100 lat temu urodziła się Zofia Mrozowska, aktorka nazywana władczynią sceny. "Mrozowska fascynuje, jej gesty poddane są naczelnej zasadzie stylu. Nie ma tu nic przypadkowego" – pisał przed laty na łamach "Nowej Kultury" krytyk i teatrolog Andrzej Wirth.
Zofia Mrozowska urodziła się 24 sierpnia 1922 r. w Warszawie – mieście, z którym związała większość swojego życia. Podczas okupacji zgłębiała tajniki sztuki aktorskiej w konspiracyjnym Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej, gdzie uczyła się pod okiem takich sław, jak Jan Kreczmar i Bohdan Korzeniewski. Egzamin aktorski zdała eksternistycznie w 1945 r. Debiutowała jednak w Łodzi, która w powojennej rzeczywistości, na skutek zniszczenia Warszawy, w wielu dziedzinach życia zastąpiła stolicę. Do miasta włókniarzy ściągało wówczas wielu pozbawionych domu warszawiaków, a także całe instytucje kulturalne.
Tym samym rodowita warszawianka debiutowała w łódzkim Teatrze Wojska Polskiego rolą Maryny w "Weselu" wg Stanisława Wyspiańskiego w reż. Jacka Woszczerowicza. Była to pierwsza powojenna inscenizacja tej sztuki. W międzyczasie scenę tę przemianowano na Teatr Kameralny Domu Wojska Polskiego. Mrozowska spędziła w nim cztery lata, grając pod okiem Juliusza Osterwy, Erwina Axera czy Edmunda Wiercińskiego. Za jej największe aktorskie osiągnięcie tego okresu uznaje się rolę tytułowej Elektry w dramacie Jeana Giraudoux. Na scenie partnerowali jej wówczas m.in. Jan Kreczmar i Aleksander Zelwerowicz. Przedstawienie zrobiło ogromne wrażenie i można powiedzieć, że przeszło do legendy. Wiele lat później Andrzej Łapicki mówił, że już nigdy później nie przeżył w teatrze "takiego metafizycznego uniesienia". Sama Mrozowska również po latach przyznała, że była Elektrą, "by wypowiedzieć całą grozę przeżyć wojennych".
W 1949 r. postanowiła wrócić do Warszawy, wiążąc się z powstającym Teatrem Współczesnym, gdzie grała w przedstawieniach m.in. Konrada Swinarskiego i ponownie Axera, z którym związała nie tylko swoje życie zawodowe, ale i prywatne. To właśnie pod okiem partnera, który dostrzegł w niej ogromne pokłady tragizmu, wykreowała dwie wielkie role tragiczne – grając tytułowe bohaterki w "Ifigenii w Taurydzie" Johanna Wolfganga Goethego (1961) i "Marii Stuart" Fryderyka Schillera (1969). Jako Ifigenia dała mistrzowski koncert stonowanej, wyważonej, ale przeszywającej do bólu gry. "Jej Ifigenię uznano za jedno z najcenniejszych osiągnięć sztuki aktorskiej powojennego teatru w Polsce" – pisała Zofia Szczygielska.
"Mrozowska fascynuje [...], jej gesty poddane są nadrzędnej zasadzie stylu. Nie ma tu nic przypadkowego, nic nie wynika z temperamentu, wszystko z owej zasady. [...] A więc idealne wyczucie i poddanie się dyscyplinie formy" – podkreślał w "Nowej Kulturze" Andrzej Wirth.
Termin dyscyplina wydaje się bardzo pasować do Mrozowskiej; podobnie jak Wirth wypowiadał się w kontekście aktorki Zbigniew Zapasiewicz, wspominając, że "trzymała się w żelaznej dyscyplinie".
"Mrozowska wspaniale milczy. W błyskawicznie krótkich, ćwierć sekundowych pauzach poprzedzających jej każdorazową ripostę na gwałtownie atakującego ją partnera – ujawnia się nam cały złożony proces psychiczny, burza namiętności, buntu, nienawiści" – recenzowała na łamach "Teatru" krytyk i reżyserka Maria Leonia Jabłonkówna.
Szerszej publiczności aktorka dała się poznać jednak w filmie. W 1946 r. debiutowała na dużym ekranie rolą ulicznej śpiewaczki w "Zakazanych piosenkach" Leonarda Buczkowskiego. Jej niezwykle przejmujące wykonanie piosenki "Warszawo ma" do dziś chwyta za serce. Warto wspomnieć, że utwór został napisany w warszawskim getcie przez Andrzeja Własta – poetę, autora tekstów takich przebojów, jak "Tango milonga" czy "Jesienne róże". Włast nie przeżył wojny, ginąc w getcie podczas próby ucieczki.
Mimo że głównym żywiołem Mrozowskiej bez wątpienia była scena teatralna, to w filmie również potrafiła oddać skalę swojego talentu. Grała m.in. Cygankę w "Ostatnim etapie" w reż. Wandy Jakubowskiej (1947). Była łączniczką Krystyną w "Mieście nieujarzmionym" Jerzego Zarzyckiego (1950). Pojawiła się w "Prawie i pięści" Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego (1964), "Wniebowstąpieniu" (1968) i "Granicy" (1977) Jana Rybkowskiego. Podziwiać ją można również u Krzysztofa Zanussiego w "Bilansie kwartalnym" (1974) i "Constansie" (1980).
W Teatrze Telewizji debiutowała tytułową "Antygoną" w sztuce Jeana Anouilha w reżyserii Tadeusza Aleksandrowicza (1957). Na małym ekranie wcielała się również w Szimenę w "Cydzie" Pierre'a Corneille'a (1963), Lulu w "Skizie" Gabrieli Zapolskiej (1964) czy Laurę w "Ojcu" Augusta Strindberga (1967), oraz tytułową "Andromachę" Eurypidesa (1970) i Królową w "Hamlecie" (1974). Z telewizyjnym teatrem pożegnała się sztuką, którą sama wyreżyserowała – "Fircyk w zalotach" Franciszka Zabłockiego (1979).
Mrozowska była aktorką powszechnie cenioną i szanowaną. Jej talent dostrzegali reżyserzy i widzowie. W latach sześćdziesiątych bardzo często zdobywała Srebrną Maskę dla najpopularniejszej aktorki w plebiscycie "Expressu Wieczornego". Także krytycy pisali o Mrozowskiej w samych superlatywach. Od 1965 r. była wykładowczynią warszawskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, pełniącą w latach 1969-1971 funkcję dziekana Wydziału Aktorskiego.
Aktorka znana była ze swojego poparcia dla opozycji demokratycznej w PRL. Infiltrowała ją SB. W 1976 r. podpisała list protestacyjny do Komisji Nadzwyczajnej Sejmu PRL przeciwko zmianom w konstytucji. 23 sierpnia 1980 r. dołączyła do apelu 64 uczonych, pisarzy i publicystów do władz komunistycznych o podjęcie dialogu ze strajkującymi robotnikami.
"Miała taki rodzaj twarzy, spojrzenia, bycia, które sugerowały ogromną klasę. Tego rodzaju postaci w powojennym kinie nie były potrzebne. Kino potrzebowało wtedy kociaków" – wspominała aktorkę krytyk Bożena Janicka.
W 2006 r. na łamach "Teatru" reżyser i ówczesny dyrektor Teatru Polskiego Radia Krzysztof Zaleski określił Mrozowską jako "prześwietloną ciemnym światłem tragizmu" i "wyrastającą istnieniem ponad trywialną zwyczajność codzienności".
Zofia Mrozowska zmarła 19 sierpnia 1983 r.(PAP)
autor: Mateusz Wyderka
mwd/ skp/