90 lat temu, 13 października 1931 r., urodził się Raymond Kopa zwany „Napoleonem futbolu”.
Musiał zostać górnikiem. Jak jego ojciec i dziadek i tysiące emigrantów z Polski do północnej Francji. Ale miał na siebie inny plan. „Nie starając się nawet i nie myśląc o tym, łatwo kiwałem moich kolegów. Mówiłem sobie, że chyba powinienem coś zdziałać w tym futbolu. Bardzo wcześnie doszedłem do takiego wniosku. Mając sześć lat!” – pisał we wspomnieniach Raymond Kopa Kopaszewski. I postawił na swoim – zdobył Złotą Piłkę i trzy razy Puchar Europy. Nazywano go „Napoleonem futbolu”. Francuzi stawiają go na równi z Michaelem Platinim czy Zinedinem Zidanem.
GÓRNIK, ELEKTRYK, PIŁKARZ
Sama nazwa miejscowości, w której się urodził brzmiała jak omen- Noeux-les-Mines ("mines" to po francusku kopalnie). Nazwa ulicy przy której mieszkali Kopaszewscy, Rue du Chemin Perdu, ulica Zagubionej Drogi też nie zwiastowała najlepiej. Dziadkowie Raymonda wyjechali z Galicji przez Westfalię do Francji. W domu wszyscy mówili po polsku, a niemal wszyscy emigranci w tym rejonie pracowali w kopalniach.
Gdy miał 14 lat ojciec postawił go przed wyborem. "Jesteś już w takim wieku, że powinieneś zacząć pracować. Możesz wybrać, co chciałbyś robić". Raymond odrzekł, że chce być elektrykiem. Wszystko, by uniknąć - jak to określał - "zejścia do piekieł".
Ale jak się okazało - na razie wyboru nie miał. Nie miał 15 lat, gdy zaczął dzień w dzień zjeżdżać do owego "piekła", umieszczonego ponad 600 metrów pod ziemią. Trwało to przez 2,5 roku. "Cierpki zapach świeżo palonej kawy, który rozgrzewa człowieka jeszcze przed pierwszym łykiem. Kawy podawanej przez matkę o czwartej rano, kiedy z bratem zwlekaliśmy się z łóżka przed pójściem do kopalni. Oczy miałem zaropiałe, włosy rozczochrane, byłem wściekły i zbuntowany. Miałem wszystkiego dosyć. Ale przecież byłem górnikiem. Nie umiałem robić nic innego" - pisał w autobiografii.
Pracował jako pomocnik wózkowego do chwili, gdy spadł mu na rękę blok węglowy. Kamienie zmiażdżyły mu palec wskazujący i kciuk lewej dłoni. Przez kilka miesięcy nie pracował, dostał też rentę 200 franków miesięcznie.
Dzieckiem był, jak nazwalibyśmy dzisiaj, niezwykle żywym. Ponoć miał wręcz opinię łobuza. Spędził nawet kilka godzin w areszcie, po tym jak oskarżono go o kradzież roweru i to syna komisarza policji. Oskarżenia okazały się bezpodstawne - a powodem było posiadanie przez Raymonda identycznego roweru.
Kopaszewski przyznaje się - do tego bez wstydu - do innej kradzieży. Niemieccy żołnierze regularnie przychodzili grać w piłkę nożną na miejscowe boisku, a miejscowe dzieciaki popatrzeć na grę. Raz bramkarz zostawił z boku rezerwowe piłki. "Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby ta sama myśl przemknęła nam przez głowę. Jak tylko bramkarz był zajęty, coraz bardziej przybliżaliśmy jedną z piłek do siebie. A potem, jak gdyby nigdy nic spokojnie z nią odeszliśmy. Nikt nie zauważył. Potraktowaliśmy tę kradzież prawie jak ruch oporu wobec okupanta" - opowiadał Kopa.
Stadion znajdował się tuż koło domu Raymonda. Trenować zaczął jako 10 latek. A jego talent szybko dostrzegli inni. Choćby jego pierwszy trener Constant Tison. "Ty, bracie, zajdziesz daleko, jeżeli się bardzo postarasz" - mówił.
To był właśnie plan na życie młodego Raymonda.
KARIERA WYGRANA W KONKURSIE
Z małej miejscowości do wielkiego futbolu droga była jednak daleka. Ale dla Kopaszewskiego znalazła się ścieżka na skróty - konkurs dla młodych piłkarzy. Eliminacje miały odbyć się w Bethune, oddalonym o 7 km od Noeux-les-Mines. Nasz bohater był do niego nastawiony sceptycznie. „Jadę walczyć o swoją szansę, ale przecież głupie zawody nie są żadnym wyznacznikiem moich umiejętności”. Ale pojechał i wygrał. Nagrodą była możliwość startu w kwalifikacjach regionalnych w Lille.
Tu też pokazał talent - i zdobył przepustkę na wielki finał w Paryżu. W stolicy Francji Raymond nie wygrał, ale zebrał sporo dobrych recenzji - pisał o nim ciepło dziennik L'Equipe. A 17-letniemu zawodnikowi angaż zaofiarował drugoligowy klub Angers SCO.
Kopaszewski dostał za podpis 100 tys. starych franków, a do tego 20 tys. miesięcznie. W Angers spędził dwa lata. W 1951 r. jego klub zagrał towarzyskie spotkanie z Reims. Raymond bardzo spodobał się trenerowi przeciwników Albertowi Batteux'owi. Szkoleniowiec zapytał młodego piłkarza, czy nie chciałby przejść do jego klubu. Raymond nie owijał w bawełnę: "Bardzo bym chciał. Nadarza wam się świetna okazja, z której powinniście skorzystać. Mój klub prawdopodobnie się rozleci myślę nawet, że możecie mnie kupić tanio".
Oba kluby i piłkarz szybko doszli do porozumienia. Tym razem za podpis Kopa dostał 500 tys. franków. W nowym klubie zadebiutował będąc jeszcze formalnie zawodnikiem Angers - w towarzyskim spotkaniu z reprezentacją Hiszpanii.
Batteux bardzo pomógł mu też w adaptacji do nowej drużyny. Początkowo jego styl oparty na dryblingu budził kontrowersje. Ale trener nie miał wątpliwości, że młody piłkarz tak właśnie ma grać. "Słuchaj Raymond nie przejmuj się tym, co mówią. Grasz bardzo dobrze. Dryblowanie, które tak krytykują, proszę, abyś zachował. Absolutnie. Gdybyś je zarzucił, byłby to ogromny błąd. To twoja główna broń, twój atut, a zarazem atut całej drużyny".
Bywało, że w czasie meczów piłkarze Reims stosowali niestandardowe sposoby wspomagania. "A tak, szampan. Grałem - w barwach Stade de Reims - w Pucharze Francji trzecie decydujące spotkanie z Rennes. Niektórzy koledzy, na wypadek zwycięstwa, w torbach mieli szampany. Po czterdziestu pięciu minutach było już jednak 0:2. Więc postanowiliśmy sięgnąć po trunek już w przerwie, w myśl zasady: 'I tak nic nie może nam już zaszkodzić'. Ostatecznie wygraliśmy 3:2, a ja zdobyłem decydującą bramkę po solowej akcji" - wspominał w wywiadzie.
Reims było wówczas jedną z najlepszych drużyn nie tylko we Francji, ale w całej Europie. "Pierwszy rok w Reims i wejście do „Drużyny Nadziei”, drugi rok i udział w reprezentacji Francji. To chyba nieźle. (...) Urodzony we Francji z rodziców cudzoziemców miałem prawo wyboru po ukończeniu 21 lat i wybrałem obywatelstwo francuskie". Bo Kopaszewski, choć urodzony w polskim domu czuł się Francuzem. Postanowił też skrócić swoje nazwisko. Jego rodowe sprawiało Francuzom sporo kłopotów - często było przekręcane na Kopaczewski. Tak w piłkarskim świecie pojawił się Raymond Kopa.
Choć Reims odnosiło wielkie sukcesy, to dla Kopy powoli stawało się zbyt małe. O piłkarza zaczynały pytać największe kluby Europy - Milan i Real.
NAPOLEON FUTBOLU
Taki przydomek wymyślili dziennikarze po towarzyskim meczu Francji z Hiszpanią w 1955 r. Przydomek się przyjął - tak nieco później nazywał go nawet sam Alfredo di Stefano.
Kolegą z drużyny słynnego Argentyńczyka z hiszpańskim paszportem Kopa został w 1956 r. Kulisy transferu opisane zostały w książce "Od Realu do Ajaksu": "Pewnego wieczoru Senor Bernabeu wezwał do swej rezydencji Raimondo Saportę, rzecznika spraw finansowych klubu. - Ile masz pieniędzy w kasie, ile możesz wydać? - zapytał bez ogródek. - Potrzebuję dużo! Na razie nikt z zarządu nie może o tym wiedzieć. Tylko my dwaj - zniżył głos. - Możemy mieć... Kopę!- Prezesie, dwóch takich środkowych w jednym klubie to chyba dwa grzyby w barszczu? - Nie martw się, dobry piłkarz zawsze znajdzie miejsce w drużynie. A Raymond Kopaszewski to więcej niż dobry piłkarz, to artysta!" Kosztował 52 miliony franków.
Kopa, krótko podsumował zmianę klubu: "Muszę przyznać, że przejście ze Stade de Reims do Realu było bardzo opłacalne finansowo. Zarabiałem dziesięć razy więcej, niż we Francji".
Nim jednak przeniósł się do drużyny z Madrytu musiał rozegrać przeciwko niej mecz. I to jaki - w finale Klubowego Pucharu Europy. Początkowo Kopa miał w spotkaniu nie wystąpić - było już wiadomo, że jest bliski przejścia do rywala. Ale ostatecznie na Parc de Princes w Paryżu wybiegł. Zagrał dobre spotkanie, ale to nie wystarczyło do zwycięstwa. Reims przegrało 3:4. To był początek wielkiej serii Realu. Puchar zdobyli pięć razy z rzędu- trzy z nich z Kopą w składzie.
Warto dodać, że w drużynie Reims Kopa nie był jedynym piłkarzem o polskich korzeniach - zagrali też Simon Zimy, Robert Siatka i Leon Głovacki - cała czwórka grała też w reprezentacji Francji!
Do Madrytu Kopa przeprowadził się z żoną i dwuletnią córeczką. Szybko stał się podstawowym zawodnikiem "Królewskich". Trzyletni pobyt w Hiszpanii to były najlepsze lata w jego karierze.
"Oto przywożę wam najlepszego gracza na świecie" - krzyczał do kibiców legendarny prezes klubu Santiago Bernabeu, tuż po mistrzostwach świata w Szwecji w 1958 r.
Mundial w 1958 r. był dla Kopy niezwykły - Francja doszła aż do półfinału, w którym przegrała z Brazylią (m.in. z Pele i Garrinch w składzie), a później zdobyła brąz.
"O trzecie miejsce zagraliśmy z Niemcami. Przed meczem powiedziałem trenerowi, Albertowi Batteux, żeby w meczu o brązowy medal dał szansę piłkarzom rezerwowym. Jednak selekcjoner odmówił i po latach przyznaję, że miał rację. Trzecie miejsce to nie to samo, co czwarte. Pamiętam, że w zespole Niemiec też grali piłkarze pochodzący z Polski, Kwiatkowski, Szymaniak, Kiełbasa, czy Cieślarczyk".
Raymond został wybrany najlepszym piłkarzem imprezy. Zdystansował nie tylko słynnych Brazylijczyków, ale też kolegę z drużyny Justa Fontaine - który został królem strzelców turnieju.
W tym samy roku pismo France Football przyznało mu Złotą piłkę dla najlepszego piłkarza grającego w Europie. Ale rok później niespodziewanie Kopa będąc o szczytu sławy zdecydował się opuścić Real. "Pod koniec trzyletniego okresu kierownictwo Realu zaproponowało mi podpisanie pięcioletniego kontraktu na 100 milionów. Dwadzieścia milionów rocznie! Odmówiłem. Musiałem wracać do Reims, bo ważne sprawy handlowe wymagały mojej obecności we Francji. Prasa paryska podała, że wytwórnia soków owocowych 'Kopa' bankrutuje. Wstrzymano kredyty bankowe, zapanowała panika, moja obecność we Francji była absolutnie niezbędna" - tłumaczył po latach.
POWRÓT DO FRANCJI
We Francji pomógł Reims odzyskać tytuł mistrza Francji, ale później grał już słabiej. Głównie ze względu na kłopoty ze zdrowiem - m.in. zapadł na artretyzm. Miał też sporo kontuzji, które często były spowodowane "polowaniem na kości" urządzanym przez przeciwników. "Raymond, nie gniewaj się, to nie moja wina. Kazano mi to zrobić. Trener zmusił mnie, abym Cię wyłączył z gry. Gdybym tego nie zrobił, straciłbym miejsce" - relacjonował Kopa rozmowę z jednym z przeciwników. Reims to też nie była już ta sama drużyna - w sezonie 1963/4 nawet spadła z ligi.
Do tego doszedł konflikt z nowym trenerem, który potrafił krytykować Kopę za plecami, czy obsmarowywać w prasie. Czarę przelał komentarz medialny po meczu z St. Etienne. "Wobec tego, panie prezesie, od dziś Stade Reims liczy jednego gracza mniej. Nie mogę w dalszym ciągu grać z trenerem, który wbija mi nóż w plecy". W ten sposób Kopa - w matuzalemowym wówczas dla piłkarz wieku - 36 lat, zakończył piłkarską karierę.
Rozwinął działalność biznesową. Poza wytwórnią soków, miał własną gazetę, sklep tytoniowy, był współwłaścicielem hotelu. Stworzył też własną markę sprzętu sportowego.
W 1970 r. jako pierwszy piłkarz został odznaczony Legią Honorową. W 2004 r. znalazł się na liście FIFA-100 - najlepszych piłkarzy w historii. Zmarł 3 marca 2017 r. w wieku 85 lat.
Łukasz Starowieyski
Źródło: MHP