
Zdarzenia z pierwszych godzin II wojny światowej na polsko-niemieckiej granicy to historia wciąż mało obecna w świadomości publicznej – uważa wielkopolska regionalistka Dorota Malińska-Janaś, dyrektorka jedynej w Polsce szkoły noszącej imię Straży Granicznej II Rzeczypospolitej.
Podkreśliła, że dawne polskie pogranicze pamięta o swych bohaterach nie tylko 1 września, zaś atrakcyjnie podana historia sprzed blisko dziewięciu dekad może zainteresować także najmłodsze pokolenia.
Dyrektorka szkoły w Śmiłowie w powiecie pilskim jest zdania, że szczególnie warte poznania są losy strażników granicznych – funkcjonariuszy, którzy jako pierwsi stawili opór niemieckiemu najeźdźcy.
Przedwojenna, niemiecko-polska granica liczyła w północnej części Wielkopolski ok. 120 km. Strzegło jej siedem komisariatów Straży Granicznej.
– W czasach pokoju polscy pogranicznicy kontrolowali przejścia graniczne, zapobiegali przemytowi, prowadzili rozpoznanie. W chwili wybuchu wojny byli pierwszymi, którzy chwycili za broń, walcząc z przeważającymi siłami niemieckiego wroga. Wielu z nich zginęło, wielu trafiło do obozów, wielu skazano na śmierć w późniejszych procesach przed hitlerowskimi sądami. Historie tych ludzi są absolutnie niezwykłe – powiedziała PAP regionalistka.
"(...) w takich miejscowościach jak Zelgniewo strzały II wojny światowej rozległy się wcześniej, niż na Westerplatte. Wcześniej też zginęli pierwsi ludzie. Bywało, że naprzeciw siebie stawali Polacy i Niemcy z sąsiednich gospodarstw czy ulic."
Dorota Malińska-Janaś od lat popularyzuje fakty z lokalnej historii w mediach społecznościowych. Jest też współautorką napisanej wraz z Krzysztofem Knychem książki „Pierwsza linia obrony – 1939. Historia Placówki Straży Granicznej w Zelgniewie na tle wojennych losów miejscowości i okolic”. Zelgniewo i Śmiłowo znajdują się w gminie Kaczory. Wydanie książki współfinansował samorząd.
– Poświęciliśmy ponad dwa lata, by, przedzierając się przez zasoby Archiwum Straży Granicznej w Szczecinie, Archiwum Państwowego w Bydgoszczy oraz odbywając wielogodzinne rozmowy z najstarszymi mieszkańcami okolic, opowiedzieć o pierwszych godzinach II wojny światowej w niewielkiej, wówczas przygranicznej wsi Zelgniewo. To też opowieść o uczestnikach tamtych zdarzeń i tragicznych konsekwencjach, które ich spotkały ze strony niemieckiego najeźdźcy – powiedziała.
Regionalistka podkreśliła, że w takich miejscowościach jak Zelgniewo strzały II wojny światowej rozległy się wcześniej, niż na Westerplatte. Wcześniej też zginęli pierwsi ludzie. Bywało, że naprzeciw siebie stawali Polacy i Niemcy z sąsiednich gospodarstw czy ulic.
- Zelgniewo zamieszkane były przez dwie narodowości, posługujące się dwoma językami i praktykujące dwa wyznania. To było trudne sąsiedztwo. 1 września, po pierwszych strzałach, które przecięły powietrze, rozdarta została także lokalna wspólnota. Kolejne tygodnie i miesiące, przepełnione donoszeniem, aresztowaniami i pobiciami, tylko potwierdziły kruchość istniejących więzi – powiedziała.
Ostatniego dnia pokoju w 1939 roku załogę placówki w Zelgniewie stanowiło sześciu strażników wspieranych przez żołnierzy z plutonu wzmocnienia. W nocy dołączył do nich jeszcze jeden, emerytowany strażnik. Pierwszy ostrzał wsi miał miejsce po godz. 1.30. Granat wrzucony do pomieszczenia Placówki SG ogłuszył obecnego tam strażnika. Trzeba było gasić pierwsze pożary zabudowań polskich mieszkańców wsi.
Ponowny ostrzał miał miejsce około godziny 3:00. Polscy żołnierze zatrzymali Niemca, z którego domu strzelano. Przeszukany został też inny dom, z którego prowadzony był ostrzał wsi. Dwa domy niemieckich sąsiadów Polacy splądrowali, poturbowali mieszkańców, szukając dywersantów. Członków niemieckich rodzin zaprowadzono do siedziby Placówki SG, potem wywieziono do sąsiedniej miejscowości. Tam uwolnił ich Wehrmacht.
Około godziny 5:00 do Zelgniewa przybył oddział polskiego wojska. Wkrótce potem doszło do zaciętych walk polskich żołnierzy i strażników z żołnierzami niemieckimi, prawdopodobnie mieszkańcami sąsiedniej wsi. Polscy obrońcy nawiązali skuteczny kontakt ogniowy, eliminując agresorów. Oddziały Wehrmachtu weszły do Zelgniewa po godz. 6:00.
Autorom książki „Pierwsza linia obrony – 1939. Historia Placówki Straży Granicznej w Zelgniewie na tle wojennych losów miejscowości i okolic” udało się ustalić, że ranny dowódca placówki, przodownik Marceli Nowak, dostał się do niemieckiej niewoli i zginął w Dachau.
Strażnik Szczepan Ławniczak wpadł w niemiecką zasadzkę, gdy próbował wyjechać ze wsi motocyklem. Został zamordowany przez dwóch sąsiadów. Strażnik Antoni Łoboda został skazany na karę śmierci. Strażnik Józef Świniarek przeżył wojnę, zmarł w 1968 r. Skazany przez Niemców na śmierć strażnik Stefan Galiński zmarł w więzieniu w grudniu 1940 r. Strażnik Franciszek Konieczek w czasie wojny pracował jako szewc, zmarł w 1970 r. Losów strażnika Franciszka Dróbki do dziś nie udało się ustalić.
Dorota Malińska-Janaś powiedziała PAP, że pamięć o przedwojennych pogranicznikach, dotąd mało obecna w świadomości mieszkańców tych ziem, zaczęła ożywać w ostatnich latach.
– Mam bardzo pozytywne informacje zwrotne od aktualnych i niedawnych uczniów, którzy sięgnęli po publikację mojego współautorstwa. Z zaskoczeniem odkryli, że w ich „nudnej” wsi miały miejsce tak ciekawe wydarzenia. To bardzo budujące. Wielki ukłon w stronę Krzysztofa Knycha, który na co dzień mieszkając w Inowrocławiu, tak bardzo zaangażował się w odkrywanie naszej lokalnej historii – powiedziała.
Na cmentarzu w Śmiłowie pochowanych jest ośmiu pograniczników. Leży tam też kpr. Piotr Konieczka, prawdopodobnie pierwszy żołnierz, który zginął w czasie II wojny światowej. Służąc w plutonie wzmocnienia placówki Straży Granicznej w Jeziorkach, poległ 1 września 1939 r. około godziny 1:40, broniąc urzędu celnego przed Niemcami. Spoczywa prawdopodobnie w jednej mogile z zamordowanym strażnikiem Szczepanem Ławniczakiem.
Zelgniewskich pograniczników, bohaterów 1 września 1939 r., przypomina znajdująca się w centrum wsi tablica z nazwiskiem m.in. dowódcy placówki Marcelego Nowaka, który do końca jej bronił, odmawiając ewakuacji.
Na terenie gminy Kaczory wciąż żyją wnukowie i prawnukowie przedwojennych pograniczników: Stefana Galińskiego, Franciszka Konieczki, Franciszka Błaszczyka czy Józefa Świniarka.
– Część z nich zna historię swych przodków, lecz wielu było nią zaskoczonych. Owszem, ktoś z rodziny wspominał, że dziadek był strażnikiem granicznym, ale przy braku jakichkolwiek pamiątek bywało to traktowane z niedowierzaniem przez młodsze pokolenie. Tym bardziej poruszające były historie rodzin, które dopiero niedawno odkryły losy swych dziadków, znajdując na strychu stare fotografie czy dokumenty. Są z nich niebywale dumni! – podkreśliła Dorota Malińska-Janaś.
Jak dodała, kierowanie jedyną w Polsce szkołą noszącą imię Straży Granicznej II Rzeczpospolitej to dla niej zaszczyt. Zapewniła, że uczniowie szkoły w Śmiłowie dotykają historii niemal każdego dnia.
– Gościmy potomków dawnych pograniczników, zapraszając ich na uroczystości z okazji Dnia Patrona czy też na bezpośrednie spotkania z uczniami. W gablotach mamy pamiątki po polskich pogranicznikach przekazane przez ich potomków: zdjęcia, listy, dokumenty. Przechowujemy je z ogromną troską. Szczególną dumą napawają nas oryginalne tablice informacyjne z budynków, w których pełnili służbę przedwojenni strażnicy graniczni. Są najcenniejszymi pamiątkami w naszym zbiorze – powiedziała.
W szkole rozpisywane są konkursy plastyczne, literackie, historyczne dotyczące zarówno Straży Granicznej II RP, jak i jej lokalnych bohaterów.
– Data wybuchu II wojny światowej to w naszej gminie dzień, kiedy szkoły i przedszkola wraz z przedstawicielami władz samorządowych oraz mieszkańcami wsi odwiedzają miejsca pamięci w Jeziorkach, Śmiłowie i Zelgniewie, by swą obecnością podkreślić, jak ważna jest dla naszych okolic pamięć o tamtych godzinach i dniach – powiedziała PAP Malińska-Janaś.
Regionalistka jest przekonana, że współczesną młodzież można zainteresować historią małych ojczyzn. W gminie Kaczory dowodem na to są np. murale o tematyce historycznej, które powstały z inicjatywy młodego pokolenia.
– Historię trzeba przekazywać w sposób rzetelny. Pokazywać jej bohaterów nie jako pomnikowe, kryształowe postaci, lecz jako ludzi mających wady i słabości, ale w chwili próby stających na wysokości zadania – zaznaczyła.
Po przegranej wojnie zdecydowana większość mieszkańców narodowości niemieckiej opuściła Zelgniewo. Nieliczni postanowili jednak pozostać. Zasymilowali się, założyli rodziny, doczekali się dzieci i wnuków.
- Stali się ważnymi członkami zelgniewskiej społeczności. Nie przypominam sobie żadnych historii o powojennych animozjach między Polakami a pozostałymi w wiosce mieszkańcami narodowości niemieckiej. Jeszcze do lat 60. na miejscowym cmentarzu ewangelickim chowani byli mieszkańcy tego wyznania – właśnie narodowości niemieckiej, o czym informują imiona i nazwiska wykute w kamiennych nagrobkach – powiedziała PAP Dorota Malińska-Janaś.
Jak dodała, dziś miejsce to zaanektowała przyroda, trudno przez nie się przedrzeć. Jest niemym i coraz mniej widocznym świadkiem historii miejscowości. (PAP)
rpo/ aszw/