Do Chin wyruszył z misją głoszenia Słowa Bożego i szerzenia wiary chrześcijańskiej. W czasie swojego pobytu ochrzcił dwór cesarski, kompleksowo opisał kraj, tworząc przełomowe dzieła, z których korzystają dziś tak Chińczycy, jak i badacze na całym świecie. Kim jest Michał Boym i dlaczego w Polsce jest dziś postacią zapomnianą? O tym opowiada Agnieszka Couderq, autorka książki poświęconej polskiemu jezuicie i ojcu sinologii.
Natalia Pochroń: Jedni mówią o nim polski Marco Polo, inni – że był kimś więcej, bo w odróżnieniu od swojego słynnego poprzednika pozostawił po sobie wiarygodny opis Państwa Środka. Kim właściwie był Michał Boym?
Agnieszka Couderq: Przede wszystkim siedemnastowiecznym jezuitą i misjonarzem, który uczestniczył w pierwszej i ostatniej w dziejach świata konwersji chińskiego dworu cesarskiego na chrześcijaństwo, a także jego obronie przed pogańskim agresorem. Misji tej oddał się bez reszty.
Był przy tym również wybitnym uczonym oraz dyplomatą – i to niezwykle wpływowym. Jako jeden z pierwszych w historii przyczynił się do budowy mostu porozumienia między cywilizacjami Dalekiego Wschodu i Zachodu. Dzięki swojej działalności zyskał sobie zaufanie Chińczyków do tego stopnia, że uczynili go – osobę z odległej Rzeczpospolitej! – wysłannikiem ostatniej w dziejach rdzennie chińskiej dynastii Ming, powierzając mu misję jej obrony przed Mandżurami. Do dziś Chińczycy darzą go za to ogromnym szacunkiem.
Przy tym był również odkrywcą, świetnym etnografem, kulturoznawcą, botanikiem i zoologiem. W odróżnieniu od Marco Polo – podróżnika, który prawdopodobnie wcale nie dotarł do Chin – Michał Boym był uczonym. Swoje obserwacje opierał więc nie tyle na pogłoskach czy domysłach, ile na rzetelnej wiedzy, popierał ją faktami naukowymi. Jego prace przyczyniły się do szerzenia w Europie wiedzy o Chinach, dały ogromny impuls do rozwoju wiedzy o tym kraju.
Przez długi czas Chiny były owiane tajemnicą, na Zachodzie była to terra incognita. Jak to wyglądało w XVII wieku? Jaki był poziom wiedzy Europejczyków o tym kraju?
Agnieszka Couderq: Bardzo skromny. Europejczycy nie mieli większej wiedzy o Chinach, opierali się w dużej mierze na domysłach. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że to tak duży kraj, że podzielony jest na prowincje, że obowiązują w nim różne języki. Nie rozumieli Chin i ten stan rzeczy utrzymywał się przez długi czas. Sytuacja zaczęła się stopniowo zmieniać końcem XVI wieku, kiedy jezuici wysłali tam swoje misje chrystianizacyjne. Szerząc wiarę chrześcijańską, mimowolnie przemycali do Europy pewne informacje o tym kraju.
W jaki sposób jezuici w ogóle znaleźli się w Chinach?
Agnieszka Couderq: W zasadzie był to naturalny element ich działalności. Od początku powstania Towarzystwa Jezusowego w 1540 roku było ono nastawione na działalność misyjną. Pierwszy misjonarz – św. Franciszek Ksawery, de facto najbliższy towarzysz Ignacego Loyoli, twórcy zakonu – został wysłany do Goa, na zachodnim wybrzeżu Indii w 1547 roku. Po dwóch latach udał się do Japonii. Podjął pierwszą próbę dostania się do Chin, jednak zakończyła się ona klęską. Ostatecznie osiadł na oddalonej o około 25 kilometrów od wybrzeża Chin wyspie Shangchuan, gdzie przebywał aż do śmierci w 1552 roku. Następną próbę chrystianizacji tego kraju podjęto trzydzieści lat później. Dwaj zakonnicy – Michał Ruggieri i Matteo Ricci – przybyli do Makao, do którego ograniczała się wówczas misja jezuicka w Chinach, i stworzyli grunt do działań chrystianizacyjnych w Państwie Środka. W ich ślady poszedł później Michał Boym.
Próby chrystianizacji Japonii skończyły się niepowodzeniem. W latach 1637–1638 ––– wybuchło w tym kraju powstanie Shimabara. Po jego upadku chrześcijaństwo zostało w Japonii zakazane, ludność chrześcijańska oraz misjonarze zabici, a handel z Europejczykami w zasadzie zakazany. Jak wyglądała chrystianizacja Chin?
Agnieszka Couderq: W Japonii jezuici skoncentrowali się głównie na ludności chłopskiej i to właśnie chłopi wyznający chrześcijaństwo najliczniej brali udział we wspomnianym powstaniu Shimabara. Misjonarze szybko dostrzegli, że to podejście nie przynosiło oczekiwanych efektów, więc w przypadku Chin postanowili nie popełniać tego błędu. Zrozumieli, że jeśli chcą skutecznie szerzyć chrześcijaństwo, muszą przede wszystkim rozmawiać z członkami elit konfucjańskich. I że muszą posługiwać się pojęciami, które będą dla nich zrozumiałe, a to wymagało poznania chińskiej kultury i mentalności.
Dlatego położyli duży akcent na odpowiednie przygotowanie do misji, podejmując choćby naukę chińskiego oraz chińskiej filozofii konfucjanizmu w Kolegium Św. Pawła, specjalnej szkole przygotowującej misjonarzy w Makao. To przyniosło dużo lepsze rezultaty, choć nadal nie rozwiązywało niektórych problemów. Aż do roku 1601 Chiny pozostawały państwem zamkniętym, a goszczenie obcych wiązało się z ryzykiem kary śmierci.
Co było zatem największym wyzwaniem w chrystianizacji Chin?
Agnieszka Couderq: Paradoksalnie, znalezienie odpowiednich słów na określenie najistotniejszych koncepcji wiary chrześcijańskiej. To może wydawać się proste, ale przysparzało jezuitom naprawdę dużo problemów. Toczyły się choćby długie dyskusje na temat tego, jak w ogóle nazwać Boga, jakiego określenia do tego użyć, by było zrozumiałe dla Chińczyków – bo w końcu oni inaczej podchodzą do wiary niż my. Weźmy dla przykładu Konfucjusza – oni nie traktują go jak boga, jak zwykło uważać się na Zachodzie. Oddają mu cześć jako wielkiemu przodkowi, podobnie jak my czcimy zmarłych, odwiedzając ich na cmentarzu lub składając kwiaty pod pomnikiem Piłsudskiego. Europejczycy przez długi czas tego nie rozumieli, co w oczywisty sposób utrudniało chrystianizację.
Chińczycy są do dziś narodem szanującym wiedzę. Co światlejsi uznawali przewagę Europejczyków w niektórych dziedzinach – szczególnie w zakresie wiedzy matematycznej, astronomicznej, inżynieryjnej. Z tego choćby względu byli gotowi utrzymywać kontakty z Europejczykami, byli otwarci na ich dokonania naukowe. Dlatego też na misje wybierano osoby wyróżniające się szczególnymi zdolnościami. Pod tym kątem Michał Boym sprawdzał się idealnie. Chińczycy wychodzili z założenia, że skoro przybysze mają rację w tematach naukowych, to mogą ją mieć również w kwestiach religii. Można więc powiedzieć, że nauka była jednym z narzędzi chrystianizacji. A na tym zależało Zachodowi nie tylko z pobudek ideologicznych.
Po zamknięciu się Japonii na kontakty z Europą Chiny stały się jedynym eksporterem porcelany, tak ważnej dla Starego Kontynentu. Od tego momentu wzrosła konkurencja polityczno-handlowa między ówczesnymi potęgami morskimi w regionie – Portugalczykami a Holendrami. Najazd Mandżurów na cesarstwo oraz walka między osadzoną przez nich na tronie w Pekinie dynastią Qing a rdzenną dynastią Ming utrudniły dodatkowo działanie misji jezuickiej.
Skąd u Boyma pomysł na działalność misjonarską w Chinach?
Agnieszka Couderq: Mając czternaście lat, przeszedł ciężką chorobę. Miał wówczas obiecać, że jeśli wyzdrowieje, poświęci się służbie Bogu na Dalekim Wschodzie. Los chciał, że tak się stało. Odbył studia w kolegium jezuickim we Lwowie i wstąpił do Towarzystwa Jezusowego. Równocześnie rozpoczął studia pedagogiczne, filozoficzne i teologiczne, przygotowując się przez cały ten czas do podjęcia pracy misyjnej na Dalekim Wschodzie. Po święceniach kapłańskich i odbyciu tzw. trzeciej próby zakonnej otrzymał od papieża Urbana VIII błogosławieństwo i razem z innymi księżmi wyruszył w kierunku Makao. Tam dwa lata spędził na intensywnej nauce chińskiego języka i zwyczajów, po czym został skierowany na wyspę Hajnan, którą zresztą jako pierwszy Europejczyk dokładnie opisał.
To chyba niejedyne jego dzieło z pobytu w Chinach?
Agnieszka Couderq: Zdecydowanie nie. O zasługach Michała Boyma można by mówić długo. Przede wszystkim jako pierwszy badacz opracował „Magni Catay” – atlas Chin, na którym pozaznaczał główne rzeki i miasta, informacje o najważniejszych kopalniach złota, srebra czy ołowiu. Pozostaje on dziś w zbiorach Biblioteki Watykańskiej, a link do jego wersji elektronicznej jest dostępny na stronie michalboym.pl. Można śmiało stwierdzić, iż Boym był prekursorem geografii ekonomicznej. Następny atlas ekonomiczny, który w przeciwieństwie do atlasu Boyma wyszedł w druku, pojawił się dopiero ponad sto lat później.
Spod jego ręki wyszło również ogromne dzieło „Flora Sinensis” – pierwsza praca na temat roślinności Chin, jaka ukazała się w Europie, w której przedstawił nieznane dotąd Europejczykom rośliny i zwierzęta. W swym dziele „Medicus Sinicus” wydanym po jego śmierci jako „Specimen medicinae Sinicae” zinterpretował stworzony ponad dwa tysiące lat temu „Chiński Kanon Żółtego Cesarza”, który do dziś cieszy się w Chinach dużym uznaniem i jest podstawą tradycyjnej medycyny chińskiej. Przedstawił w nim podstawy chińskiej medycyny i wyjaśnił, czym jest akupunktura czy przedstawił sposoby diagnozowania za pomocą tętna. Opisał też ponad 200 chińskich leków prostych. Za te zasługi, szczególnie związane z medycyną chińską, jest osobą niezwykle cenioną w Państwie Środka. Tam też, jak dotychczas w jedynym kraju na świecie, ukazały się jego dzieła zebrane.
Krótko mówiąc – był jedną z pierwszych osób, które w sposób naukowy przybliżały i tłumaczyły Europejczykom Chiny. Wszystko to było możliwe dzięki temu, że rozumiał tamtejszą ludność i potrafił zaskarbić sobie jej zaufanie.
I to nie byle jakie – został wysłannikiem cesarza Ming Yongli. Na czym polegała jego misja?
Agnieszka Couderq: W 1618 roku, w tym samym czasie, kiedy w Europie wybuchła wojna trzydziestoletnia, wódz Mandżurów Nurchaczy wypowiedział cesarstwu chińskiemu wojnę. W 1644 roku osadzono na tronie w Pekinie pierwszego cesarza mandżurskiej dynastii Qing. Niedługo po tym, jak Boym przybył na wyspę Hajnan, została ona zajęta przez Mandżurów, wobec czego wraz z towarzyszami musiał ją opuścić i udać się do Tonkinu – tak nazywano państwo na obszarze dzisiejszego północnego Wietnamu.
Po powrocie do Makao w 1649 roku został wysłany na dwór Yongliego, gdzie wkrótce poproszono go o to, by udał się do papieża, przedstawił mu sytuację dworu Południowych Mingów zagrożonego ekspansją najeźdźców i poprosił o militarne wsparcie – głównie Portugalii, która miała mocne wpływy w tym regionie. Była to uzasadnione z tego względu, że w tym momencie praktycznie cała rodzina cesarska przyjęła już chrzest. Liczyła więc na wsparcie Zachodu w walce z innowiercami. Boym otrzymał różne listy uwierzytelniające i pisma od chińskich władz do władz zakonnych, kościelnych i monarchów kilku krajów i udał się w podróż powrotną do Europy. W założeniu miała to być prosta misja. Już na początku napotkała jednak wiele trudności.
Jakich?
Agnieszka Couderq: Pierwsze problemy pojawiły się już w Makao, głównie ze strony frakcji portugalskiej, wspierającej mandżurski dwór Qing. Ostatecznie w styczniu 1651 roku Boym opuścił Makao na statku chińskim, którym dotarł po paru miesiącach żeglugi do Goa – kolonii portugalskiej na zachodnim wybrzeżu Indii, gdzie rezydował wicekról zarządzający portugalskim dominium zamorskim w Azji. Tu otrzymał zakaz dalszej podróży. Wobec odmowy zgody na zaokrętowanie statku do Europy, w grudniu za nieformalnym pozwoleniem prowincjała wymknął się z miasta, by wyruszyć do Europy drogą lądową, podążając śladami Marco Polo. Udało mu się dotrzeć na Stary Kontynent, ale tam pojawiły się nowe problemy – Boym wpadł w wir wielkiej polityki europejskiej.
Aby by przyjętym w Wenecji, która popadła w konflikt z papiestwem, zwrócił się z prośbą o pomoc do francuskiego ambasadora w Republice Weneckiej i dzięki jego wsparciu udało mu się przedstawić sytuację Chin Wielkiemu Doży i senatowi Republiki. To jednak nie spodobało się ani nieprzychylnemu Francuzom papieżowi Innocentemu X, ani zakonnym przełożonym Boyma. Został wysłany do pracy w Loreto. Sytuacja zmieniła się dopiero po wyborze nowego papieża Aleksandra VII. Wówczas, po trzech latach starań, polski jezuita dostał się na audiencję papieską.
Jak w Watykanie zareagowano na problemy Chin? Czy Europejczycy rozumieli sytuację w tym kraju?
Agnieszka Couderq: Niestety nie. Co prawda Boymowi udało się zyskać przychylność nowego papieża, ale na tym w zasadzie się skończyło – nie zdecydował się on w wymierny sposób wesprzeć walczącej o przetrwanie katolickiej dynastii. Polecił jedynie misjonarzowi przekazać jej listy zawierające słowa otuchy i dyplomatyczne ogólniki. Na deklaracjach wsparcia się skończyło.
Z czego wynikała taka postawa Watykanu? Wspomniała Pani, że Europejczykom zależało na kontaktach z Chinami.
Agnieszka Couderq: Tak – dopóki w grę nie weszły rozgrywki polityczne i jednostkowe interesy. Do tego, pomimo wielu relacji Boyma i innych jezuitów, Zachód wciąż nie rozumiał Chin i nie do końca próbował to zmienić. Wystarczy spojrzeć choćby na kwestię „Rytów Chińskich”, czyli zapoczątkowanego przez Matteo Ricciego użycia przez jezuitów w liturgii chińskiego ubioru i niektórych rytuałów. W Europie przez długi czas była to wielce kontrowersyjna kwestia – zwierzchnicy kościelni mocno się jej sprzeciwiali, piętnując odstępstwa od tradycyjnych praktyk religijnych.
Spekulacje na ten temat zakończyły się tak naprawdę dopiero w 1941 roku, gdy w końcu przyznano jezuitom rację i pozwolono świeckim postępować zgodnie z ich sumieniami. Spór ten w dużym stopniu zahamował jednak proces rozwoju chrześcijaństwa w Chinach. Ten kardynalny błąd przyczynił się do fiaska misji Michała Boyma. Jego skutki są odczuwalne do dziś.
Jak potoczyły się jego dalsze losy?
Agnieszka Couderq: Zabrał papieskie dokumenty i wybrał się w drogę powrotną do Chin. W czasie podróży doszła do niego informacja o katastrofalnej sytuacji cesarza Yongli, którego wojska panowały już tylko nad skromną częścią południowo-zachodnich ziem cesarstwa. Poinformowano go również, że ze względu na ekspansję Mandżurów jego powrót do Makao jest wysoce niepożądany. I rzeczywiście już tam nie wrócił – po przekroczeniu chińskiej granicy z północnym Wietnamem, po dotarciu do najbliższego miasteczka i pozyskaniu informacji o ucieczce dworu Yongli do Birmy próbował przedostać się z powrotem do Tonkinu, by dotrzeć do dworu drogą po południowej stronie granicy chińsko-wietnamskiej. Zmarł jednak po drodze z wycieńczenia.
Jak Chińczycy odnoszą się dziś do postaci Boyma?
Agnieszka Couderq: Boym zajmuje szczególne miejsce wśród jezuitów działających w Chinach – był on w końcu ostatnim ambasadorem dworu Mingów do Watykanu, który oddał życie za obronę ostatniej dynastii rdzennie chińskiej przed obcym najeźdźcą. Do tego bardzo cenią sobie jego opracowania dotyczące medycyny i leków, medycyna naturalna ma bowiem dla nich ogromne znaczenie. Polski jezuita jest więc w Chinach znany. Zresztą nie tylko tam: niedawno rozmawiałam ze swoją chińską przyjaciółką, która przeprowadziła się do Tajlandii. Opowiadała, że natrafiła na nazwisko Boyma w publikacji przeznaczonej dla chińskich turystów! Pojawiła się tam informacja, że polski jezuita przebywał w Ayutthai – dawnej stolicy Syjamu. Tymczasem Polsce jego nazwisko nie pada nawet w podręcznikach do historii.
To chyba nie tylko problem Michała Boyma. Polskich śladów w Chinach jest dość dużo – poza nim dotarł tam inny jezuita – Jan Mikołaj Smogulecki, który przekazywał nieznany Chińczykom dorobek europejskich nauk ścisłych i ewangelizował Mandżurię, czy Adam Szydłowski, który pod koniec XIX wieku założył w Chinach miasto Harbin. Mimo tego mówi się o tym stosunkowo niewiele, na pewno mniej niż o polskości w innych zakątkach świata. Z czego to wynika?
Agnieszka Couderq: Z niewiedzy? Ignorancji? Do tego w opowiadaniu o historii skupiamy się na trudnych, bolesnych wydarzeniach, jakbyśmy próbowali udowadniać wszystkim, ile przeszliśmy i jak wiele przetrwaliśmy. To oczywiście prawda, ale dlaczego nie mówić przy tym o tym, z czego możemy być dumni? A z Michała Boyma naprawdę możemy i powinniśmy być dumni. Jego zasługi można mierzyć nie tylko w skali polskiej czy chińskiej, ale światowej. Na całym świecie czerpie się dziś z jego dorobku. Nie mówiąc o tym, że jego życiorys to naprawdę fascynująca historia, nadająca się na fabułę świetnego filmu. Dlatego też niedawno napisałam powieść historyczną na jego temat, staram się na różne sposoby nagłaśniać jego postać, m.in. stworzyłam stronę michalboym.pl. Mam nadzieję, że wkrótce dużo więcej osób usłyszy o Boymie. On zawsze mocno podkreślał swoją tożsamość, wszelkie prace naukowe i listy opatrywał podpisem „Michał Boym, Polak”. Czas, byśmy teraz my zainteresowali się naszym wielkim rodakiem.