120 lat temu, 30 sierpnia 1902 r., urodził się Józef Maria Bocheński, żołnierz, dominikanin, teolog, logik, filozof i sowietolog. Zakazany w PRL-u - pisał, że od wielu wieków nie znano takiego poniżenia myśli ludzkiej jak to, którego doznała pod rządami marksizmu.
"Powinno więc być jasne, że przyjmowanie wszystkiego, co powiedział Marks z dodatkiem tego, co wymyślili jego wyznawcy w rodzaju Lenina, jest kompromitującym zabobonem" - pisał o. Bocheński w 1987 r. w książce "Sto zabobonów. Krótki filozoficzny słownik zabobonów", która w PRL-u ukazała się wówczas nakładem wydawnictw podziemnych, bowiem na powierzchni wcale jeszcze jasne to nie było - pecha nadal przynosił czarny kot, a nie czerwony sztandar.
Krytykował w niej nie tylko wróżbiarstwo, astrologię i numerologię, ale przede wszystkim rewidował "ustalone" pojęcia, takie jak np. pacyfizm, etyka czy tolerancja oraz nurty filozoficzne - oświecenie i właśnie marksizm.
"Marksizm jest jeszcze o tyle gorszym zabobonem, że w przeciwieństwie do wielu innych (np. do astrologii albo idealizmu) jest nadal narzucany siłą w krajach zwanych socjalistycznymi, gdzie naukowcy, filozofowie itd., choć wiedzą, że chodzi o zabobony, korzą się przed władzą i wysławiają marksizm, jak gdyby był nieomylnym proroctwem. Można bez przesady powiedzieć, że od wielu wieków nie znano takiego poniżenia myśli ludzkiej jak to, którego doznała pod rządami marksizmu" - wyjaśnił dominikanin.
Po 1989 r. oceniając negatywnie zachodzące w Polsce przemiany polityczne i społeczne - szczególnie zaniechanie głębokiej dekomunizacji i rozliczenia systemu komunistycznego - o. Bocheński mówił: "z komunistycznego paskudztwa trzeba Polskę oczyścić".
Zabobony związane z tolerancją, to - według niego - pojmowanie jej "jako reguły bezwzględnej, od której nie ma wyjątków". "Wtedy rozumie się przez tolerancję także znoszenie kogoś, kto obraża innych, ich uczucia itp. Skądinąd niektórzy pojmują tolerancję tak szeroko, że żądają znoszenia nawet tych, którzy chcą siłą obalić tolerancyjny ustrój. Mamy wtedy do czynienia z dwoma zabobonami: żadna tolerancja nie uprawnia nikogo do obrażania innych, a tolerancja, która toleruje swoich własnych wrogów, nie może się ostać" - podkreślił o. Bocheński.
Logik dostrzegał zabobony tam, gdzie większość widziała bezdyskusyjne wartości. Zakwestionował np. traktowanie artystów jako autorytetów. "Artysta, podobnie jak literat i dziennikarz, jest specjalistą i autorytetem tylko w jego własnej dziedzinie, którą jest sztuka, a nie w innych" - pisał. "Szczególnie niebezpieczne jest przypisywanie mu prawa występowania jako nauczyciela moralności. Wypada sobie zdać sprawę, że i pod tym względem artysta w niczym nie góruje nad innymi ludźmi, że nie jest ani autorytetem moralnym, ani uprawnionym kaznodzieją etyki religijnej" - zwrócił uwagę. "Przeciwnie, artyści wygłaszali nieraz poglądy moralne sprzeczne z przyjętymi w ich społeczeństwie i darzyli zwykłych ludzi niczym nie uzasadnioną pogardą. Można więc powiedzieć, że artysta nadużywający swojego autorytetu w tej dziedzinie jest społecznie szczególnie szkodliwy" - ocenił.
"Wartości estetyczne, które artysta zna lepiej niż inni i umie wcielać w swoje dzieła, są bardzo wysokimi wartościami. Szacunek, jaki dla nich (słusznie) mamy, przenosimy na twórców dzieł sztuki" - wyjaśnił genezę tego zabobonu.
Sam zabobon zdefiniował jako "wierzenie, które jest (1) oczywiście w wysokim stopniu fałszywe, a mimo to (2) uważane za na pewno prawdziwe", co wykraczało poza złowieszcze role czarnego kota, niemalowanego drewna i piątku-trzynastego.
"Powie mi ktoś, że używając tej raczej obelżywej nazwy, obrażam czcigodne zasady wytwornej przyzwoitości koleżeńskiej. Bo w świecie filozofów przyjęto obchodzić się elegancko z najgorszymi nawet idiotyzmami. Kiedy jeden mędrek powiada, że świata nie ma, albo że istnieje tylko w jego głowie; kiedy drugi mędrek dowodzi, że ja nie mogę być pewny, czy w tej chwili siedzę, a trzeci poucza nas, że nie mamy świadomości, ani uczuć - mówi się, że to jest +pogląd+, +mniemanie+, +filozoficzna teoria+ i wykłada się ją z namaszczeniem studentom. Otóż ja, proszę mi wybaczyć, nazywam to wszystko zabobonem i mówię wyraźnie, że takie jest moje mniemanie" - pisał o. Bocheński we wstępie do pierwszego wydania.
"Stanowczo za daleko poszliśmy w uprzejmości względem zabobonnych mędrków. Wypada raz wreszcie z tym skończyć, odróżnić hipotezę naukową od widzimisię demagoga, naukę od fantazji, uczciwy wysiłek filozoficzny od pustej gadaniny" - podsumował w 1987 r.
"Zbyt wielu moskiewskich agentów zachowało w Polsce część władzy. Zbyt wielu ludzi korzących się niedawno przed cudzoziemskimi bredniami zajmuje wysokie stanowiska. Co gorsze, duch kompromisu najgorszego rodzaju zdaje się panować w znacznej części starszej polskiej inteligencji. Wydaje mi się zarazem, że zawleczone z Moskwy głupstwa nie zaginęły w Polsce bez reszty" - ocenił w przedmowie do wydania "Stu zabobonów" w 1992 r.
"Polskość, idea polskości — do której zresztą przez całe życie głośno się przyznawał — stanowiła fundament jego poglądów antytotalitarnych, w tym szczególnie antykomunistycznych. To właśnie z polskiego wychowania Bocheński zaczerpnął umiłowanie wolności oraz poczucie godności — a nawet pewnej dumy. Z kultury polskiej wziął szacunek do wiary religijnej i metafizyki, a także indywidualizm, przekorę, patriotyzm oraz poczucie humoru, fantazję i zawadiackość. To mocne zakorzenienie w polskiej kulturze stanowi klucz do zrozumienia antytotalitarnej postawy, myśli i działalności Józefa Marii Bocheńskiego" - ocenił politolog Arkady Rzegocki (obecnie Szef Służby Zagranicznejw MSZ) w artykule "Antytotalitaryzm zintegrowany Józefa Marii Bocheńskiego" ("Studia nad Faszyzmem i Zbrodniami Hitlerowskimi XXXIII", Wrocław, 2011).
Pradziadek Józefa Tadeusz Bocheński walczył w wojnach napoleońskich. Dziadek Franciszek Bocheński za udział w Powstaniu Styczniowym - był naczelnikiem cywilnym powiatu opoczyńskiego - odbył czteroletnią zsyłkę. Ojciec, Adolf Bocheński był ekonomistą, prezesem Związku Ziemian powiatu brodzkiego, ochotnikiem w wojnie polsko-bolszewickiej. Matka Małgorzata z Dunin-Borkowskich była założycielką Towarzystwa Szkoły Ludowej w powiecie brodzkim, autorką żywotów świętych Zakonu Karmelitańskiego.
"W domu panowały stosunki feudalne. Moja matka wstawała codziennie o godzinie w pół do piątej do pojenia koni. Wszystkim władała matka, nie ojciec. To ona rządziła" - opowiadał w książce "Między logiką a wiarą. Z Józefem M. Bocheńskim rozmawia Jan Parys" (1988).
Miał troje młodszego rodzeństwa. Najmłodszy brat Adolf Maria Bocheński, pisarz, publicysta polityczny, żołnierz 2. Korpusu poległ podczas rozbrajania miny pod Ankoną 18 lipca 1944 r. Siostra Olga Antonina Zawadzka w czasie II wojny światowej ratowała Żydówki z lwowskiego getta. Po wojnie była katechetką, opracowywała podręczniki do religii. W 1992 r. Instytut Yad Vashem odznaczył ją medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. W 2008 r. otrzymała Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski za "bohaterską postawę i niezwykłą odwagę wykazaną w ratowaniu życia". Zmarła w wieku 103 lat, w 64. rocznicę tragicznej śmierci Adolfa.
Drugi brat Aleksander okazał się po wojnie autorem "Dziejów głupoty w Polsce", był posłem na Sejm (1947-52) i dyrektorem Browarów Okocimskich (1955-65), a także działaczem "Pax" - stowarzyszenia zrzeszającego katolików współpracujących z władzami komunistycznymi. Poparł stan wojenny i przystąpił do Patriotycznego Ruchu Ocalenia Narodowego.
Po maturze Józef Maria Bocheński zaciągnął się do wojska. Służył w 8 Pułku Ułanów im. księcia Józefa Poniatowskiego - dzień po swoich 18. urodzinach, pozostając w odwodzie, obserwował kawaleryjską bitwę z bolszewikami pod Komarowem.
Jesienią 1920 r. rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, po dwóch latach przeniósł się do Poznania. Studiował też ekonomię i ekonomię polityczną. Politycznie popierał środowiska konserwatywne i chadeckie. W maju 1926 r. poparł rząd Witosa i prezydenta Wojciechowskiego. Zainteresowanie konserwatyzmem zainicjowało powrót do Kościoła. Wstępując do seminarium w 1926 r. był - jak przyznał - "wciąż niewierzący". "Byłem wtedy antydemokratą. Wydawało mi się, że demokracja prowadzi do katastrofy. Kościół wyglądał na jedyną siłę społeczną poza komunizmem, która byłaby w stanie coś stworzyć" – wyjaśnił swoje motywy. "Nawróciłem się w seminarium pod wpływem znakomitych i świątobliwych ludzi" – mówił po latach.
W 1927 r. rozpoczął nowicjat w krakowskim klasztorze dominikanów. Przyjął imię zakonne: Innocenty. Jego walory intelektualne zostały rychło dostrzeżone przez przełożonych i zaowocowały skierowaniem do jednego z najważniejszych ośrodków ówczesnej filozofii i teologii europejskiej – Uniwersytetu we szwajcarskim Fryburgu, z którym pozostanie związany do końca życia. Na Papieskim Uniwersytecie Angelicum w Rzymie obronił doktorat pt. "Poznanie istnienia Boga drogą przyczynowości w odniesieniu do wiary katolickiej". W drugiej połowie lat trzydziestych należał już do grona cenionych i znanych polskich teologów i logików. Brał udział w międzynarodowych kongresach naukowych poświęconych m.in. myśli św. Tomasza z Akwinu. Habilitację uzyskał w 1938 r. na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Wybuch II wojny światowej zastał go jako kierownika budowy klasztoru dominikańskiego w Służewie, na ówczesnych przedmieściach Warszawy. Po kilku dniach dołączył do oddziału, który wszedł w skład Samodzielnej Grupy Operacyjnej "Polesie" gen. Franciszka Kleeberga - nieoficjalnie pełnił funkcję kapelana. W czasie ostatnich walk pod Kockiem został lekko ranny. Z niewoli, do której wziął go "Niemiec, docent uniwersytetu", uciekł pierwszej nocy "przez okno od wychodka". Dzięki pomocy innych księży zdołał wyjechać do Włoch. Tam organizował komitet na rzecz uwolnienia krakowskich naukowców więzionych przez Niemców w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen. "Chodziliśmy po ambasadach, starając się uzyskać interwencję państw neutralnych" - wyjaśnił Janowi Parysowi. "Zobaczyłem wtedy, ile jest podłości ludzkiej. Ambasador belgijski uciekał kłusem przede mną, aby się nie skompromitować odmową. Jedynie Amerykanie i Włosi zachowali się przyzwoicie. Ci ostatni - dokładniej minister Ciano - uzyskali uwolnienie naszych profesorów" - opowiadał Bocheński. "Ofiarowałem wtedy Mussoliniemu album o Krakowie z moją dedykacją" - dodał ("Między logiką a wiarą").
W maju 1940 r. dotarł do Francji, a po jej upadku przez Hiszpanię do Wielkiej Brytanii.
"Kapelanowałem, uczyłem na najróżniejszych kursach, wykładałem w Wyższej Szkole Wojennej etykę i psychologię wojny, wydawałem pisma religijne. Pracy nie brakowało. W 1943 r. ks. Gawlina, biskup polowy, wezwał mnie do Londynu, uczynił mnie kapelanem do zleceń. Muszę powiedzieć, że widok ognia przeciwlotniczego i reflektorów podczas nalotów należy do najpiękniejszych, jakie widziałem" - wspominał. Z nowym przydziałem Bocheński w marcu 1944 r. trafił do 2. Korpusu Polskiego walczącego we Włoszech. Pod Monte Cassino pełnił posługę na pierwszej linii frontu. Uczestniczył w słynnej mszy celebrowanej przez bp. Józefa Gawlinę, kiedy to w momencie podniesienia rozpoczął się ostrzał artyleryjski poprzedzający ostateczny szturm na klasztor. Budował i rozwijał życie intelektualne oraz religijne 2. Korpusu. Organizował cmentarze wojenne pod Monte Cassino i pod Loreto. Na tym drugim spoczął jego brat Adolf poległy pod Ankoną.
Po wojnie pozostał na emigracji. "Przede wszystkim nie chciałem żyć w kraju rządzonym przez komunistów" – wyjaśnił. Za swoją misję uznał uświadamianie elitom intelektualnym Zachodu, jak wielkim zagrożeniem dla cywilizacji jest komunizm. W 1946 r. powrócił na uniwersytet we Fryburgu. Dwa lata później został profesorem i otrzymał Katedrę Historii Filozofii Nowożytnej i Współczesnej. W latach 1964–66 był rektorem szwajcarskiej uczelni.
W 1956 r. był ekspertem w procesie delegalizacyjnym Komunistycznej Partii Niemiec.
Wydawał periodyk "Studies In Soviet Thought" (Studia nad myślą sowiecką) oraz serię wydawniczą "Sovietica". Był zapraszany na wiele uczelni w Europie i obu Amerykach. Otrzymał trzy tytuły doktora honoris causa uniwersytetów w Buenos Aires, Mailand i Notre Dame. W wieku niemal 70 lat zrobił licencję pilota.
3 maja 1987 r. został odznaczony przez prezydenta RP Kazimierza Sabbata Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
W tym samym roku przyjechał po raz pierwszy po wojnie do Polski. Zaskoczył go wówczas "kult kompromisu u inteligencji". W rozmowie z Janem Parysem ("Między logiką a wiarą") przypomniał, że jego pokolenie "przyznawało się do stanowiska sformułowanego w hymnie konfederatów barskich +nigdy z królami nie będziem w aliansach, nigdy przed mocą nie ugniemy szyi+". "W imię tego ideału ludzie mojego pokolenia bili się i ginęli na wszystkich pobojowiskach świata. Przyznawali się niego także w kraju ludzie w rodzaju prymasa Wyszyńskiego. Ale dziś odnosi się wrażenie, że większość, może nawet znaczna większość inteligencji polskiej to stanowisko i ten ideał odrzuca" - wyjaśnił. "Łatwość, z jaką +byli+ komuniści, a więc agenci moskiewskiego okupanta stali się szanowanymi politykami, jest innym, bardzo przykrym przejawem braku kręgosłupa moralnego" - ocenił.
"Zastanawiałam się, kto dziś chce czytać Bocheńskiego?" - powiedziała tydzień temu pani bibliotekarka w Wypożyczalni dla Dzieci i Młodzieży przy ul. Paca w Warszawie, wręczając dziennikarzowi PAP zamówioną książkę pt. "Marksizm-Leninizm. Nauka czy wiara?" ("Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski", 1999). "Stu zabobonów" w praskiej bibliotece publicznej niestety nie ma.
W październiku 2019 r. Senat RP przyjął uchwałę ustanawiającą 2020 r. Rokiem Ojca Józefa Marii Bocheńskiego. 10 lutego 2020 r. odbyła się premiera spektaklu Teatru Telewizji pt. "Negocjator". Autorzy przypomnieli okupację peerelowskiej ambasady w Bernie (6-9 września 1982) przez czterech "członków Powstańczej Armii Krajowej" domagających się zniesienia stanu wojennego w Polsce. Dominikanin na prośbę szwajcarskich służb prowadził rozmowy z napastnikami.
Ojciec Józef Bocheński zmarł 8 lutego 1995 we Fryburgu. Nie ma grobu, ponieważ w testamencie swoje ciało przekazał nauce.
Autor: Paweł Tomczyk (PAP)
pat/ skp/