W maju 1982 r. większość kierownictwa NSZZ „Solidarność” Pomorza Zachodniego nadal przetrzymywana była w ośrodku odosobnienia w Wierzchowie Pomorskim. Działacze i zwolennicy opozycji utworzyli kilka grup podziemnych, które próbowały dalej kontynuować walkę z rządzącymi oraz pomagać rodzinom internowanym.
Władzom mogło się zatem wydawać, że dostatecznie sparaliżowały wszelką działalność podziemną. Myliły się, a nastroje społeczne najlepiej oddała bitwa, która trwały trzy dni w stolicy Pomorza Zachodniego.
1 maja
Władze przygotowywały się na ewentualne manifestacje majowe już od 2 kwietnia 1982 r. Od 27 kwietnia do 4 maja skoszarowano Pułk Manewrowy ZOMO, gotowy do natychmiastowego działania, zintensyfikowano kontakty z tajnymi współpracownikami, dokonano prewencyjnych aresztowań oraz szeregu rozmów profilaktycznych, przygotowano Wojewódzkie Stanowisko Kierowania oraz stosowne plany działań.
Przed samym 1 maja po mieście krążyły ulotki, które wzywały społeczeństwo do składania kwiatów pod tablicą ofiar Grudnia 1970 przy bramie głównej Stoczni im. A. Warskiego w Szczecinie w godz. od 10 do 14. Apel ten nie pozostał bez echa. 1 maja 1982 r. już od godziny 9 rano pojedyncze grupy osób lub grupy składały kwiaty pod tablicą upamiętniającą ofiary grudnia 1970 r. Około godz. 10 ilość osób zebranych na placu przed tablicą Służba Bezpieczeństwa oceniała na około 300 osób.
Nie było spokojnie. Skandowano hasła „Solidarność żyje i żyć będzie”, „Komunę przeżyjemy”, „Niech żyje Wałęsa”, „Niech żyje Solidarność”, Niech żyje Jurczyk”, były też flagi z napisem „Solidarność”. Tłum rozrastał się i rozpoczął pochód w kierunku Katedry im. Św. Jakuba. Na jego czele niesiono dwa transparenty z hasłami: „Niech żyje wolność i liberalizm”, „Nie popieramy reżimu jednopartyjnego”.
Nie było spokojnie. Skandowano hasła „Solidarność żyje i żyć będzie”, „Komunę przeżyjemy”, „Niech żyje Wałęsa”, „Niech żyje Solidarność”, Niech żyje Jurczyk”, były też flagi z napisem „Solidarność”.
Henryk Mruk, uczestnik tego wydarzenia, wspominał: „Po złożeniu kwiatów ruszył pochód robotników. Pochód ten nie był za wielki. Ludzie szli ulicą, ale część osób szła po chodnikach – niby z pochodem a niby obok. Pamiętam jednak, że tłum gęstniał, ponieważ dołączały po drodze nowe osoby. Takim hasłem, które było skandowane to było +Chodźcie z nami+ oraz +Chodźcie z nami dziś nie biją+”.
Manifestanci chcieli, aby o godz. 12:00 została odprawiona msza św., na którą nie zgodził się ks. Roman Kostynowicz. Następnie manifestanci skierowali się w kierunku cmentarza centralnego. W tym czasie manifestacja liczyła już około siedem tysięcy osób. Tak wspominał Mruk: „Cała trasa od ulicy Piastów do mostu była pełna ludzi. Na trasie przemarszu zdjęcia były robione demonstrantom z mieszkań i dachów”.
Po dotarciu na cmentarz złożono kwiaty na grobach uczestników rewolty z grudnia 1970 r. i w spokoju opuszczono go około godziny 15. W tym dniu milicja nie interweniowała, lecz tylko dokumentowała przebieg pochodu.
3 maja 1982
Tego dnia w zadaniach dla MO pisano, że w momencie „wystąpienia nielegalnych pochodów i wystąpień o charakterze chuligańskim pododdziały zwarte przystąpią do rozpraszania zebranych osób. Do rozpraszania agresywnych grup wykorzystać wszystkie środki przymusu bezpośredniego z wyjątkiem użycia broni służbowej”. I nie mylono się, bo szczecinianie zdecydowali się tego dnia ostro przeciwstawić się władzy.
Manifestacja rozpoczęła się o godzinie 10 w stałym miejscu, czyli pod tablicą ofiar Grudnia 1970 r. przy głównej bramie Stoczni im. A. Warskiego. Do godz. 14 składano tam kwiaty i wieńce oraz dołączali stoczniowy opuszczający zakład po pierwszej zmianie. Około godziny 14 tłum liczył około 400 osób, śpiewał hymn Polski i „Boże coś Polskę” oraz wznoszono okrzyki „Musi przepaść rząd Wojciecha”, „Zwolnić Mariana wsadzić Urbana”, „Niech żyje Solidarność”, „Zwolnić Jurczyka”.
Około godziny 15:30 ruszono spod stoczni w kierunku centrum miasta niosąc transparent z napisem „Solidarność” oraz biało-czerwone flagi, nadal też skandując antysocjalistyczne hasła: „Precz z juntą”, „MO Gestapo”, Chodźcie z nami nie z wronami”, etc.
Około godziny 15:30 ruszono spod stoczni w kierunku centrum miasta niosąc transparent z napisem „Solidarność” oraz biało-czerwone flagi, nadal też skandując antysocjalistyczne hasła: „Precz z juntą”, „MO Gestapo”, Chodźcie z nami nie z wronami”, etc.
Jak napisano w raportach milicyjnych „w tłumie dominowała młodzież oraz dzieci”. Po dotarciu do rejonu ulicy Firlika i Dubois pierwszy batalion ZOMO przystąpił do rozpraszania tłumu, co jednak nie przyniosło rezultatu, bo „część uczestników po przeniknięciu między posesjami, podwórkami, sformułowała powtórnie grupę” i ruszyła dalej. Warto dodać, że do manifestacji dołączały kolejne grupy osób, co spowodowało, że w okolicach placu Kościuszki było już około tysiąca osób.
Kolejne próby podejmowane przez ZOMO, aby spacyfikować demonstracje nie powiodły się, co więcej – następne grupy osób zbierały się w różnych częściach miasta, co uniemożliwiało skuteczne ich rozbijanie przez ZOMO skoncentrowane w jednym miejscu. ZOMO dokonało przegrupowania swoich sił i rozpoczęło walkę z manifestantami w okolicach placu Zwycięstwa, gdzie zgromadziło się około dwóch tysięcy osób.
Jak pisał por. Wiesław Brudziński w swojej pracy magisterskiej w Akademii Spraw Wewnętrznych poświęconej majowi i sierpniowi 1982 r. w Szczecinie „przy Placu Zwycięstwa tłum zaczął wznosić barykadę używając do tego ławek i koszy ulicznych. Milicjanci atakowani byli kamieniami odłamkami cegieł , butelkami z benzyną”. Podpalono też hotel KW MO przy ul. Potulickiej, do którego starano się nie dopuścić Straży Pożarnej.
Kolejne próby podejmowane przez ZOMO, aby spacyfikować demonstracje nie powiodły się, co więcej – następne grupy osób zbierały się w różnych częściach miasta, co uniemożliwiało skuteczne ich rozbijanie przez ZOMO skoncentrowane w jednym miejscu. ZOMO dokonało przegrupowania swoich sił i rozpoczęło walkę z manifestantami w okolicach placu Zwycięstwa, gdzie zgromadziło się około dwóch tysięcy osób.
Henryk Mruk, uczestnik tamtych wydarzeń, wspominał: „W stronę demonstrantów na Bramie Portowej wystrzeliwano gaz łzawiący, który był w takich jakby okrągłych kartonowych opakowaniach z metalową podstawką. U góry takiej +racy+ były chyba otwory przez który wydobywał się gaz ale i jakiś chyba ogień. Race te należało umiejętnie złapać i odrzucić w stronę ZOMO aby i oni mogli pooddychać +świeżym+ powietrzem. Podbiegało się do takiej racy i z całych sił odrzucało. My też to robiliśmy. ZOMO atakowało takimi falami […] Pamiętam, że podczas jednego z ataków na Bramie Portowej ledwo co zdążyliśmy uciec do naszego kościoła pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Szczecinie. […] Prawdopodobnie wtedy stosowano też +polewaczki+. O ile dobrze pamiętam to polane zostały schody i drzwi kościoła. My przed polewaczką schroniliśmy się właśnie w tym kościele”.
Z powodu zapadających ciemności milicja zastosowała reflektory olśniewające i wezwała na pomoc posiłki WOP i kompanie ROMO, choć ta ostania słabo wyposażona w tarcze i przyłbice z kaskami okazała się nie być zdatna do akcji. O godzinie 23:30 w mieście zapanował spokój. W wyniku zajść rannych zostało „17 funkcjonariuszy MO, w tym pięć ciężko /bez zagrożenia życia/”, a wśród demonstrantów rannych zostało 36 osób, z czego w szpitalu zatrzymano sześć osób. Według danych milicyjnych uszkodzono 13 pojazdów oraz spłonął wspomniany hotel MO. W mieście wojewoda, równocześnie szef Wojewódzkiego Komitetu Obrony Stanisław Malec, wprowadził godzinę milicyjną od 22 do 5 rano dnia następnego. Ponadto wyłączono Miejską Komunikację Telefoniczną oraz wprowadzono zakaz sprzedaży paliw płynnych i alkoholowych.
W sumie zatrzymano 249 osób, z czego sześć aresztowano. Do walk zużyto armatki wodne, wyrzutnie gazów łzawiących oraz 1551 funkcjonariuszy ZOMO, 236 żołnierzy WOP, 212 funkcjonariuszy KMMO w Szczecinie, 213 funkcjonariuszy operacyjnych KMMO w Szczecinie.
W sumie zatrzymano 249 osób, z czego sześć aresztowano. Do walk zużyto armatki wodne, wyrzutnie gazów łzawiących oraz 1551 funkcjonariuszy ZOMO, 236 żołnierzy WOP, 212 funkcjonariuszy KMMO w Szczecinie, 213 funkcjonariuszy operacyjnych KMMO w Szczecinie.
Władysław Durda – śmierć w oparach gazów
Władysław Durda był ślusarzem w Zarządzie Portu Szczecin-Świnoujście. Urodził się w 1939 r. 3 maja 1982 r. przebywał wraz ze swoimi sąsiadami we własnym w mieszkaniu przy ul. Piastów 57 w Szczecinie. Jak zeznali świadkowie, milicjanci używali w czasie pacyfikacji manifestacji środków chemicznych, które bez żadnego uzasadnienia wstrzeliwano do mieszkań, na balkony czy klatki schodowe. Durda wraz z sąsiadami obserwowali walkę na ulicach, a on czuł się coraz gorzej w następstwie ogromnej ilości gazów w mieszkaniu i na klatce schodowej. Żona Janina postanowiła wezwać pogotowie ratunkowe, lecz wobec niedziałających telefonów nie mogła tego zrobić. Zwróciła się do funkcjonariuszy MO z prośbą o pomoc, lecz ci odmówili wezwania karetki. Dopiero jednemu z kolegów Durdy udało się przez krótkofalówkę WPKM wezwać medyków, ale na ratunek Durdy było już za późno.
Okazało się, że wszyscy obecni wówczas w mieszkaniu mieli ogromne kłopoty z oddychaniem, któremu nie pomagały nawet tampony nasycone wodą. Jeden ze świadków wspominał, że w „mieszkaniu Dudów było dużo gazów, tak, że nawet nie było widać zapalonej żarówki”. Jak się można domyślać postępowanie w sprawie śmierci Durdy szybko umorzono i nigdy nie ścigano sprawców jego zabójstwa.
Lekarz pogotowia, który przyjechał na miejsce – Edmund Kamiński – podczas oględzin Durdy stwierdził, że „nastąpił paraliż wewnętrzny od zatrucia gazami używanymi przez MO”. Traf chciał, że Kamiński był lekarzem w stopniu pułkownika z dużą praktykę zawodową, doraźnie pracującym w pogotowiu. Okazało się, że wszyscy obecni wówczas w mieszkaniu mieli ogromne kłopoty z oddychaniem, któremu nie pomagały nawet tampony nasycone wodą. Jeden ze świadków wspominał, że w „mieszkaniu Dudów było dużo gazów, tak, że nawet nie było widać zapalonej żarówki”. Jak się można domyślać postępowanie w sprawie śmierci Durdy szybko umorzono i nigdy nie ścigano sprawców jego zabójstwa.
4 maja – dogrywka
Następnego dnia doszło do podobnej manifestacji będącej reakcją na działania milicji dzień wcześniej. Milicja zamierzała od razu rozbijać większe grupy zbierających się osób. Patrole zmotoryzowane MO i ROMO miało przez cały czas śledzić rozwój wypadków na ulicach, a w koszarach gotowe do działania miały być grupy ZOMO. Siły wyniosły – podobnie jak dzień wcześniej – 1551 funkcjonariuszy ZOMO, 236 żołnierzy WOP oraz funkcjonariuszy milicji, w tym operacyjnych działających po cywilnemu.
O godzinie 16:00 w różnych częściach miasta zaczęły zbierać się grupy szczecinian, które zostały natychmiast zaatakowane przez oddziały ZOMO. Działania milicji miały nie dopuścić się do połączenia grup, co spowodowałoby poważne problemy dla aparatu władzy. Jak pisano grupa spod katedry kierowała się do Bramy Portowej, grupa z pl. Przyjaźni Polsko-Radzieckiej na pl. Lenina, a inna grupa na pl. Lotników. Wszystkie te grupy zostały zaatakowane przez ZOMO. Jak pisał por. Wiesław Brudziński w swojej pracy na Akademii Spraw Wewnętrznych nowością w kierowaniu manifestantami był udział „specjalnych w tym celu przeszkolonych łączników, ubranych w charakterystyczne ubrania i poruszających się na motocyklach”.
Milicjanci obrzucani byli wszystkim: donicami, kubłami na śmieci, butelkami z benzyną, kamieniami, szafkami, meblami, a nade wszystkim butelkami.
Milicjanci obrzucani byli wszystkim: donicami, kubłami na śmieci, butelkami z benzyną, kamieniami, szafkami, meblami, a nade wszystkim butelkami. Tomasz Panfil wspominał, że „chyba największym poświęceniem […] wykazali się studenci Politechniki, bo tam przez aleję Piastów jeździło ZOMO i studenci z okna tego wysokiego akademika rzucali w nich tym co mieli, a najwięcej mieli butelek po wódce. I później były tam stosy szkła. Ponoć tam była nieprawdopodobna kanonada z tego co mi opowiadano”.
Szczególnie mocno atakowano ZOMO w arteriach komunikacyjnych położonych pomiędzy kamienicami, które tworzyły tzw. rynny, co powodowało, że tracili oni zdolność manewrowania, trzymania szyków i osiągania wyznaczonego celu. Jak wynika z zapisów milicyjnych do potyczek doszło na całej długości ul. Krzywoustego oraz w rejonach przylegających do tej jednej z głównych arterii miasta. Walki trwały mniej więcej od godz. 16 do 21:30. Rannych zostało 65 osób, z czego trzy osoby zostały w szpitalu, uszkodzono zaś 29 pojazdów. W trakcie walk zatrzymano 272 osoby, z tego trzy aresztowano, 1865 wniosków skierowano do kolegium w trybie przyspieszonym, 11 w trybie zwykłym, siedem osób internowano, a 66 zwolniono po 48 godzinach.
Szczególnie mocno atakowano ZOMO w arteriach komunikacyjnych położonych pomiędzy kamienicami, które tworzyły tzw. rynny, co powodowało, że tracili oni zdolność manewrowania, trzymania szyków i osiągania wyznaczonego celu. Jak wynika z zapisów milicyjnych do potyczek doszło na całej długości ul. Krzywoustego oraz w rejonach przylegających do tej jednej z głównych arterii miasta.
Represje
W oficjalnych statystykach milicyjnych zapisano, że „w wyniku podjętych działań władze zatrzymały w dniach od 3 do 5 maja łącznie 679 osób. Za domniemane kierowanie pierwszomajowym, niezależnym pochodem zatrzymano, a następnie aresztowano Zbigniewa Sawickiego, kelnera hotelu „Orbis-Continental”, członka NSZZ „Solidarność”, Andrzeja Paczkowskiego, zatrudnionego w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Komunikacji Miejskiej w Szczecinie, członka NSZZ „Solidarność” oraz Jana Piotrowskiego, ślusarza z Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej w Szczecinie, członka NSZZ „Solidarność”.
W marcu 1983 r. Prokurator Wojewódzki umorzył postępowanie wobec Sawickiego, zaś sprawy Paczkowskiego i Piotrowskiego skierował do sądu. 18 lipca 1983 r. Sąd Rejonowy w Szczecinie uznał ich za winnych zarzucanych im czynów i skazał na rok pozbawiania wolności w zawieszeniu na dwa lata. Już 16 sierpnia ten sam sąd darował wyżej wymienionym karę na mocy amnestii z 22 lipca 1983 r.
Internowano łącznie 56 osób, z których osiem brało udział w manifestacjach. Zatrzymanych przewożono do aresztu KW MO, KM MO, aresztu wojskowego, aresztu WOP, komisariatów milicji i Milicyjnej Izby Dziecka. Dodatkowo 56 osób osadzono z ZK Goleniów. Jak pisał prokurator Marek Rabiega „zatrzymanych wyganiano z samochodów i musieli oni biec pomiędzy szpalerami. Wówczas funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej okrutnie bili i kopali zatrzymanych, uderzali różnymi przedmiotami, w tym głowę i inne ważne dla życia organy ciała. Bito bez wyjątku wszystkich przechodzących, niezależnie od wieku, płci, nie mówiąc o braku związku z zachowaniami zatrzymanych. Opisy tych zdarzeń przedstawione przez pokrzywdzonych wskazują na zezwierzęcenie funkcjonariuszy MO”.
Henryk Mruk wspominał: „Jak staliśmy to przyszedł chyba zomowiec i pojedynczo kazał odwracać się i pokazywać ręce. Jak miałeś brudne ręce to otrzymywałeś bicie. Bili i po rękach i gdzie popadnie. O wyzwiskach nie będę nawet pisał, bo te leciały na lewo i prawo. Pomyślałem, że mam szczęście, że głowę myłem to i ręce mam czyste. Najgorzej mieli ci, którzy mieli ręce poparzone od tych rac z gazem. W mojej grupie był jeden, którego pobili właśnie za poparzone ręce. Bili go nawet po ścięgnach a jak upadł to po plecach. Po jakim czasie wchodziło się do pokoju gdzie było kilku chyba SB-eków, którzy mieli stos zdjęć i starali się wyłowić uczestników demonstracji”.
Podobnych przykładów działań funkcjonariuszy MO w tym dniu było wiele. Ich wstrząsające relacje do dziś trudno jest czytać i ze spokojem komentować. Niemniej jednak w Szczecinie nie był to koniec walki między podziemiem solidarnościowym a milicją. Kolejne starcie miało miejsce w sierpniu 1982 r.
Wojciech Lizak zachowanie funkcjonariuszy ZOMO komentował po latach: „ci Zomowcy robili takie przerażające wrażenie, bo pamiętam taki trójkąt uformowany i szli, jak prawdziwe goryle waląc w te swoje tarcze, które mieli i wykrzykując coś tam, to nie było [jeszcze] w zasadzie takie groźne, ale oni wpadali w pewnym momencie w taki swoisty amok i mieli taką dziwną satysfakcję, powiedziałbym że wręcz perwersyjną, taką sado-masochistyczną chyba satysfakcję z tego bicia. Jak kogoś dopadli to było nieprawdopodobne, co oni potrafili z tym człowiekiem zrobić. Oni nawet jak podnosili [go] do góry to jeszcze kopali go od spodu”.
Podobnych przykładów działań funkcjonariuszy MO w tym dniu było wiele. Ich wstrząsające relacje do dziś trudno jest czytać i ze spokojem komentować. Niemniej jednak w Szczecinie nie był to koniec walki między podziemiem solidarnościowym a milicją. Kolejne starcie miało miejsce w sierpniu 1982 r.
Sebastian Ligarski
Pracownik OBBH IPN w Szczecinie
Źródło: MHP