Z prof. dr hab. Mirosławem Nagielskim rozmawia Łukasz Wojtach.
MHP: Wiek XVI i XVII to czas upowszechnienia się broni palnej. W armiach zachodnioeuropejskich doszło w tym czasie również do głębszych przeobrażeń nazywanych nieraz "rewolucją militarną". Na czym one polegały?
Prof. Mirosław Nagielski: Rewolucja militarna wiąże się z dwiema kwestiami. Pierwszą jest powstanie dużych, silnych armii zorganizowanych i pozostających na utrzymaniu państwa - w odróżnieniu od pospolitego ruszenia rycerzy/szlachty oraz armii opartych na oddziałach najemnych. Armie te wymagały istnienia rozbudowanych służb logistycznych i administracyjnych. Tu pojawia się pytanie do dziś nie rozstrzygnięte - czy to rozbudowane armie wymusiły powstanie sprawnej biurokracji państwowej, czy są raczej jej wytworem.
Drugim obliczem rewolucji militarnej jest świadoma myśl stojąca za taktyką, składem i uzbrojeniem wystawianych armii. Nie były one już wypadkową tradycji militarnych rejonu, gdzie werbowano żołnierzy oraz dostępności najemników z innych części Europy. Władcy zaczęli sami projektować swoje armie na papierze, a następnie wprowadzać te pomysły w życie, szkoląc ludzi "od zera", a nie polegając na ich indywidualnych umiejętnościach.
Prof. Mirosław Nagielski: (...) obliczem rewolucji militarnej jest świadoma myśl stojąca za taktyką, składem i uzbrojeniem wystawianych armii. Nie były one już wypadkową tradycji militarnych rejonu, gdzie werbowano żołnierzy oraz dostępności najemników z innych części Europy.
Modelowym przykładem nowoczesnej armii XVII w. jest armia szwedzka. Szwedzi przejęli od Holendrów zwyczaj operowania na polu walki małymi jednostkami - skwadronami, po ok. 500 pieszych i 300 kawalerzystów. Skwadrony piesze łączyły się w brygady - każda z nich mogła operować jako oddzielna jednostka - mini-armia, dysponująca piechotą i artylerią. Kawaleria ustawiała się pomiędzy brygadami piechoty i na skrzydłach, gdzie towarzyszyły jej wydzielone jednostki muszkieterów dla wsparcia ogniowego. W piechocie od 1/2 do 2/3 stanowili muszkieterzy, ponadto cała jazda również dysponowała bronią palną (głównie ciężkimi pistoletami rajtarskimi). Dawało jej to niespotykaną dotąd siłę ognia, a poszczególne skwadrony były specjalnie wyszkolone, by nawzajem osłaniać się ogniem z muszkietów. Ponadto Szwedzi po doświadczeniach starć z Polakami (Kircholm 1605) przyjęli na powrót zwyczaj szarży kawalerii z użyciem białej broni (w Europie Zachodniej zarzucono w XVI wieku użycie kawalerii do walki wręcz, a jej główną bronią stał się pistolet). Jednak zamiast kopii, Szwedzi używali ciężkich pistoletów, z których strzelali podczas szarży na parę metrów przed linią przeciwnika. W ten sposób sprawnie łączyli zalety wszystkich rodzajów broni. Np. pod Breitenfeld (1631) armia habsburska radziła sobie z piechotą szwedzką, ale została zupełnie zaskoczona przez szarżę kawalerii.
Rzeczpospolita tradycyjnie dysponowała świetną kawalerią, która do połowy XVII wieku jest w zasadzie lepsza od zachodnioeuropejskiej. Podczas Potopu widać jednak, że nie radzi sobie z połączonymi siłami szwedzkiej piechoty i rajtarii. Tej pierwszej nie potrafi oskrzydlić dzięki kontrszarżom rajtarii, zaś uzbrojona w pistolety rajtaria osłaniana dodatkowo przez muszkieterów z powodzeniem może odpierać polskie szarże. Ta wzajemna asekuracja ognia i ruchu stała się znakiem markowym europejskiej wojskowości aż do połowy XIX wieku.
MHP: Czy Rzeczpospolita uczestniczyła również w rewolucji militarnej?
Prof. Mirosław Nagielski: W Europie Środkowo-Wschodniej realizacja tego procesu napotkała duże trudności. Z przyczyn ustrojowych i gospodarczych Rzeczpospolitej nie było stać na wystawienie licznej armii i przede wszystkim na uzbrojenie jej wedle potrzeb. Podatki na wojsko Sejm uchwalał wedle potrzeby, stąd do czasów Potopu stała armia to zaledwie 2-3 tys. żołnierzy obrony potocznej i później wojska kwarcianego utrzymywanego z dóbr monarszych. Nie było mieszczaństwa gotowego kredytować koronę w nagłych potrzebach opłacenia nowych zaciągów. Gdy w 1632 r. Smoleńsk został oblężony przez Rosjan to król potrzebował roku na zorganizowanie odsieczy - a przecież ta kampania jest uważana za jedną z najsprawniej przeprowadzonych w XVII wieku. Oprócz środków finansowych w kraju brakowało też manufaktur i ludwisarni produkujących broń palną w ilościach masowych. Tą sprowadzaliśmy z Holandii poprzez Gdańsk - dlatego zawsze występowały trudności przy próbach zwerbowania dużej ilości piechoty.
Władcy polscy byli doskonale świadomi przemian w zachodnioeuropejskiej wojskowości, przecież początek XVII wieku to wojny ze Szwecją. Przejęliśmy wiele z nowoczesnych rozwiązań i wcześniej wzmiankowana wojna smoleńska jest tego świetnym przykładem. Wystawiliśmy wtedy kilkanaście tysięcy piechoty i jazdy nowego typu, nie ustępującej niczym odpowiednikom zachodnioeuropejskim. Dzięki temu z powodzeniem walczyliśmy z Rosjanami w terenie nie nadającym się do użycia kawalerii. Rozwiązaliśmy jednak te regimenty po wojnie. Gdy środki finansowe na to pozwalały, polscy władcy starali się werbować jak najwięcej piechoty cudzoziemskiego autoramentu, czyli wyszkolonej wedle najnowszych wzorów. Jednak zwykle okazywało się, że muszą polegać na skądinąd bardzo dobrej polskiej jeździe.
MHP: Czy to oznacza, że Rzeczpospolita w XVII wieku była już państwem zacofanym militarnie?
Prof. Mirosław Nagielski: Modelowym przykładem nowoczesnej armii XVII w. jest armia szwedzka. Szwedzi przejęli od Holendrów zwyczaj operowania na polu walki małymi jednostkami - skwadronami, po ok. 500 pieszych i 300 kawalerzystów. Skwadrony piesze łączyły się w brygady - każda z nich mogła operować jako oddzielna jednostka - mini-armia, dysponująca piechotą i artylerią.
Prof. Mirosław Nagielski: Nie do końca. Po pierwsze specyfika działań w Europie Środkowej była inna niż na Zachodzie. Szwedzi operując podczas Potopu na ziemiach polskich również wystawiali do walki coraz więcej kawalerii w stosunku do piechoty. Struktura organizacyjna jazdy polskiej była znacznie prostsza niż zachodnioeuropejskiej. Podstawową jednostką była chorągiew. Dowodził nią rotmistrz (faktyczny twórca oddziału) lub zastępujący go porucznik. Służyli w niej towarzysze ze swoimi pocztowymi (zwykle szlachcic plus jego służba). Chorągwie na polu bitwy łączono ad hoc w pułki, na których czele stawiano pułkownika. Była to bezpośrednia kontynuacja średniowiecznej organizacji powstałej jeszcze za czasów Kazimierza Wielkiego, czyli 300 lat wcześniej. Ale w jeździe taki system wciąż się sprawdzał i nie widziano potrzeby jego zmian, na znacznie bardziej sformalizowany i kosztowny (duża ilość oficerów) system zachodnioeuropejski. Zwłaszcza, że rozbudowana hierarchia była bezużyteczna przy szybkich działaniach małych jednostek, które charakteryzowały wojskowość Rzeczpospolitej, Rosji i Turcji. W dziedzinie taktyki działania, to jeszcze na początku XVII w. Szwedzi uczyli się od Polaków, a nie odwrotnie.
Natomiast uzbrojenie i organizacja piechoty zaciągu narodowego była istotnie przestarzała. Jednostki te nie umiały operować w większych formacjach, miały niskie morale i nadawały się raczej tylko do obsadzania umocnień. Gdy tylko było to możliwe, wystawiano zamiast niej piechotę na wzór zachodni.
Ogólnie można powiedzieć, że polscy władcy rozumieli przemiany zachodzące w wojskowości i adaptowali te rozwiązania, które były najbardziej przydatne i możliwe do wprowadzenia w Rzeczpospolitej. Prawdziwym źródłem problemów był niewydolny aparat administracyjny i odmienna struktura społeczna niż w Europie Zachodniej. Te czynniki nie pozwoliły na unowocześnienie polskich wojsk i w połowie XVII wieku rzeczywiście widać, że armie Rzeczpospolitej ustępują swoim zachodnim odpowiednikom. Polacy i Litwini po katastrofie Potopu zdawali sobie sprawę z potrzeby zmian. Jednak nieumiejętna polityka Jana Kazimierza Wazy sprawiła, że szlachecki Sejm nie zgodził się na reformy państwowe. Potem świetne zwycięstwa nad Turkami i Rosjanami stworzyły iluzję, że przecież jest dobrze. Dopiero wojna północna 1700-1721 ukazała z całą siłą słabość Rzeczpospolitej.
MHP: Peter Englund w swojej książce „Lata wojen” określa nieudaną szarżę husarii Połubińskiego podczas bitwy pod Warszawą w 1656 r. jako „ostatnie 80 metrów średniowiecza”. Jak się pan odnosi do tak surowej oceny polskiej wojskowości?
MHP: Rzeczywiście ta bitwa została przedstawiona jako starcie dwóch światów - jazdy polskiej zorganizowanej wedle średniowiecznych jeszcze wzorów z żelazną dyscypliną szwedzko-brandenburskiej armii nowego typu. To w zasadzie prawda. Można argumentować, że gdyby nie brak wsparcia dla szarżującej husarii (towarzystwo spod pozostałych chorągwi jazdy było na obiedzie), to bitwę wygrałby Jan Kazimierz - ale sprawność dowodzenia i dyscyplina to również elementy rewolucji militarnej, których zabrakło po stronie polsko-litewskiej.
Jednak trzeba pamiętać, że w wyniku dotychczasowych działań Szwedzi do spółki z Rosjanami zajmowali niemal cały kraj. Armia Jana Kazimierza składała się z takich jednostek, jakie można było stworzyć na szybko - czyli głównie szlacheckiej kawalerii, która uzbrajała się sama. Niemal w ogóle nie dysponowaliśmy „ludem ognistym” (nieco ponad 3 tys. piechoty). Uważam, że porównywanie obydwu armii w tym momencie jest ewidentnie krzywdzące dla Rzeczpospolitej. Dla mnie ważniejsze jest to, z czym kończyliśmy wojnę ze Szwecją. W 1659 mamy w nowoczesnej piechocie niemal 20 tys. ludzi. To jest prawdziwa miara postępu w polskiej wojskowości. Niestety nowoczesna armia nie ma przełożenia na system logistyczno-finansowy. Państwo nie jest w stanie zapłacić im żołdu i nie dochodzi do stworzenia stałego, nowoczesnego wojska. W czasach panowania Michała Korybuta i Jana Sobieskiego w sprawach wojskowych panuje zastój. Wprowadzenie berdyszów do uzbrojenia piechoty i rohatyn w jeździe pancernej nie dotykało istoty problemu. Panowało zgubne poczucie siły zbudowane na zwycięstwach z równie przestarzałą armią turecką. Historia nie dała już I Rzeczpospolitej kolejnej szansy na odrobienie zaległości.
Rozmowa przeprowadzona 28 lipca 2011 r.
Źródło: Muzeum Historii Polski