
Ośrodki internowania powołane przez reżim stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. są najczęściej kojarzone z nazwiskami najważniejszych działaczy „Solidarności” i innych organizacji zwalczanych przez system, którzy zapisali się w polskiej historii. Trafiali do nich jednak również znacznie bardziej anonimowi, znani tylko lokalnie niepokorni, którzy na różne sposoby próbowali walczyć z totalitaryzmem komunistycznym.
Waldemar Józef Mikulec należał do pokolenia, które w dorosłość wchodziło w okresie karnawału „Solidarności”. Urodzony w 1962 r. mieszkaniec Przysietnicy w powiecie nowosądeckim już jako uczeń liceum zaangażował się w działalność w miejscowych strukturach Solidarności Rolników Indywidualnych. W październiku 1981 r. rozpoczął studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Niemal natychmiast przystąpił do Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Brał także udział w demonstracjach radykalnie antykomunistycznej, „ekstremistycznej” Konfederacji Niepodległej Polski. Zdaniem autora opracowania jego wspomnień Marcina Krzek-Lubowieckiego była to przyczyna długiego internowania Mikulca. Jednak powodem zatrzymania była próba organizowania oporu wobec reżimu komunistycznego, podjęta w poniedziałek 14 grudnia 1981 r. w Krakowie.
„Czerwona burżuazja w obronie swojego klanu – zgównionej i skarlałej partii – rzuciła na szaniec swój ostatni atut: ZOMO, milicję i grupy specjalne wojska” – podsumowywał 13 grudnia 1981 r. Winą za trwanie reżimu totalitarnego obarczał również zwyczajnych mieszkańców PRL, którzy swoją konformistyczną postawą legitymizowali rządy komunistów. „Po co tyle razy naiwniaku, zwieszałeś hardo podniesioną głowę, by wrócić do kieratu z nahajem za plecami. Po to zadzierałeś tyle razy głowę, aby chylić ją coraz to niżej” – pyta w przesiąkniętym goryczą wstępie do swoich wspomnień.
„Pamiętnik internowanego” to jednak przede wszystkim kronika półrocznego życia w peerelowskim więzieniu, wypełnionego nudą i zmaganiami o przestrzeganie przez władze podstawowych praw uwięzionych. Wygląd cel można uznać za symbol stanu, w jakim znalazł się system komunistyczny na początku lat osiemdziesiątych: „Oprócz kącika toaletowego opłakany widok przedstawiały wszystkie sprzęty, a więc taborety, ławy i stoły. Były to strzępy przedmiotów, brudne i kalekie, zdezelowane – zapewne, gdyby zamknąć tutaj naszego poetę rupieci Białoszewskiego [Mirona – przyp. PAP], tworzyłby z nich piękne poematy, nobilitujące ułomności do rangi wzorów cywilizacyjnych. A może miałby rację”.
Najbardziej wzruszającym momentem, przerywającym monotonię życia internowanych, było Boże Narodzenie i msza sprawowana przez kard. Franciszka Macharskiego. „Rosło serce, łzy dławiły i ściskały za gardło, a głos łamał się na najprostszej nucie, bo nie mógł stanąć do konkurencji z unoszącą się mgłą kadzideł i zapachu boleści” – zapisał Mikulec.
Mikulec wspominał również najbardziej dramatyczne momenty internowania, takie jak informacja o masakrze dokonanej przez reżim w kopalni „Wujek”. „Każdy zaciskał pięść, cóż jednak znaczyły one z kulami i czołgami. Czy zdołają kiedyś zwyciężyć. O, nie wątp marny człowieku, bo wątpiąc błądzisz i zapierasz się sam siebie, swojego ja, swojego sumienia, a przed nim musisz ulec”. W swoich wspomnieniach student polonistyki wielokrotnie odwoływał się do tradycji polskiej martyrologii i romantyzmu. „Bo tylko własne upodlenie ducha, ugina wolnych szyję do łańcucha” – wydrapał na ścianie celi aresztu na Mogilskiej w Krakowie, tuż przed przeniesieniem do Nowego Wiśnicza. Nie był to jednak romantyzm bezrefleksyjny. Liczne debaty prowadzone w celach dotyczyły błędów popełnionych w czasie walki „Solidarności” i innych organizacji z reżimem. Jednym z najważniejszych miało być zlekceważenie siły komunistów i ich skuteczności w budowaniu systemu represji. „Nie jest moim celem wyliczanie zasług ubecji, powszechnie znienawidzonej. Niemniej jednak chcąc walczyć z wrogiem musimy go poznać i docenić, aby nie nastąpiły w trakcie batalii niemiłe rozczarowania” – napisał.
Czytelnikom pozostaje żal, że ludzie tacy jak Waldemar Mikulec, mimo młodego wieku, nie mieli możliwości odegrania większej roli w życiu politycznym i społecznym wolnej Polski. Na szczęście zachowały się jego wspomnienia, które w 2016 r. trafiły do archiwum Instytutu Pamięci Narodowej. „Obecna edycja jest pierwszym opracowaniem tego tekstu. Zaopatrzona została w aparat naukowy, który pozwoli nieco lepiej poznać okoliczności opisywanych wydarzeń i przywoływane przez autora postaci” – pisze autor wprowadzenia Marcin Krzek-Lubowiecki. Nadzieje, że jego zapiski w przyszłości ujrzą światło dzienne, wyrażał sam autor. „Kiedyś po latach może komuś wpadną w ręce te pożółkłe już wtedy karty (a możne znajdą szersze grono czytelnicze – oby)”. Autor tych słów zginął 17 września 1994 r. podczas prac polowych w gospodarstwie swoich rodziców. W jego pogrzebie wzięły udział tysiące osób.(PAP)
Michał Szukała
szuk/ skp/