Hiperrealizm w animacji wymaga bardzo dużej dokładności, ale animacja, przede wszystkim zwierząt, sprawia mi ogromną radość – mówi PAP Robert Zjawiński, animator, który współpracował ze studiem Marvela przy filmie „Czarna Pantera. Wakanda w moim sercu”.
Współczesne kino rozrywkowe jest pełne efektów specjalnych, które powstają przede wszystkim w komputerach. Odpowiada za to wielu specjalistów. W tym gronie jest także Polak, Robert Zjawiński. Realizował on m.in. projekty dla nowojorskiego Muzeum Historii Naturalnej i NASA. Wykłada też techniki animacji w łódzkiej Filmówce. Ostatnio współpracował ze studiem Marvela przy filmie „Czarna Pantera. Wakanda w moim sercu”.
Polska Agencja Prasowa: Jak się trafia do ekipy robiącej film dla Marvela?
Robert Zjawiński: Moja kariera nabrała tempa po produkcji z Immersion dla NASA i Smithsonian Channel. Pracowałem tam przy dwóch projektach. Jeden był związany z 50-leciem lądowania na Księżycu i odtwarzaliśmy to wydarzenie w jubileuszowej animacji. Drugi miał związek z misją na Marsa. Zrobiliśmy aplikację, która dzięki realistycznym animacjom pozwala użytkownikom przeżyć namiastkę lądowania, postawić stopę na czerwonej planecie i pojeździć marsjańskim łazikiem.
Wyszło to porządnie, więc rozesłałem trochę prac w świat i pojawiła się współpraca z niemieckim studiem PIXOMONDO przy „Domu Smoka”. Myślę, że to i kilka innych produkcji, które z nimi zrobiłem, były powodem późniejszej współpracy z RISE przy filmie „Czarna Pantera. Wakanda w moim sercu”. To była bardzo szybka, dwumiesięczna współpraca, doszedłem do teamu już na finiszu produkcji, żeby pokończyć kilka ujęć. Głównie była to rotoanimacja postaci, czyli na aktora nakładasz animację wirtualnego aktora 3d, żeby potem dodać do tego różne animowane elementy, efekty. Jest to praca mozolna, ale dla widza, to, co robię, ma być praktycznie niezauważalne – gdy jest dobrze zrobione.
PAP: Miał pan już wcześniej przygodę z Marvelem, ale nie tym kinowym.
R.Z.: Tak, współtworzyłem film Marvel Universe 4D, który można oglądać w muzeach Madame Tussauds w Nowym Jorku, Los Angeles, Las Vegas, Londynie i Singapurze. Jest dodatkiem do wystawy poświęconej bohaterom komiksów i filmów Marvela. Pracowaliśmy nad nim z całym zespołem Deep Blue Production, ja byłem w tym projekcie senior animatorem. Miałem okazję animować postacie Lokiego, Groota i Rocketa. Takie pokazy robią spore wrażenie, bo animacje są wyświetlane nie tylko na ekranie, lecz także na wielkiej kopule nad głowami widzów. Ponadto towarzyszą im efekty w rodzaju syczącej pary, tryskającej wody czy unoszących się zapachów. To działanie na wszystkie zmysły.
PAP: Pracował pan także przy „Domu smoka” dla stacji HBO.
R.Z.: Zdecydowanie to była najbardziej wymagająca, jak do tej pory, produkcja, przy której brałem udział. Byłem w niej odpowiedzialny za wstępne opracowanie referencji do całej sekwencji animacji dzika i polowania na jelenia. A następnie animowałem te postacie w kilku głównych ujęciach. Dodatkowo jako senior animator przy tej produkcji przygotowywałem assety animacji np. pająka i potem juniorzy mogli na podstawie tego tworzyć performance w ujęciach. No i na koniec trochę smoków też się trafiło, animowałem Vhagar w kilku ujęciach. Była to naprawdę intensywna praca, podczas której dużo się nauczyłem.
PAP: Przy której z tych produkcji była trudniejsza praca i która dała więcej satysfakcji?
R.Z.: Zdecydowanie „Dom Smoka”. Co prawda, pracowałem potem też przy „Shazam! Fury of the Gods” i jeszcze jednej produkcji, których premiery będą w przyszłym roku dopiero, ale to praca dla HBO wycisnęła ze mnie soki. Hiperrealizm w animacji wymaga bardzo dużej dokładności, ale animacja, przede wszystkim zwierząt, sprawia mi ogromną radość.
PAP: W Polsce też są ciekawe wyzwania. Jaka była pana rola przy pracy nad serialem „Wielka woda”?
R.Z.: Po „Domu Smoka” odezwało się Polskie studio Human, do którego mam sentyment. Pamiętam, jak dawno temu odwiedziłem szefa studia Wojtka Wawszczyka z moimi rysunkami do Paisa Films, kiedy robili Jeża Jerzego. Ja nie miałem jeszcze pojęcia o animacji i pytałem o rady, jak zacząć tę przygodę, miło było coś razem z nimi stworzyć po latach. Miałem okazję animować z teamem animatorów sekwencję z uciekającymi przed wodą szczurami. Mam nadzieję, że dobrze to wyszło.
PAP: No właśnie, od czego dla pana zaczęła się ta przygoda?
R.Z.: Obejrzałem jako dziecko na wideo film Disneya „101 dalmatyńczyków”. To była magia. Oczywiście byłem zbyt mały, by z tą chwilową fascynacją coś zrobić, ale wszystko wróciło do mnie ze zdwojoną siłą kilka lat później, gdy zobaczyłem „Park Jurajski” Stevena Spielberga. Poszedłem na pierwsze warsztaty z animacji, takiej klasycznej, poklatkowej. Od razu czułem, że to jest to, co chciałbym robić w życiu. Zapisałem się do szkoły animacji w Stanach Zjednoczonych, zajęcia odbywały się on-line, prowadzili je m.in. fachowcy z Dreamworks. Uczyłem się różnych technik animacji 3D, zainwestowałem w komputer i specjalne programy. Tak to się zaczęło.
PAP: Szykują się jakieś nowe projekty w Hollywood?
R.Z.: To jest dynamiczna branża, na razie muszę odpocząć. Podziwiam animatorów, którzy non stop pracują na takich obrotach. Jednak, żeby nie zwariować, trzeba również docenić życie poza komputerem. W końcu inspiracja naturą i tym pięknem, które nas otacza, to coś, co mi pozwala cieszyć się tą pracą ciągle na nowo.
Rozmawiał Przemek Skoczek (PAP)
Autor: Przemek Skoczek
sko/ dki/