Centrum Dokumentacji Deportacji Górnoślązaków do ZSRR, czyli masowych wywózek do pracy w 1945 r., ma powstać w Radzionkowie (Śląskie). W wiedzy na temat tzw. Tragedii Górnośląskiej wciąż są luki, które może uzupełnią planowane badania naukowców.
Pojęcie Tragedii Górnośląskiej odnosi się do aktów terroru wobec Ślązaków - aresztowań, internowania, egzekucji oraz wywózek na Wschód, które miały miejsce w marcu i kwietniu 1945 r., po wkroczeniu Armii Czerwonej na Śląsk. Szacuje się, że wywieziono co najmniej 50 do 90 tys. osób. Ich duża część nigdy nie wróciła do domu.
W ostatnich dniach września tego roku w Doniecku w rejonie Donbasu – ukraińskiego zagłębia węglowego, gdzie trafiła większość deportowanych, odsłonięto pomnik ofiar Tragedii Górnośląskiej, a w miejscowym kościele rzymskokatolickim poświęcono tablicę upamiętniającą te wydarzenia. Okazją była wizyta przedstawicieli samorządu województwa śląskiego, z marszałkiem Mirosławem Sekułą oraz metropolitą katowickim abp Wiktorem Skworcem.
Jak przypomniał dr Dariusz Węgrzyn z Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Katowicach decyzja Państwowego Komitetu Obrony ZSRR o rozpoczęciu deportacji zapadła w lutym 1945 r., a cała operacja internowań ruszyła 12 lutego. „Dzień wcześniej skończyła się konferencja jałtańska, na którym mocarstwa wyraziły zgodę na pobranie darmowej siły roboczej niemieckiej jako jednej z form odszkodowania”.
Podczas wizyty dyrektor śląskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej oraz władze uniwersytetu w Doniecku podpisały list intencyjny w sprawie współpracy, do której włączyć się może też Uniwersytet Śląski w Katowicach. „Biorąc pod uwagę, że przez kilkadziesiąt lat nie było kompletnie nic, ten pierwszy krok ma ogromne znaczenie. Wymaga oczywiście zrobienia kolejnych. Można powiedzieć, że zapukaliśmy do drzwi i usłyszeliśmy z drugiej strony +proszę+” – powiedział PAP dyrektor katowickiego IPN Andrzej Drogoń.
Jak ocenił dr Dariusz Węgrzyn z Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Katowicach, choć o Tragedii Górnośląskiej w ostatnich latach mówi się więcej, to wciąż trzeba nadrabiać zaległości z dziesięcioleci, kiedy temat był zakazany, a dostęp do źródeł – bardzo utrudniony.
Jedną z inicjatyw kultywujących pamięć o ofiarach Tragedii Górnośląskiej jest utworzenie Centrum Dokumentacji Deportacji Górnoślązaków do ZSRR w 1945 r. w
Radzionkowie, skąd deportowano ok. 250 osób. Powstanie w remontowanym właśnie na ten cel dzięki unijnym środkom XIX-wiecznym budynku dworca. Ma gromadzić materiały oraz we współpracy z IPN prowadzić działalność edukacyjną i kulturalną. Jego integralną częścią ma być stała wystawa poświęcona deportacjom, przygotowana przez IPN. Oficjalne otwarcie jest planowane w 2015 r., w 70. rocznicę dramatycznych wydarzeń.
Jak przyznaje dr Węgrzyn, obszarem badawczym niespenetrowanym jeszcze przez polskich naukowców pozostają akta sowieckie. Nie wiadomo, jaka ich część z nich może się znajdować na Ukrainie. W rejonie Donbasu źródłem informacji mogą być też akta tamtejszych zakładów. Według dyrektora Drogonia, w obszarze zainteresowania historyków może być nawet 200 zakładów, część już nieistniejących.
Mieszkańców Górnego Śląska internowano i powołano do służby pracą. Zatrzymywano głównie mężczyzn w wieku od 17 do 50 lat, do 5 proc. zatrzymanych stanowiły kobiety. Zdarzały się przypadki internowania całej zmiany górników wychodzących z kopalni.
„Źródłem dotąd niewykorzystanym są też kopie materiałów sowieckich w Centralnym Archiwum Wojskowym w Warszawie, pozyskane przez polskich historyków wojskowych na początku lat 90. Ich główny trzon stanowią materiały administracyjne – historia obozów, ewidencja , materiały statystyczne, rozkazy organizacyjne, lokalizacja poszczególnych obozów czy nazwiska ich komendantów” – powiedział PAP dr Węgrzyn.
Polskie materiały, na jakich dotąd się opierano, są – jak mówi – ułomne w porównaniu z dokumentacją NKWD ZSRR, który ową operację przeprowadził. Są to materiały ze śledztwa, prowadzonego przed laty w tej sprawie przez pion śledczy IPN, akta sądowe, relacje rodzin, listy społeczne tworzone podczas starań o powrót deportowanych czy materiały polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Również jego zdaniem nawiązanie współpracy z uczelnią w Doniecku ma „kapitalne znaczenie”.
Jak przypomniał, decyzja Państwowego Komitetu Obrony ZSRR o rozpoczęciu deportacji zapadła w lutym 1945 r., a cała operacja internowań ruszyła 12 lutego. „Dzień wcześniej skończyła się konferencja jałtańska, na którym mocarstwa wyraziły zgodę na pobranie darmowej siły roboczej niemieckiej jako jednej z form odszkodowania” – zaznaczył.
Podłożem tak dotkliwych represji wobec mieszkańców Górnego Śląska była sytuacja polityczna tych ziem – terenu pogranicza. Część przed wybuchem wojny znajdowała się w granicach III Rzeszy i mieszkający tam Górnoślązacy mieli obywatelstwo niemieckie. Polska część Śląska znajdująca się w granicach II Rzeczypospolitej została zajęta w 1939 r. i rozpoczęła się tam energiczna polityka narodowościowa III Rzeszy, która przejawiała się w nadawaniu volkslisty, czyli warunkowego obywatelstwa, mieszkającym tam Górnoślązakom.
„Trzeba pamiętać, że na terenach Górnego Śląska wcielonych do Rzeszy nadanie volklisty miało inny charakter niż w innych częściach Polski – odmowa mogła oznaczać represje, łącznie z zesłaniem do obozu koncentracyjnego, do jej przyjmowania wzywał nawet Kościół katolicki i polski rząd na uchodźstwie” - podkreślił dr Węgrzyn.
Nie sposób ocenić, ilu wróciło. Historycy dysponują tylko orientacyjnymi danymi z pojedynczych miejscowości – było to ok. 50 proc. tych, którzy wyjechali. Ostatni deportowani – zdaniem dr Węgrzyna, wracali w 1954 r.
Dlatego – jak mówił - Górnoślązacy zostali potraktowani przez Sowietów jak Niemcy. Skala represji była największa na terenach należących do III Rzeszy, ale były też dotkliwe dla ludności przedwojennej II RP, zwłaszcza tuż przy granicy. To przypadek Radzionkowa, leżącego po polskiej stronie, którego mieszkańcy podejmowali w 1945 r. pracę w pobliskim, ale niemieckim przed wojną Bytomiu.
Mieszkańców Górnego Śląska internowano i powołano do służby pracą. Zatrzymywano głównie mężczyzn w wieku od 17 do 50 lat, do 5 proc. zatrzymanych stanowiły kobiety. Odbywało się to w różny sposób, np. w miastach po niemieckiej stronie granicy, jak Gliwice, Bytom, czy Zabrze rozwieszano apele, że zdrowi mężczyźni mają się zgłosić w określonych punktach, zabierając niewielkie racje żywnościowe, koc, przybory toaletowe. Ewentualnych opornych straszono sankcją – wywiezieniem na Sybir. Ludzie zgłaszali się więc, sądząc, że to doraźna praca w okolicy. Zdarzały się przypadki internowania całej zmiany górników wychodzących z kopalni. W innych miejscach, jak opolskie wsie, internowania miały formę łapanek do podstawionego samochodu. W okolicy Rybnika internowano często grupy okolicznych mieszkańców, wykorzystywane wcześniej do prac przy budowie okopów i ziemianek.
Jak relacjonował dr Węgrzyn, miejsc internowania było dużo, a zatrzymanych przemieszczano do kolejnych punktów, jak obozy jenieckie z czasów okupacji czy koszary. „To przypominało pajęczą sieć” – mówił. Największe punkty zborne to Bytom i Gliwice, a miejsce, z którego odchodziło najwięcej transportów to Pyskowice, gdzie był szeroki tor.
W obozach odbywała się pierwsza, pobieżna filtracja – wypuszczano osoby, które absolutnie nie nadawały się do pracy ze względów zdrowotnych. „Nielicznych, ale mamy takie sygnały, rodziny wykupywały, jeśli wiedziały, gdzie są, z reguły za alkohol” – wyjaśnił naukowiec.
W obozach również dzielono internowanych na grupy pod kątem zawodu. Choć z racji dużego skomasowania przemysłu na Górnym Śląsku dominowali wśród nich górnicy i hutnicy, to represje objęły przedstawicieli wielu zawodów – również rolników, kolejarzy, rzemieślników, urzędników.
Transporty na Wschód ruszyły w marcu i kwietniu 1945 r. „Szacujemy bardzo ogólnie, że z terenu Górnego Śląska zostało deportowanych do przymusowej pracy w Związku Radzieckim ok. 50 tys. osób. Dane te wymagają jeszcze weryfikowania. Lista imienna, tworzona od kilku lat, liczy prawie 26 tys. nazwisk. To bardzo żmudny proces, bo każde nazwisko na tej liście jest weryfikowane w kilku źródłach” – powiedział dr Węgrzyn.
Deportowani znaleźli się w ramach powstałego w 1939 r. systemu Głównego Zarządu ds. Jeńców Wojennych i Internowanych NKWD, równoległego do sieci obozów karnych Gułag. Trzy czwarte z nich znalazły się na terenie Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, przede wszystkim w rejonie Donbasu, o podobnej do Śląska specyfice, z licznymi kopalniami i hutami. Inni trafili na tereny dzisiejszej Białorusi, Kazachstanu, Syberii, czy w rejon Murmańska.
Zostali skierowani do tzw. batalionów roboczych, które liczyły ok. 1000 – 1200 osób. Były one lokalizowane najczęściej w obozach obok dużych zakładów przemysłowych. Ze względu na ogromną, liczoną w miliony liczbę ludzi, którzy trafili w 1945 r. do niewoli sowieckiej, system obozowy nie był w stanie zapewnić im nawet podstawowych warunków życiowych.
Najczęściej deportowani mieszkali w barakach, śpiąc po kilku na pryczach pozbawionych nawet sienników. Panowały koszmarne warunki higieniczne - łaźnia była rzadkim przywilejem. Panował głód. Wyżywienie dość często zależało od wykonania normy, która była uznaniowa. „Ten, kto nadzorował, ustalał pewną normę i ustalał też, czy dana osoba ją wykonała. Najczęściej internowani mogli więc otrzymać jeden posiłek dziennie. To były niskokaloryczne, liche zupy, warzywa pływające w wodzie. Te tragiczne warunki oraz wypadki przy pracy przełożyły się na wysoką śmiertelność deportowanych w 1945 i 1946 r.” – powiedział dr Węgrzyn.
Szybko zaczęły wybuchać epidemie – tyfus, czerwonka, biegunki. Dziennie umierało czasem kilkanaście osób. Choć deportowani byli z reguły siłą fachową, wypadki przy pracy były częste. „Ich doświadczenie okazywało się nieprzydatne – kopalnie ukraińskie były bardzo prymitywne, nie przestrzegano też żadnych norm, a praca była organizowana nieefektywnie” – wyjaśnił badacz.
Pierwsze powroty miały miejsce nawet kilka miesięcy po wywózce – wypuszczano jednak osoby nie nadające się do pracy, schorowane, na skraju wycieńczenia lub inwalidów po wypadkach. Nie sposób ocenić, ilu wróciło. Historycy dysponują tylko orientacyjnymi danymi z pojedynczych miejscowości – było to ok. 50 proc. tych, którzy wyjechali. Ostatni deportowani – zdaniem dr Węgrzyna, wracali w 1954 r.
„Śmiertelność w transportach powrotnych była dość wysoka, mimo lepszych warunków niż podczas wywózki. Wiążę to z czynnikami natury psychicznej – część tych ludzi żyła nadzieją na powrót i działała na najwyższych obrotach organizmu. Kiedy pojawiła się nadzieja na powrót, organizm przestawał działać na najwyższych obrotach, człowiek umierał w transporcie albo kilka dni po powrocie do domu” – mówił dr Węgrzyn.
O wywiezionych upominały się rodziny, zakłady pracy, organizacje społeczne. Ich brak był dotkliwy dla śląskiej gospodarki. Starania o uwolnienie podjęły ówczesne władze województwa śląskiego z wojewodą Jerzym Ziętkiem na czele. Listy z nazwiskami deportowanych sporządzali starostowie, akcję spisową przeprowadził też Polski Związek Zachodni, a najbardziej dokładną listę imienną, choć obejmującą tylko górników, sporządził Centralny Zarząd Przemysłu Węglowego. Liczyła blisko 10 tys. nazwisk.
W oparciu o te dane władze Polski upomniały się o deportowanych, wskazując na to, że po wojnie stali się obywatelami polskimi, potrzebowała ich miejscowa gospodarka, a ich rodziny żyły nieraz w skrajnej biedzie.
„Rozbite zostały rodziny tradycyjne, w których mężczyzna pracował, a kobieta zajmowała się domem i dziećmi. Nie była wykształcona, zostawała z kilkorgiem małych dzieci. Najczęściej to były młode rodziny, na dorobku, bez majątku, który można wyprzedać. W efekcie deportacji wyrosło całe pokolenie bez ojców. Jeśli chodzi o konsekwencje gospodarcze, to przemysł ciężki musiał być uruchamiany, a brakowało fachowców. Wywózki przełożyły się więc na zwykłą biedę ludzi i potężne kłopoty gospodarcze Górnego Śląska” – powiedział dr Węgrzyn.
„Do 1989 r. był to temat tabu, po 1989 r. zaczęły się pojawiać pierwsze wzmianki w prasie lokalnej na ten temat, później pierwsze opracowania naukowe. W okresie PRL ofiary wywózek nie mogły mówić, a później często również nie chciały, bo była to dla nich ogromna trauma” – podkreślił.
Prowadzone przez IPN śledztwo w sprawie deportacji Górnoślązaków do ZSRR w 1945 r. zostało umorzone w 2006 r. m.in. z uwagi na śmierć odpowiedzialnych radzieckich przywódców z tamtego okresu. IPN uznał, że deportacje były zbrodnią komunistyczną i zbrodnią przeciw ludzkości, dokonaną na podstawie decyzji władz ZSRR przez żołnierzy NKWD, których tożsamości nie da się dziś ustalić.
Anna Gumułka (PAP)
lun/