Książka – oparta na korespondencji wielkiego pisarza science fiction to, jak głosi podtytuł – „nieco prawdy w zwiększonej objętości”. Autor wyboru listów i komentarzy do nich skupił się na okresie PRL – od 1951 do 1990 r. – czasie największej aktywności Stanisława Lema. Absurdy PRL-u powinny zainteresować nawet najmłodsze pokolenie czytelników.
Jak podkreśla Wojciech Orliński, dla tej książki ogromne zasługi ma… kalka. Bo od listopada 1955 r. Lem pisał listy w dwóch egzemplarzach, przez kalkę właśnie.
Wielu filmowców chciało ekranizować książki Lema, ale z korespondencji z nimi wynika, że często łamali uzgodnienia z pisarzem.
Lem chciał im dostarczać także scenariusze – odpłatnie. Czasem dawał też zarobić Janowi Józefowi Szczepańskiemu jako współautorowi - czytamy. Jednak nie chodziło mu tylko o pieniądze, ale o kształt tego, co zobaczymy na ekranie.
Pisarz wiedział, co „kontrowersyjnemu” dziełu może pomóc w przekonaniu cenzora: pochlebna recenzja w ZSRS. Jak pisał w 1966 r., „ten scenariusz chyba powinien przejść, gdyż wszystko, co w nim może budzić zastrzeżenia, jest do przerobienia, o ile tylko zachodzi możliwość wyprodukowania filmu z zakresu science fiction”. Przypomina też o pozytywnej recenzji Hermana Titowa i jego przedmowie do wydania rosyjskiego „Powrotu z gwiazd” i pozytywnej ocenie publikacji w „Komsomolskiej Prawdzie”.
Zespół Filmowy „Tor” nadużył zaufania pisarza podczas realizacji „Szpitala Przemienienia”. W 1978 r. Lem napisał do nich, że skoro nie mógł zapoznać się ze scenariuszem, nie ma możliwości współpracy w przyszłości.
„Szpital Przemienienia” to film udany. Jednak niedotrzymanie obietnicy spowodowało, że po 1978 r. Lem odmawiał wszystkim polskim filmowcom – pisze autor książki.
Niełatwo współpracowało się również z wydawnictwami. Szalała cenzura, ale też niektórzy wydawcy niespecjalnie walczyli o książki, gdy można było z nią wygrać.
Wojciech Orliński zwraca uwagę, że „Edenem” Lem udowodnił w 1958 r., że cenzura w PRL-u przepuścić może nawet opis dyktatury, łagrów, cenzury, o ile akcja dzieje się na innej planecie, a bohaterowie są kosmitami lub robotami. Jednak „Czytelnik”, z którym pisarz był związany w latach 1952–1954, nie był jego sojusznikiem w boju z cenzorem.
Ostatecznie pisarz przeniósł się do Wydawnictwa Literackiego. Znalazł w nim wsparcie oraz uznanie dla swego talentu. Zerwał tę współpracę w 1978 r., wysyłając na ręce dyrektora jeden ze swoich słynnych „listów rozwodowych” (pisarz zwykł z hukiem zrywać znajomość na wieczność – krótką, o ile doczekał się przeprosin).
I w tym wydawnictwie zdarzały się „niespodzianki”. Jak brak papieru przed publikacją „Golema” w 1981 r. A guru science fiction też nie był łatwy we współpracy. Złośliwie opisywał tych, których nie cenił. Przekręcał nazwiska, tworzył też neologizmy typu „kurwistek jeden” – wskazuje autor książki.
Dla mniej zainteresowanych science fiction ciekawe są realia PRL-u. Choćby to, jak luksusowym dobrem był samochód. Aby uzyskać zgodę na taki zakup, trzeba było pisać do ministerstwa czy Urzędu Prezesa Rady Ministrów.
Owszem, Lem korespondując z ministerstwami, powoływał się na swe zasługi. Jednak trzeba pamiętać, że prosił o „zezwolenie na zakup fiata” za własne pieniądze.
Lem w listach tego rodzaju pozwalał sobie także na sarkastyczne sugestie, że ma dużo rubli na kupienie samochodu produkcji ZSRS, więc skoro „rubel transferowy” jest walutą równie dobrą jak zachodnie dewizy, to może Bank Pekao sprzeda mu auto za ruble? To wymagało odwagi.
Żeby zdobyć mieszkanie, też potrzebna była masa zezwoleń. Dlatego w 1956 r. pisarz korespondował m.in. z Wydziałem Zagranicznym NBP w sprawie wykorzystania honorarium za tłumaczenie powieści w NRD. I uzasadniał, że mieszka z żoną w pokoju o powierzchni 19 m kw., w czteropokojowym lokalu z innymi rodzinami. Chciał zbudować domek, a to w PRL było szalenie trudne.
Jego dom, który stanął na krakowskim osiedlu Kliny, i tak jednak sprawiał problemy. Okazało się po latach, że budynek „nie był odebrany przez nadzór architektoniczny”. I znowu trzeba było słać pisma.
Najsmutniejszy jest – jak wskazuje Orliński - list do Ministerstwa Kultury z 1971 r. Pisarz prosi w nim, by w razie jego śmierci żona i syn nie stracili domu…
Zabawniejsze są inne przyziemne problemy. W 1965 r. Lem pisał do Okręgu Poczty i Telekomunikacji, skarżąc się, że od miesięcy psuje mu się telefon. Sam prywatny telefon był wtedy rzadkością.
Żądając usunięcia awarii, Lem grozi, że powiadomi „zainteresowane w utrzymaniu z nim kontaktów instytucje”, m.in. wydawnictwa za granicą i korespondentów prasy.
Bardziej znany jest natomiast jego list do ZUS z 1981 r. Ten ostatni powiadomił Lema, że „nie należy do uprawnionych do zaopatrzenia emerytalnego twórców”. Toteż adresat odpisał: „przychylając się do wyrażonego stanowiska, oświadczam, że jako nieuprawniony do zaopatrzenia emerytalnego twórców nie zamierzam wpłacać ZUS-owi z tego tytułu składek rocznych, ani zaległych za rok 1980, ani za rok bieżący 1981, ani w przyszłości”.
To potwierdzenie, że pisarz także w życiu codziennym mierzył się z dramatyczną fikcją PRL-u.
Ewa Łosińska
Źródło: MHP