Monografie historyczne dotyczące broni zwykle cenny, lecz stosunkowo niszowy obszar historiografii. Badacze dziejów walk poszczególnych oddziałów lub ewolucji taktyki bojowej stosują przeważnie równie rygorystyczne metody badawcze co ich koledzy po fachu zajmujący się historią polityczną. Bywa jednak i tak, że łatwiej znajdują wspólny język z kolekcjonerami, amatorami dawnego uzbrojenia czy weteranami opisywanych formacji niż z szerokim gronem historyków zawodowych czy nawet czytelników.
Oczywiście wiele zależy od szczegółowości badanych przez nich zagadnień, jak i tego, jak odległy jest temat ich studiów od współczesności – zarówno chronologicznie, jak i emocjonalnie. Detale mocowania jelca rapierowego, ewolucja zamka kołowego czy sposoby malowaniach budek szyldwachów w XIX-wiecznej armii pruskiej można uznać za zagadnienia hermetyczne. Zupełnie inaczej odbierane są prace traktujące o czasach, które pozostają żywe emocjonalnie dla odbiorców. A Powstanie Warszawskie z pewnością należy do tych wydarzeń, które ze względu na swój tragizm i znaczenie dla późniejszej historii Polski znajduje się po „żywej” stronie pamięci. Zarazem można by przypuszczać, że wśród setek prac traktujących o 63 dniach walki monografia poświęcona wybranym niemieckim środkom bojowym może zainteresować głównie specjalistów.
Tymczasem praca Norberta Bączyka i Grzegorza Jasińskiego ma szansę na wyjątkową poczytność. Dzieje się tak, ponieważ łączy trzy, może nawet cztery perspektywy. Podstawowa, „monograficzna” – opis stosowania przez stronę niemiecką kilku specjalnych środków bojowych – in samobieżnych Goliath, nosicieli ładunków B IV c i systemu Tajfun, ciężkich wyrzutni rakietowych i moździerzy oblężniczych Karl, wreszcie formacji lotnictwa – została rozbudowana o narrację w syntetyczny sposób prezentującą przebieg i dynamikę walk w mieście (przede wszystkim, co charakterystyczne, ze strony niemieckiej) w ciągu ponad dwóch miesięcy Powstania. Już to ujęcie jest nowatorskie. Książka dwóch badaczy jest jedną z pierwszych, która pozwala poznać taktykę, strategię i pragmatykę niemieckiej machiny wojennej. Co więcej, wszystkie sytuacje, w których doszło do użycia przez Niemców jednej z „broni specjalnych”, zostały, jeśli tylko to było możliwe, zilustrowane rozbudowanymi fragmentami wspomnień powstańczych. Lekturę „Dawida kontra Goliata” można zatem uznać również za montaż poruszających scen z Ochoty, Starego Miasta, Czerniakowa – tyle że ich wyróżnikiem nie jest w tym przypadku konkretny obszar, przedział czasowy czy przynależność do poszczególnych formacji, lecz konfrontacja powstańców z nieznanymi początkowo broniami.
Nieprzypadkowo pewnie pierwszy i najbardziej rozbudowany rozdział książki poświęcono przy tym „Goliatom” i „Tajfunom”: broniom najbardziej, z punktu widzenia laika, zaawansowanym technologicznie, nieprzystającym do standardowego obrazu II wojny. Zarazem – jedynym, z którymi (przynajmniej w przypadku Goliatów) możliwa była, przynajmniej w bardzo ograniczonym zakresie, konfrontacja: najbardziej triumfalne sceny w książce to te, w których samobieżna mina, sterowana kablem, została zdetonowana lub unieszkodliwiona przez powstańców.
Takich scen jest jednak stosunkowo niewiele: jak przyznają sami autorzy, wbrew biblijnemu logium na placu Narutowicza i na Podwalu Goliat wygrywał z Dawidem. Tym bardziej nie miał szans z „Tajfunem”: bronią, która już to przez sekretność jej użycia, już to przez szczególny charakter, nieczęsto pojawia się nawet w monografiach poświęconych Powstaniu.
Mowa o gazowym materiale wybuchowym, początkowo stworzonym przez Niemców z myślą o walce na silnie ufortyfikowanych przedpolach czy w systemach bunkrów. Na Taifungerät składał się gaz wybuchowy (pył węglowy lub mieszanka tlenku węgla i etylenu) zmieszany w proporcji 4:1 i detonowany. Samo użycie systemu wymagało złożonych rozwiązań technicznych i bojowych. Efekt był jednak druzgocący: eksplozja w pomieszczeniach zamkniętych niszczyła mury w zasięgu do kilometra, zabijając też z reguły wszelką „siłę żywą”. Tajfun był używany w trakcie walk na Politechnice, na Mokotowie, niejednokrotnie także Niemcy stosowali go, zawalając duże odcinki kanałów wraz z uchodzącymi nimi powstańcami.
Można uznać, że w realiach Powstania Warszawskiego mówienie o broni w szczególny sposób „okrutnej” czy „niesprawiedliwej” zatrąca o naiwność: w sytuacji, gdy okrutne i skrajnie niesprawiedliwe było już samo wypowiedzenie wojny przez Niemcy i sześć lat okupacyjnej eksterminacji, jakie znaczenie ma użycie tego czy innego środka wybuchowego? A jednak. Rzeczowość, z jaką oficerowie na różnych szczeblach dowodzenia piszą o skuteczności Taifungerät w całkowitym niszczeniu celów żywych, inżynieryjna wirtuozeria, z jaką zaprojektowano samą broń na podstawie doświadczeń cywilnych inżynierów górnictwa, sprawia, że myśl czytelnika kieruje się ku pracom filozofów, rozważających szczególny charakter nowoczesnej wojny i Zagłady.
Zdaniem Arendt, Webera, Baumana – ludobójstwo stało się możliwe za sprawą rozbudowy techniki, ale i narzędzi biurokratycznych, „racjonalizujących” procesy polityczne i społeczne, w tym prowadzenie walk. Taifungerät nie stał się bronią masowej zagłady – można szacować, że w wyniku jego zastosowania zginęło na terenie Warszawy kilkanaście tysięcy osób. A jednak ruch ręki w gumowej rękawiczce odkręcającej kran, którym tłoczona jest w głąb kanałów z rannymi mieszanka CO, tlenu i etylenu, wydaje się bliźniaczo podobny do bardziej znanego gestu uchylania klapki „prysznica” w obozie zagłady i wsypywania cyklonu.
Wojciech Stanisławski
Źródło: MHP