocześnie protestację, która mocy prawnej tego aktu nie naruszyła, stanowiła natomiast swoistą deklarację ich woli na użytek wiernych i Stolicy Apostolskiej.
Jak akt konfederacji warszawskiej przyjęty został w Rzymie?
Prof. Jan Dzięgielewski: Kuria rzymska miała świadomość trudnej sytuacji Kościoła w Rzeczypospolitej. Doceniała też jej rolę w międzynarodowym układzie sił. Była przede wszystkim zainteresowana możliwie najszybszym objęciem tronu przez kandydata katolika, z którego panowaniem wiązała wielkie nadzieje. Dlatego nie zdecydowała się nawet na poważniejsze reprymendy wobec hierarchy, który zdobył się na złożenie podpisu pod aktem konfederacji, podobnie jak wobec biskupów, którzy uczynili to podczas dwóch następnych bezkrólewi. Również w późniejszych latach dyplomaci polscy byli w stanie uzyskiwać aprobatę albo przynajmniej powstrzymywać Rzym przed wyrażaniem niezadowolenia z tolerancyjnej polityki wyznaniowej. Tak było na przykład po przywróceniu hierarchii prawosławnej przez Władysława IV.
Prof. Dzięgielewski: "Staropolski ustrój polityczny zapewniał te same prawa i wolności wszystkim członkom stanu szlacheckiego, niezależnie od ich pochodzenia etnicznego i przynależności do Kościoła".
Tolerancja religijna w Polsce ma bardzo długie tradycje. Już Kazimierz Wielki zagwarantował Ormianom i wyznawcom Kościoła prawosławnego poszanowanie ich obrządków i zwyczajów. Co sprawiło, że - jak pisze Janusz Tazbir - "płomień palonych książek był jedynym, jaki roznieciły walki religijne w Polsce"?
Prof. Jan Dzięgielewski: Tradycja współistnienia w Królestwie Polskim dwóch, a później trzech wyznań chrześcijańskich na wiele dziesięcioleci przed reformacją, bez negatywnych dla państwa skutków, była moim zdaniem jednym z najważniejszych uwarunkowań zachowania u nas pokoju w wieku XVI, określanym epoką wojen religijnych w Europie. Duży wpływ miał też staropolski ustrój polityczny. Zapewniał on te same prawa i wolności wszystkim członkom stanu szlacheckiego, niezależnie od ich pochodzenia etnicznego i przynależności do Kościoła. W trakcie długotrwałej walki szlachty o realny udział w sprawowaniu władzy wytworzyła się bardzo silna więź stanowa, która aż po lata dwudzieste XVII wieku pozwalała innowiercom bez trudu uzyskiwać poparcie braci katolików dla przeciwstawiania się aktom nietolerancji, jeśli takowe rzeczywiście zaistniały. Nieporozumieniem jest natomiast wskazywanie na płytkość wiary naszych przodków jako przyczynę ich tolerancyjności.
***
Prof. Jan Dzięgielewski - wykładowca w Instytucie Informatyzacji Naukowej i Studiów Bibliograficznych Uniwersytetu Warszawskiego, prorektor Wyższej Szkoły Humanistycznej w Pułtusku, autor m.in.: O tolerancję dla zdominowanych. Polityka wyznaniowa Rzeczypospolitej w latach panowania Władysława IV (1986); Izba poselska w systemie władzy Rzeczypospolitej w czasach Władysława IV (1992); Sejmy elekcyjne, elektorzy, elekcje 1573-1674 (2003).
Źródło: Muzeum Historii Polski