
21 sierpnia 70. urodziny obchodzi Tomek Lipiński, gitarzysta, wokalista, kompozytor, tekściarz, współtwórca i lider zespołów, które przeszły do legendy polskiego rocka: Brygady Kryzysu i Tiltu. Przez całą swoją muzyczną drogę eksperymentował z różnymi formami muzycznymi.
Na przełomie lat 70. i 80. był jednym z pionierów rodzącego się w Polsce punk rocka. Jak powiedział w rozmowie z PAP, szczególnie pociągające w punk rocku było to, że był on nieokreślony. – Było to coś w rodzaju otwarcia i gotowości podążania nowymi drogami. W szerokim spektrum rozumienia tego zjawiska jako sztuki: muzyki, ubioru, poezji, wzornictwa, tekstów piosenek – mówił. – Był to bardziej nurt kulturowy niż styl muzyczny. Zanim wykrystalizowało się coś w rodzaju punk rocka jako precyzyjnie zdefiniowanego nurtu w muzyce, przez kilka lat trwał okres wyłaniania się tego wszystkiego z chaosu.
W tym czasie powstał Tilt. – To była dla nas okazja – tłumaczył Lipiński. – Nawet bez umiejętności muzycznych można było wtedy założyć zespół. Ludzie wychodzili na scenę i okazywało się, że to, co mają do powiedzenia, w tej konkretnej sytuacji pokoleniowo-polityczno-gospodarczej wywołuje silny rezonans.
W 1981 r. wraz z Robertem Brylewskim stworzył Brygadę Kryzys, która grała muzykę z pogranicza punka i nowej fali. Do legendy polskiego rocka przeszła ich płyta wydana w Wielkiej Brytanii w 1982 r., na okładce której umieszczono grafikę przedstawiającą przewracający się Pałac Kultury i Nauki – budynek, który był symbolem ustroju socjalistycznego i przyjaźni polsko-radzieckiej. Materiał na ten krążek został zarejestrowany na koncercie bez zgody członków zespołu. Niemniej ukazanie się na Zachodzie płyty polskiego zespołu było wówczas spektakularnym wydarzeniem.
"W momencie, kiedy zespół Brygada Kryzys nie może funkcjonować w obiegu publicznym zdarza się rzecz trudna do uwierzenia. Powstaje państwowa wytwórnia Tonpress, która potrzebuje przetestować swój nowy sprzęt, i zespół z podziemia, mający kłopoty w ogóle z zagraniem koncertów, rejestruje debiutancki album."
W 1982 r., w czasie stanu wojennego, ukazała się w Polsce pierwsza oficjalna płyta Brygady Kryzys, jedno z fundamentalnych dzieł rodzimego rocka. Choć jej nakład wyniósł 150 tys. egzemplarzy, błyskawicznie zniknęła ze sklepów. Zdaniem dziennikarza muzycznego Piotra Metza jest ona w absolutnym kanonie polskiego rocka, obok pierwszej płyty Klausa Mitffocha, „Nocnego patrolu” Maanamu czy płyt Niemena i SBB. Brygada udowodniła, że warto mówić własnym głosem.
– Z perspektywy czasu uważam, że to jest płyta szczególnie niezwykła, ale też skupiająca kilka okoliczności, które pewnie nigdy się już nie powtórzą – powiedział PAP Metz. – W momencie, kiedy zespół Brygada Kryzys nie bardzo może funkcjonować w obiegu publicznym z tysiąca powodów, zdarza się rzecz trudna do uwierzenia. Powstaje państwowa wytwórnia płytowa Tonpress, która potrzebuje przetestować swój nowy sprzęt, i zespół z podziemia, mający kłopoty w ogóle z zagraniem koncertów, rejestruje debiutancki album na najlepszym wówczas sprzęcie w Polsce – tłumaczył Metz. – Wtedy to była absolutna rewolucja. Brylewski i Lipiński byli w swoim gatunku najwybitniejszymi muzykami w Polsce – ocenił Metz.
Na płycie znalazło się dziewięć utworów i choć w tym czasie cenzura nasiliła swoją aktywność i zaostrzyła kryteria ocen, proste słowa pełne alegorii i powiązana z nimi muzyka Brygady Kryzys były symbolicznym przekazem, w pełni zrozumiałym dla młodych ludzi. Już same tytuły były wymowne: „Centrala”, „Radioaktywny blok”, „Nie ma nic”, „Przestań śnić”, „The Real One”, „Travelling Stranger”, „Except One”, „Ganja”, „Fallen, Fallen Is Babylon”. Muzykę do wszystkich utworów skomponował Brylewski, a słowa napisał Tomek Lipiński.
W 1983 r. Lipiński występował gościnnie w zespole Izrael – kapeli założonej przez Roberta Brylewskiego i Pawła „Kelnera” Rozwadowskiego, grającej muzykę reggae.
Zapytany, co go inspirowało do ciągłych poszukiwań i eksperymentów muzycznych, Lipiński powiedział: – Pęd do zgłębiania materii, w tym przypadku muzyki. Jestem muzykiem samoukiem, cała moja muzyczna droga to były zawsze kolejne kroki w głąb muzyki, która jest rzeczywistością istniejącą. W tym sensie, że dźwięki są takie, jakie są, rytmy są takie, jakie są – możemy się tylko nauczyć wśród nich poruszać czy korzystać z nich, żeby wyrażać to, co chcemy. Trochę inaczej jest z tekstami. Od wczesnych lat interesowałem się językiem, więc właściwie pisanie tekstów było dla mnie dosyć naturalne.
Przez cały ten czas Tilt grał koncerty. Wśród najbardziej znanych piosenek zespołu były m.in. „Runął już ostatni mur”, „Mówię ci, że”, „Rzeka miłości, morze radości, ocean szczęścia”, „Nie wierzę politykom”, „Jeszcze będzie przepięknie”, „Niech się stanie to, co ma się stać”, „Miassto fcionga”, „Co się stało w tym kraju nad Wisłą?”, „Każdy się boi swojej paranoi”.
W 1986 r. Lipiński założył nowy zespół – Fotoness. W jego składzie znaleźli się m.in. Jarosław Szlagowski (znany już z Maanamu i Lady Pank) oraz Marcin Ciempiel i Krzysztof Zawadka (obaj z Oddziału Zamkniętego). Gościnnie w nagraniach brał udział Jan Borysewicz. Zespół nagrał jedną płytę studyjną i po dwóch latach się rozwiązał.
„Fotoness był swego rodzaju supergrupą, pozbawioną wyraźnego lidera, stworzoną na styku polskiego undergroundu oraz mainstreamu drugiej połowy lat 80. (…) Debiut grupy miał miejsce na początku 1987 r. w warszawskim klubie Riviera-Remont. Później muzycy wzięli udział m.in. w festiwalu w Jarocinie” – napisano na stronie Programu 3 Polskiego Radia. W prasie muzycznej lat 90. można było spotkać opinie o supergrupach z końca lat 80.: „Problemem funkcjonowania takich zespołów było zbyt duże nagromadzenie indywidualności w jednym miejscu”.
"Jestem muzykiem samoukiem, cała moja muzyczna droga to były zawsze kolejne kroki w głąb muzyki, która jest rzeczywistością istniejącą. W tym sensie, że dźwięki są takie, jakie są, rytmy są takie, jakie są – możemy się tylko nauczyć wśród nich poruszać".
Lata 90. były początkiem transformacji, również na polskiej scenie muzyki rockowej. Znikła cenzura, ale pojawił się nowy, nieznany dotąd byt – komercja. Zapytany o to, jak się w tym odnalazł, Lipiński powiedział: – Miałem ogromne nadzieje na to, że wejście zachodniego modelu funkcjonowania rynku muzycznego będzie jednoznacznie dobroczynne. I było to niestety rozczarowanie, głównie ze względu na sztywne, korporacyjne myślenie ludzi, którzy kierowali tym w zachodnich koncernach – z daleka decydowali o tym, co myśmy robili tutaj. Z drugiej strony te nowe warunki wolnego rynku powodowały powszechny sposób postrzegania sztuki – jeśli artysta nie jest w stanie zarobić na swoje utrzymanie, to znaczy, że jest do niczego. Było to jakby zrównanie twórczości artystycznej z produkcją czegokolwiek, zresztą pokutuje to gdzieniegdzie jeszcze do dziś. To jest oczywiście nonsens, więc wejście w ten system było swego rodzaju szokiem, zwłaszcza dla części mojego pokolenia, która była nastawiona mniej komercyjnie. Każdy próbował się odnaleźć na swój sposób, w spektrum swoich możliwości, ambicji i potrzeb. Jedni chcieli grać, żeby zarabiać pieniądze, inni, szalenie nawiedzeni, chcieli grać własną muzykę, nawet jeśli przymierali głodem. Trzeba było się w tym odnaleźć i tak próbuję się odnaleźć do dzisiaj.
Pod koniec lat 80. Lipiński rozpoczął nową aktywność – tworzenie muzyki filmowej. Jest autorem muzyki do filmów fabularnych „Tramwajada” (1988) oraz trzech obrazów Władysława Pasikowskiego: „Psy 2” (1994), „Słodko-gorzki” (1996), „Reich” (2001) i filmów dokumentalnych „Był sobie mur” (1995), „Bezsenność” (2012). Zagrał też w kilku produkcjach role epizodyczne, m.in. w „Segmencie 76” (2002). Pojawił się też w kilku filmach dokumentalnych o historii polskiego rocka.
Jak z perspektywy czasu patrzy na swoją drogę muzyczną? – Trudno powiedzieć, bo życie toczy się na różnych polach i w różnych przestrzeniach artystycznych. Zależy też, czy patrzy się na to zdroworozsądkowo, czy emocjonalnie. Jeśli patrzę emocjonalnie, to zawsze mam poczucie niespełnienia i wydaje mi się, że to poczucie jest motorem do działania dla twórców, bo zawsze coś można zrobić jeszcze lepiej, niż się zrobiło. Praca artysty jest właściwie bezustannym eksperymentem – ciągle drąży się ten materiał, w którym się pracuje, ciągle odkrywa się odkrywa coś nowego – przyznał.
– Trzeba się nauczyć akceptować upływ czasu i dostosowywać życie do aktualnych warunków. Ja jestem zadowolony z tych minionych 70 lat. Mogło być dużo gorzej. A czy mogło być lepiej? Nie wiem. Jakby rozważyć za i przeciw na wszystkich polach, to myślę, że jest okej – dodał Lipiński.
Tomek Lipiński przez ostatnie 45 lat związany był z muzyką. – Od pewnego czasu wygaszałem jednak aktywność koncertową. W listopadzie miałem poważny wypadek na rowerze, który na dłuższy czas zmusił mnie do leczenia i rekonwalescencji. Rozwiązałem zespół, bo utrzymywanie go wiązało się z różnymi zobowiązaniami – tłumaczył Lipiński. – Kończę pierwszą – z planowanych dwóch – książkę autobiograficzną. To pochłania teraz cały mój czas. Jej premiera zaplanowana jest na październik. Poza tym chcę wrócić do prac plastycznych, do rysowania i malowania, bo tym równolegle z muzyką zajmuję się całe życie. I z wielką ochotą chcę się tym zająć intensywniej niż w ostatnich latach – dodał.
Książka Lipińskiego ma być głęboką i szczerą autobiografią opowiadającą także o jego rodzinie. Pierwszy tom kończy się na stanie wojennym. „Drugi tom będzie opisywał życie od momentu, kiedy opuściłem dom rodzinny – wszystkie zespoły, trasy, nagrania, ale też tło polityczne i obyczajowe tamtych czasów. Chcę, żeby to nie było tylko o mnie, ale też o tym, co się wtedy działo w Polsce i na świecie. I pewnie skończy się to na roku 2000, bo po tym czasie zaczyna się zupełnie inna opowieść – inne realia, inny świat, inne media. Może kiedyś też to opiszę, ale to będzie już zupełnie inna książka” – powiedział Lipiński w wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej”.
Nie wykluczył, że jeszcze będzie tworzył muzykę: – Co do grania, w tej chwili nie mam absolutnie żadnych konkretnych planów na przyszłość. Czeka mnie wciąż rehabilitacja po wypadku i chcę trochę odpocząć po tej całej traumie. Prawdopodobnie przy okazji promocji książki zagram jakieś kameralne koncerty. A co będzie dalej, zobaczymy. Szczerze mówiąc, kusi mnie, aby posiedzieć w domu, bo mam dużo nowych pomysłów, które wymagają dopracowania. A później może przyjdzie czas na koncerty.
Tomek Lipiński otrzymał wiele nagród i odznaczeń, m.in. Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski, Nagrodę 100-lat ZAiKS-u, statuetkę „Człowieka ze złotym uchem”, Nagrodę Miasta Stołecznego Warszawy.
Tomasz Szczerbicki (PAP)
szt/ miś/ aszw/